Warning: Constant WP_MEMORY_LIMIT already defined in /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-config.php on line 91

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-config.php:91) in /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Osobowości wydanie 11 – Metropolitan Silesia http://metropolitansilesia.pl Tue, 24 May 2022 13:28:49 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.1.6 http://metropolitansilesia.pl/wp-content/uploads/2018/11/fav-150x150.jpg Osobowości wydanie 11 – Metropolitan Silesia http://metropolitansilesia.pl 32 32 Stawiamy na rozwój. A rozwój to inwestycje! http://metropolitansilesia.pl/2022/05/24/stawiamy-na-rozwoj-a-rozwoj-to-inwestycje/ Tue, 24 May 2022 13:18:05 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3809

Stawiamy na rozwój. A rozwój to inwestycje!

Agnieszka Twaróg-Kanus i Jacek Adamczyk
Agnieszka Twaróg-Kanus i Jacek Adamczyk

Fot. Materiały własne Uniwersytetu Medycznego w Katowicach

Panie profesorze. Na jakim miejscu stawia Pan Śląski Uniwersytet Medyczny w Polsce?

Jako absolwent, wtedy jeszcze Śląskiej Akademii Medycznej, stawiam „swoją” uczelnię na pierwszym miejscu. Tu zdobyłem wszystkie stopnie naukowe: od doktora nauk medycznych po habilitację i profesurę. We władzach uczelni pełnię funkcję Prorektora do Spraw Rozwoju i Transferu Technologii .
Nasz Uniwersytet ma wiele osiągnięć, unikatowych w skali kraju, ale także europejskiej oraz światowej. Mamy wybitnych naukowców w wielu dziedzinach: kardiologii, kardiochirurgii, chirurgii naczyń, przewodu pokarmowego, nefrologii, czy też neurochirurgii i okulistyki. Rankingi są oczywiście różne, ale na pewno jesteśmy największą uczelnią medyczną w Polsce. Studiuje u nas ponad 10 tys. studentów. Naszym osiągnięciem jest to, że nasi studenci świetnie zdają egzaminy. Mogą pracować zarówno w Polsce, jak i za granicą. Znajdujemy się wysoko w rankingach, w których bierze się pod uwagę na przykład pozyskiwanie grantów. Tak, że na dwanaście największych uczelni medycznych w Polsce plasujemy się z pewnością w górnej połowie stawki.

Co uczelnia robi, aby rozwijać kompetencje miękkie?

Nowe władze uczelni, które zmieniły się półtora roku temu, stawiają przede wszystkim na dialog. Rozmowa, umiejętność pracy w zespole, komunikatywność to podstawa. Jednocześnie otwieramy się zewnątrz, by pokazać nasze dobre strony. Zajmuje się tym prorektor ds. Promocji i Studiów Podyplomowych prof. Oskar Kowalski. Stawiamy na rozwój studiów podyplomowych. Uruchomiliśmy niedawno wraz Gdańskim Uniwersytetem Medycznym i Uczelnią Łazarskiego studia MBA dla zarządzających w ochronie zdrowia. Wśród wykładowców znalazło się grono wyśmienitych profesjonalistów. Analizując rynek planujemy też uruchomienie w Wydziale Nauk o Zdrowiu w Bytomiu studiów Bezpieczeństwo i Higiena Pracy. Ci fachowcy są na rynku bardzo potrzebni. Zainicjowaliśmy też współpracę z innymi śląskimi uczelniami, co z pewnością przyniesie dobre pomysły. Jako Prorektor ds. Rozwoju i Transferu Nowych Technologii dbam, by Śląski Uniwersytet Medyczny wdrażał wyniki badań naukowych. Jako wykładowców ściągam do naszej uczelni wybitne światowe autorytety naukowe.
Stanowisko Prorektora ds. Rozwoju i Transferu Technologii to nowe stanowisko, którego wcześniej nie było. Przez ostatnie 20 lat tylko Śląski Uniwersytet Medyczny nie dostał finansowania z budżetu Państwa na wybudowanie tak potrzebnego szpitala. Jednym z moich priorytetów jest zdobycie tych środków, by powiększyć bazę dydaktyczno-leczniczą. Kontynuujemy bardzo duży grant europejski wraz ze Śląskim Urzędem Marszałkowskim pod nazwą „Silesia Labmed”. W jego ramach uruchamiamy trzynaście laboratoriów, najlepiej wyposażonych w Polsce. Liczę, że sprawa zostanie sfinalizowana w tym roku. Powstanie m.in. Centrum Mikroskopii Elektronowej i Nanomikroskopii. Będzie to najlepiej wyposażony ośrodek w Europie.
Jaki widać mamy się już czym pochwalić, ale to jest wszystko mało. Potrzebujemy wybudować Centrum Chirurgii Laserowej i Chirurgii Robotycznej. Potrzebujemy też nowego Centrum Transplantologii. Posiadamy najlepiej działający w kraju Oddział Hematologii i Transplantacji Szpiku. Chcemy by dalej świetnie się rozwijał.

Oprócz niezwykle ważnej funkcji we władzach uczelni jest Pan przede wszystkim wybitnym okulistą, który wciąż zaskakuje pacjentów nowymi badaniami i zabiegami.
Proszę opowiedzieć kilka słów o nowych metod leczenia zwyrodnienia barwnikowego siatkówki.
Zwyrodnienie barwnikowe siatkówki jest chorobą genetyczną. To choroba rzadka. Nie możemy zastosować leczenia przyczynowego bo jest to defekt genetyczny. Grant, który otrzymaliśmy z Narodowego Centrum Nauki ma na celu wynalezienie uniwersalnego leku, który ma regenerować fotoreceptory siatkówki. Lek na bazie zmodyfikowanych białek. Są to oczywiście pilotażowe prace na liniach komórkowych i zwierzętach laboratoryjnych. Nad tym projektem pracuje dr hab. Adrian Smędowski i zatrudniony w naszej uczelni dr Xiaonan Liu z Finlandii.

Jako pionier dokonywał Pan przeszczepów sztucznej rogówki.

Sztuczna rogówka jest projektem, który realizujemy od dziesięciu lat. Był on możliwy w naszym kraju dzięki współpracy z Wydziałem Okulistyki na Harvardzie. Pierwsze sztuczne rogówki podarował nam profesor Claes Dohlman kilkanaście lat temu, a przywiozła je do Polski profesor Ula Jurkunas. To ona nauczyła nas wszczepiać, diagnozować i prowadzić później pacjentów. I tak się zaczęło. Potem był bardzo długi, mozolny okres wprowadzenia procedury do refundacji. To udało się półtora roku temu. Dziś ta procedura jest w pełni refundowana i pacjenci nie muszą jeździć za granicę. To wielki sukces w ochronie zdrowia i w okulistyce polskiej.

Jak Pana zdaniem pandemia wpłynęła i w jakim stopniu na dysfunkcje wzrokowe?

Bardzo niekorzystnie. Po pierwsze: jeśli chodzi o chorych pacjentów to to ich stan uległ zaostrzeniu. Pacjenci nie zgłaszali się na kontrole. Na przykład zaćma. Powinna być operowana jak najwcześniej, a przesuwanie zabiegów doprowadziło do znacznego pogorszenie się wzroku. Bardzo ucierpiał system szkolenia. Świadczą o tym publikacje polskie, ale także w światowe.

Jak praca zdalna wpływa na funkcjonowanie wzroku? Jakie rekomendacje miałby Pan dla osób pracujących zdalnie?

Mam nadzieję, że jednak wrócą czasy pracy stacjonarnej, a praca zdalna to będzie tylko jakąś dodatkową opcją. Nic nie zastąpi kontaktów bezpośrednich. To jest bardzo ważne. Praca przed komputerem nie upośledza bezpośrednio narządu wzroku. Jeśli to jest długotrwały proces to może wystąpić tzw. zespół suchego oka. Pracując długo przy komputerze trzeba wyznawać taką zasadę: 3 do 1. Trzy kwadranse pracy, jeden kwadrans odpoczynku. Tylko na czym ma polegać ten odpoczynek? Musimy wstać od komputera, podejść najlepiej do okna, wielokrotnie pomrugać. Działa to jak wycieraczka na szybie. Po prostu smarujemy oko wydzieliną gruczołów. Popatrzmy dłużej gdzieś w dal. To jest świetna gimnastyka. Oczywiście bez patrzenia wtedy na smartfon. Nie czytamy wtedy gazety. Po prostu patrzmy w dal.

Współpracuje pan z wieloma ośrodkami naukowymi na świecie. Jakie korzyści w codziennej pracy ta współpraca przynosi?

Współpracuję z ośrodkami w Stanach Zjednoczonych, w Europie, a także w Chinach. Na pewno bez tej współpracy mój oddział nie byłby wiodącym i innowacyjnie wyposażonym. Przede wszystkim ta współpraca daje nam możliwość podpatrzenia jakie są kierunki rozwoju w światowej okulistyce. W Finlandii jest niezwykły ośrodek w Kuopio, z którym mamy stały kontakt. Tak samo jak z Mesyną, gdzie prowadzimy badania w zakresie oceny molekularnej tkanek oka. To jest podstawa do rozwoju terapii genowej. Natomiast Chiny to organizacja pracy całkiem inna niż w Europie. Jest to ośrodek założony przez Polaka, księdza Wacława Szuniewicza w 1929 roku. Znajduje się w nim niezwykle rozbudowane Laboratorium biologii molekularnej. Tam są prowadzone badania genetyczne, a także badania nad chińską medycyną naturalną. Ta współpraca to nauka organizacji, ale także dydaktyka.
Teraz w związku z rozwojem Internetu zmienił się, uległ przyspieszeniu poziom wymiany informacji. Liczba ośrodków z którymi współpracujemy jest duża i jestem z tego dumny. Jednak Harvard to jest numer jeden. To ośrodek dający nam wskazówki, w którym kierunku badać, w którym kierunku iść.

Profesor Wylęgała prywatnie. Jakie ma Pan pasje? Co zajmuje Pana w wolnym czasie?

W wolnym czasie? To są przede wszystkim podróże z moją żoną śladami Jana Pawła II. Głównie do Italii bo to miejsce moich studiów okulistycznych w Uniwersytecie w Pavii koło Mediolanu. Są to też wędrówki górskie. Kochamy też jeździć na nartach i rowerach. Wielką moją pasją jest również fotografia, oczywiście amatorska, ale bardzo to lubię. Mimo tego że nasza czwórka dzieci jest już dorosła to nadal chętnie z nami wyrusza w takie podróże.

I na koniec: jakie są wyzwania przed Panem i uczelnią na najbliższą przyszłość?

Musimy przetrwać pandemię i zniwelować związane z nią opóźnienia przede wszystkim związane z leczeniem chorych. Chodzi tu o tzw. dług covidowy. Po drugie trzeba wdrożyć założenia rozwojowe Uczelni, a przede wszystkim pozyskać środki finansowe. To jest wielkie wyzwanie pozyskanie środków na budowę nowych szpitali, co jest priorytetem, by uczelnia mogła się rozwijać . Musimy zmienić bazę z tych dziewiętnastowiecznych na nowe. Chodzi np. o centrum kreatywności, centrum druku 3D, gdzie studenci mogliby wymyślać różne projekty, abyśmy mogli potem je realizować. Bez tego nie ma rozwoju. Wyzwaniem są też cele dydaktyczne, zwłaszcza dla nas najliczniejszej Uczelni medycznej w kraju. Nie możemy zapomnieć o jakości. Student musi bardzo dobrze zdać maturę rozszerzoną, żeby potem poradzić sobie nie tylko na studiach, ale i w życiu lekarskim. Nie należy zapominać o tym że kandydat na studia medyczne powinien charakteryzować się nienaganną postawą etyczno-moralną.

]]>
Twardy góral, dusza człowiek… http://metropolitansilesia.pl/2022/05/23/twardy-goral-dusza-czlowiek/ Mon, 23 May 2022 16:02:18 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3771

Twardy góral, dusza człowiek…

Ewa Jeżak-Klyta
Ewa Jeżak-Klyta

Fot. Archiwum Jerzego Kukuczki

O Kukuczce, jego pasjach i osiągnięciach rozmawiamy z Jerzym Braszczokiem i jego długoletnim przyjacielem – osobą, która wprowadzała go w tajniki wspinaczki, Alojzym Walentym Nendzą, a także z żoną Cecylią.

O planach stworzenia w Katowicach Centrum Himalaizmu opowie Prezydent Miasta Marcin Krupa. Na początek rozmowa z Panem Nendzą.

Panie Walku, jak poznał Pan Jurka i od czego się to zaczęło?
Były lata 60-te. Miałem 16 lat a Jurek 12. Prowadziłem drużynę harcerską na katowickim Wełnowcu. Naszymi „górami” były tak zwane „Alpy Wełnowieckie” czyli wyrobiska po „biedaszybach” pokryte hałdami pohutniczymi, po których wspinaliśmy będąc harcerzami. Potem na bazie zastępu starszoharcerskiego XIII Drużyny Harcerskiej, której byłem drużynowym, powstał Harcerski Klub Taternicki. Już jako dorośli, przez kolejne 7 lat pracowaliśmy razem w Zakładach Wytwórczych Urządzeń Sygnalizacyjnych w Katowicach. Wspólne wyjazdy w Beskidy, Karkonosze, Sudety i Tatry, na zimowiska, rajdy czy wspinaczki skałkowe zacieśniły więzy naszej przyjaźni. W HKT popularne było porzekadło, że w taternictwie najistotniejsze są dwie rzeczy: wiara i para. Parę Jurek miał niesamowitą. Gdy inni byli bardzo zmęczeni, on niezmiennie parł do przodu. Posiadał niebywałą odporność psychiczną i fizyczną. Był zdrowym, silnym, zwinnym i wytrzymałym a wręcz odpornym na cierpienie. Znakomicie sobie radził w ekstremalnych warunkach balansując na granicy możliwości ludzkich. Był również mentalnie przygotowany do tego sportu. Od dziecka wszystkie ferie zimowe i wakacje spędzał u dziadków w Istebnej. Zimą spał w igloo, które sam budował, a latem w szałasie. Swoją prawdziwą wspinaczkę rozpoczął w 1965 roku, w Tatrach. One go porwały i nim zawładnęły.

Kiedy zaczęły się Wasze pierwsze wspinaczki poza granicami naszego kraju?
Pierwszym wyjazdem zagranicznym była Bułgaria z Harcerskim Klubem Taterniczym. Kiedy przyjechaliśmy, Bułgarzy świętowali przejście najtrudniejszym wejściem na szczyt – Ząb Rekina. Bułgarzy zdobywali go w tydzień. Na drugi dzień Jurek wziął kolegę, klamory i przeszli tą drogę w jeden dzień.
Po każdym takim wyjeździe składaliśmy raport do Polskiego Związku Alpinizmu, w którym opisywaliśmy wszystkie przejścia. . Obowiązkowo musieliśmy chodzić w zespołach dwu lub kilku oso-bowych. Takie były przepisy. Na drukach zgłoszeń, gdzie Jurek wpisywał: „z partnerem” to było wiadomo, że idzie solo, chociaż było to zakazane. W 1974 roku braliśmy udział w wyprawie w góry Ameryki Północnej. Była to pierwsza Polska ekspedycja w tamte rejony. Głównym celem był Mount McKinley. Niestety, mieliśmy pecha. Jurek z kolegą trafili do szpitala z odmrożeniami. Na szczęście dla Jurka, że było to na Alasce w Ameryce, bo gdyby to było gdzie indziej straciłby nogę. Amerykańscy lekarze uratowali mu ją. Po powrocie, w szpitalu katowickim na Ligocie obcięli mu jeden palec u nogi.
Niedługo potem wziął ślub z Cecylią. To była piękna uroczystość w Istebnej. Po ślubie Cecylia z siostrą pojechały na tydzień (poślubny) na Mazury a Jurek w Dolomity.

Czym dla niego były góry?
Bez gór czuł się jak ryba bez wody. Był bardzo uparty, szczęście mu sprzyjało, a wręcz czuł się jak nieśmiertelny. Jednocześnie był bardzo pokorny i miał ogromny respekt i szacunek przed wielkością gór. Był człowiekiem wielkiej wiary. Żeby poznać jego duszę i umysł trzeba by przeczytać jego książki i dzienniki z wypraw, w których opowiada o swoich przeżyciach i strachach, z którymi zmagał się podczas wypraw. Jurek był bardzo zdeterminowany na cel, aby zdobyć Koronę Himalajów.

Dużo mówiło się o wyścigu Kukuczki i Messnera o koronę Himalajów…
Kiedy Jurek zdobywał pierwszy ośmiotysięcznik to Reinhold Messner miał na koncie już sześć. Po zdobyciu przez Jurka K2 Messnerowi zostały 2, a Jurkowi już tylko 3. Dziennikarze, media i świat z ogromną ciekawością śledzili ich zmagania i wyścig o koronę. I to dziennikarze wymusili rywalizację między nimi.
Została ona zakończona w listopadzie 1986r. kiedy Messner zdobył ostatni swój ośmiotysięcznik czyli Lhotse. W tym czasie Jerzy Kukuczka wyczekiwał w bazie na odpowiednią pogodę aby zaatakować Manaslu. Informację podało radio. Jak opisał później w swoim dzienniku himalaisty ten moment: „… On jest tym pierwszym. W tej chwili odkrywam w sobie odcień pewnej ulgi. Wreszcie ta cała wrzawa wokół naszego wyścigu się skończyła. Teraz spokojnie mogę dążyć do własnego celu. Brakuje mi jeszcze Manaslu, Annapurny i Shisha Pangmy.”
Na Manaslu poszli z Wojtkiem Kurtyką, meksykanami Carlosem Carsolio i Elsą Avilą, Ryszardem Wareckim, Edwardem Westerlundem i najmłodszym Arturem Hajzerem. Wyprawa przeciągała się i trwała 2 i pół miesiąca. Kończyła się żywność, paliwo. Warunki pogodowe były paskudne; wiatry monsunowe, deszcze i śniegi. Trzeci swój obóz znaleźli 3 metry pod śniegiem. Nie wróżyło dobrze i było bar-dzo niebezpiecznie. Ryszarda Wareckiego odwieziono helikopterem do szpitala. Wojtek Kurtyka wycofał się z dalszej trudnej wspinaczki. Do pokonania zostało im niewiele bo 200 m i jednocześnie aż 200m.
Ostatecznie na Manaslu weszli Jurek z Arturem, nową drogą, w stylu alpejskim.

 

Annapurna należy do najbardziej niebezpiecznych 8-tysięczników. Do 2007r. było 153 wejść na szczyt z czego aż 58 himalaistów poniosło śmierć. Jak to możliwe, że Jerzy Kukuczka i Artur Hajzer w rekordowym tempie, bo w dwa tygodnie, ją zdobyli i to jeszcze zimowym wejściem?
Po Masalu zostały jeszcze dwa szczyty. Następna była Annapurna 8091m n p. m., która wśród himalaistów uchodzi za jedną z najniebezpieczniejszych gór. 18 stycznia 1987r. ekipa w składzie m.in.: Jerzy Kukuczka, Artur Hajzer, Wanda Rutkiewicz i Krzysztof Wielicki podjęli walkę o kolejny ośmiotysięcznik. Na szczyt Annapurny weszli Jurek Kukuczka z Arturem Hajzerem już 3 lutego. Cała wyprawa była najszybszą zimową ekspedycją, która trwała 2 tygodnie. Była też wyjątkową ponieważ to pierwszy ośmiotysięcznik zdobyty przez człowieka. Dlaczego tak szybko to zrobili?  Bo byli już zaaklimatyzowani po wyprawie na Manaslu i dlatego tak dobrze im poszło. Chociaż my himalaiści wiemy, że wysokość powyżej 8000 m to strefa śmierci. Na takiej wysokości procesy wyniszczające organizm przeważają nad procesami aklimatyzacyjnymi a jednak…
Ostatnim w koronie był masyw w Chinach – Shisha Pangma. Żeby dostać zezwolenie na wejście na lodowiec trzeba było wówczas zapłacić nieprawdopodobnie jak na warunki polskie wielkie pieniądze. Np. wyprawa angielska zapłaciła za wejście ponad 100.000 $, ale Jurek miał farta. Do Polski przyleciał chiński minister sportu i między innymi gościł w Katowicach. Podczas uroczystej kolacji, na którą   Jurek załatwił sobie zaproszenie, przekonał chińskiego ministra żeby wydał to zezwolenie w zamian za przyjazd do Polski wycieczki chińskich działaczy. W ten sposób nasza ekspedycja zorganizowana przez Klub Wysokogórski z Katowic pod kierownictwem Jerzego Kukuczki wyjechała do Chin. W ekipie byli m.in. Wanda Rutkiewicz, Ryszard Warecki, Artur Hajzer i sam Kukuczka.

Oto fragment z dziennika himalaisty Jurka:
„Artur zaskakuje mnie: Jest późno, zabiwakujemy, jutro pójdziemy na szczyt, zrobię dużo zdjęć, będziemy mieli dużo czasu. O dziwo zaczynam to rozpatrywać. W pewnym momencie przychodzi otrzeźwienie. Co ty pierdolisz Artur! Rzucamy plecaki pod uskokiem i idziemy teraz na szczyt, choćbyśmy mieli być na nim po nocy. Rysiek wyniósł narty. Idę więc na szczyt z nartami. Zakładam i dopasowuje narty. Wszyscy mnie wyprzedzają. Na szczycie zachodnim niebezpieczna przygoda. W pewnym momencie robię krok i obrywam się razem z nawisem. Zatrzymuję się mając kijek narciarski w jednym ręku, drugą rękę przerzuconą przez krawędź. Utrzymuję się tak. Pod nogami kilkadziesiąt metrów pionu. Tak mało brakowało! – Jerzy Kukuczka.”

18 września 1987r. Jurek z Arturem Hajzerem wchodzą zachodnią granią i w stylu alpejskim zdobywają Shisha Pangma 8013m n p.m.

Jak napisał Kukuczka w swoim dzienniku: „Stoję przecież na szczycie ostatniego mojego ośmiotysięcznika. Ostatni paciorek mojego himalajskiego różańca…”

Zaraz po tym, tego samego dnia, wchodzą na sąsiedni szczyt Shiska Pangma West. 7950m n p.m. i po tych wyczynach Jerzy zjeżdża na nartach ze szczytu.

Korona Himalajów to ogromny sukces naszego polskiego himalaisty Jerzego Kukuczki. Reinhold Messner gratulując mu tego osiągniecia powiedział: „Nie Jesteś drugi Jesteś wielki”

Jego styl, którym przecierał szlaki na sam szczyt nazywano imponującym…

Przychodzi 1989 r., Reinhold Messner organizuje wyprawę na południową ścianę Lhotse i zaprasza na nią największych tuzów alpinizmu z całego świata. Proponuje również Polakom -Wielickiemu i Hajzerowi. Nie udało im się wejść na szczyt.

Jurek w odpowiedzi na tą akcję szybko organizuje kolejną wyprawę na Lhotse. Nikt nie chce z nim jechać. Wszyscy odmawiają. Mówią: „Jurek po co, przecież już wszystko zdobyłeś”, a on na to: „po co przerywać, jak tak dobrze idzie”…

Tej tragicznej nocy Jurek mi się przyśnił .Tak jakby przyszedł do mnie. Do rana już nie mogłem spać. W pracy dostałem wiadomość, że Jurek zginął tragicznie – odpadł od ściany. Lina nie wytrzymała…spadł w dwukilometrową przepaść. Było to dokładnie 24 października 1989 roku.

Panią Cecylią Kukuczkę odwiedziliśmy razem z Jerzym Braszczokiem, w domu rodzinnym jej śp. męża, w Istebnej. Oto zapis naszej rozmowy:

Pani Cecylio, proszę opowiedzieć jak Państwo się poznali?
Poznaliśmy się przypadkowo w jednej z katowic-kich kawiarni; ja byłam z koleżanką a Jerzy Kukuczka świętował swoje urodziny z kolegami. I tak się zaczęło. Jerzy od zawsze wspinał się z ogromną pasją po górach. Przez krótki dla mnie czas uprawiałam pod jego okiem wspinaczkę skałkową poznając jego kolegów z klubu wysokogórskiego i z Harcerskiego Klubu Taternickiego (HKT). Często wyjeżdżał na obozy w Alpy i Dolomity choć wiem, że nie było łatwo dostać się na taki obóz zagraniczny. Potrzebna była wiedza i doświadczenie wytrawnego taternika, czyli odpowiednie przygotowanie.

Pani Cecylio, a Pani nie dała się wciągnąć w pasję męża?
Próbowałam sił w skałkach. Nawet dobrze mi się wchodziło do góry, ale gorzej już było z zejściem. Jerzy nie namawiał mnie, bo widział, że mam z tym problem. Poza tym nie przepadał za kobietami wspinającymi się. Wręcz twierdził, że nie jest to sport dla kobiet.
Nie rywalizowałam z jego miłością do gór, którym konsekwentnie poświęcał sporo uwagi. Dla niego himalaizm nie był zwykłym wspinaniem się, ale próbą pokonania własnych słabości, synonimem wolności. Był prekursorem, który wytyczył 11 nowych dróg na ośmiotysięczniki. Liczył się również sposób wspinania, czyli wejścia zimowe, czy wejścia bez butli z tlenem. Przyznam się, że niechętnie opowiadał o swoich wyczynach w górach. Po powrocie nie mówił o przebytych trasach, o przeżyciach w górach, o swoich sukcesach czy porażkach, nie rozmawialiśmy również na temat jego kolegów. Po prostu nie był wylewny, ale za to w książkach dawał upust opowieściom o tym wszystkim. Zdążył jeszcze przed śmiercią przygotować 2 książki. Zdecydowanie pod wpływem nacisku wielu osób, którzy namawiali go do ich napisania.
Mąż był człowiekiem konkretnym, zdecydowanym i świadomym, który jak szedł w góry to wiedział po co idzie i wiedział, że zdobędzie cel. Miał twardy charakter; nie narzekał, nie utyskiwał i nie obciążał innych swoimi troskami, czy obawami. Miał świadomość, że kłopoty dotykają tak samo wszystkich pozostałych jak i jego. Im też jest ciężko więc tym bardziej nie obarczał ich nimi.

Pierwszego swojego ośmiotysięcznika zdobył w 1979 roku wspinając się bez butli z tlenem. Był to czwarty co do wielkości szczyt Ziemi, w środkowej części Himalajów, na granicy Nepalu i Chin – Lhotse, liczący 8383m n.p.m.
Zaraz po powrocie z wyprawy otrzymał kolejną propozycję uczestniczenia w wyprawie zimowej na Mount Everest, ale odmówił, bo spodziewaliśmy się dziecka. Kiedy Mount Everest zdobyli jego koledzy Krzysztof Walicki i Leszek Cichy, nam 31 grudnia urodził się syn Maciek. Jerzy szybko nadrobił czas i już podczas kolejnej, wiosennej wyprawy zdobył Mount Everest  z Andrzejem Czokiem wspinając się po nieznanej dotąd południowej ścianie.
Jego korzenie były góralskie. Pochodził z Istebnej, a jak wiemy górale są ludźmi mocnymi, twardymi i konsekwentnymi. Ci, którzy się z nim wspinali mówili, że jest człowiekiem z żelaza. Np. mrożąca krew w żyłach wspinaczka na Makalu…

Kiedy wyjeżdżał w 1981 roku na wyprawę, aby zdobyć kolejny ośmiotysięcznik Makalu, piąty co do wysokości szczyt świata osiągający 8481m n. p. m
z Wojtkiem Kurtyką zabrał ze sobą ulubioną zabawkę syna, biedronkę w kropki. Ze względu na pogodę czekali dwa miesiące w obozie pod szczytem na pomyślne wiatry. Kilkukrotnie próbowali zdobyć szczyt, ale się nie udawało. Postanowił, że sam podejmie próbę. Pogoda była bardzo zła ze względu na niskie temperatury. Podczas powolnego i trudnego wchodzenia po ścianie przeżywał różne doznania. Wydawało mu się, że ktoś z nim jest, że ktoś z nim idzie. To były halucynacje ze zmęczenia i braku tlenu. Jak napisał później w swojej książce „Mój pionowy świat”:
“Przeżywam nagle trudne do wytłumaczenia chwile. Czuję, że nie jestem sam, że gotuję dla dwóch osób. Mam tak silne poczucie czyjejś obecności, że łapię się na przemożnej chęci rozmawiania z n i m.” (Jerzy Kukuczka, Mój pionowy świat).

Po kilku dniach, wyczerpany stanął na szczycie lodowca Makalu. Ponieważ rozładowały się baterie w jego aparacie fotograficznym i nie mógł udokumentować swojej obecności na szczycie zostawił więc biedronkę Maćka. Po powrocie nikt nie dał wiary, że sam wszedł na szczyt. Dopiero po roku, koreańska wyprawa weszła na Makalu i znalazła na szczycie biedronkę, która potwierdziła obecność Jerzego na szczycie. W ten sposób Jerzy udowodnił, że samotnie zdobył szczyt i wtedy dopiero zaliczono mu ten ośmiotysięcznik.

Jak w takim razie dawała Pani sobie radę z emocjami, tęsknotą, brakiem kontaktu z mężem?
Było mi ciężko. W domu nie było gór, była rodzina: ja i synowie. Akceptowałam to, bo dbał o nas i niczego nam nie brakowało. Jurek był bardzo towarzyski, nasz domu był otwartym domem dla przyjaciół. Jednak potrzebowałam a wręcz pragnęłam, aby był jak najwięcej z nami w domu. Bałam się o niego, kiedy wyjeżdżał, ale pomimo tego nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że może nie wrócić. Przed każdym wyjazdem mówił i brzmiało to jak obietnica: „nie martw się na pewno wrócę”. Zawsze w to wierzyłam i ufałam mu chociaż myśli przychodziły różne.

Czym dla Pani męża były góry i ta miłość do nich?
Góry dla Jurka oznaczały wolność, lepszy świat. W nich czuł się szczęśliwy. Kiedy z nich wracał za każdym razem był innym człowiekiem, lepszym człowiekiem. Góry uczyły go pokory.

Pani Cecylio, wyprawy w Himalaje trwały bardzo długo i były kosztowne. Życie w czasach komunizmu było inne, trudnodostępne dla ludzi z pasją. Paszporty, wizy, zakup waluty… Poza tym zarabiało się niewiele, przeciętnie jakieś 300 dolarów miesięcznie a wyprawy kosztowały tysiące dolarów np. sama zgoda Chińczyków na zdobycie Lhotse kosztowała 100 000 dolarów. W latach 70 – 80 – tych to były przeogromne pieniądze…

Tak, to prawda, to były ciężkie czasy, inna rzeczywistość. Nie było łatwo. Członkowie klubu zarabiali na swoje wyprawy malując, po pracy wielkie, śląskie kominy. Zatrudnieni byliśmy w różnych firmach. Ja również pracowałam. Jerzy pracował w EMAG-u. Zdarzało się, że aby pojechać na wyprawę musiał brać urlop bezpłatny, ponieważ koledzy buntowali się z powodu jego częstych wyjazdów.
Z tego też powodu otrzymał wypowiedzenie z pracy, z którego na szczęście szybko EMAG wycofał się, pewnie ze względu na owacyjne powitanie na lotnisku w Warszawie, które zorganizowały media. Już wtedy cała Polska żyła sukcesami Jerzego a on sam był niekwestionowanym autorytetem, który rozsławił nasz kraj na całym świecie.

Pomysł otwarcia izby pamięci o Jerzym Kukuczce to piękny hołd dla pamięci o naszym Polaku nazywanym bohaterem narodowym i najlepszym himalaistą wszechczasów. Kiedy powstał?

Nigdy tego nie chciałam. Bardzo przeżyłam śmierć Jurka. O śmierci męża dowiedziałam się od Prezesa Klubu Wysokogórskiego, Janusza Majera. Czekaliśmy na wiadomość o powrocie z wyprawy Jerzego i Ryszarda Pawłowskiego, z którym wspinali się na Lhotse. Była sobota, 24 października 1989 r. Byłam w domu ze starszym synem Maćkiem, bo młodszy Wojtek został z ciocią w Istebnej. Pamiętam… dzwonek do drzwi, otworzyłam i jak zobaczyłam Janusza Majera z żoną to przeszły mnie ciarki po plecach i już wiedziałam, że stało się coś bardzo złego.
Stali ze spuszczonymi głowami, bardzo nieswoi, a po chwili usłyszałam, że Jerzy odpadł od południowej ściany Lhotse na wysokości 8300 m n. p. m. Lina nie wytrzymała…
Tej nocy młodszemu synowi śniło się, że jedzie windą z tatą, która nie chciała się zatrzymać. Tata naciskał guziki i krzyczał ALARM, ALARM!!!
Wojtek obudził się o 4 nad ranem dokładnie o godzinie 9 czasu nepalskiego, kiedy odpadł od ściany jego ojciec Jerzy Kukuczka.
Przez wiele miesięcy trwały poszukiwania, ale nie odnaleziono ciała męża. Bardzo długo nie mogłam uwierzyć w to, że Jurek zginął.
Odwiedzali nas różni ludzie, którzy pytali o dom „tego” Kukuczki.
Sugerowali aby zbudować muzeum upamiętniające osiągnięcia Jerzego. Jednoczenie zaczęto nazywać ulice i szkoły imieniem Jerzego Kukuczki. To zdecydowało za mnie, podjęłam się organizacji Izby Pamięci Jerzego Kukuczki w Istebnej, w domu rodzinnym męża. W ten sposób przybliżam ludziom świat gór widziany oczami Jerzego. Tutaj przyjeżdżają ludzie ze świata. Opowiadam im historię Jerzego i o zdobytych przez niego ośmiotysięcznikach. W planach miasta Katowice powstała inicjatywa wybudowania muzeum alpinizmu i himalaizmu z lokalizacją w Bogucicach przy ulicy Markiefki nieopodal domu, w którym urodził się Jerzy.

Ta izba to hołd pamięci Jerzego Kukuczki. W rozmowie z przyjacielem Pani męża, Panem Ignacym Walentym Nendzą dowiedziałam się, że w październiku 2009 roku brała Pani udział wraz z synem Wojtkiem w trekkingu poświęconym pamięci męża, przy czortenie w Himalajach Nepalu, pod południową ścianą Lhotse na 8511 m.

Tak, dzięki Fundacji Kukuczki zbudowano czorten ku pamięci trzech polskich himalaistów, którzy zginęli podczas wypraw na tą ekstremalnie trudną ścianę szczytu Ziemi: Rafała Chołdy, Czesława Jakiela i Jerzego Kukuczki. Podczas trekkingu przy czortenie obecnych było wielu Polaków m.in. ekipa
z naszego Katowickiego Klubu Wysokogórskiego, rektor wraz ze studentami AWF w Katowicach im. Jerzego Kukuczki i inni. Nie mogło zabraknąć również wielu zagranicznych grup trekkingowych.

Pani Cecylio, dziękujemy za rozmowę i życzymy dużo zdrowia. Aby opowieści o wyczynach Jerzego Kukuczki dotarły w najbardziej odległe zakątki tego świata inspirując ludzi do podejmowania wyzwań. W Katowicach, mieście w którym urodził się, mieszkał i pracował Jerzy Kukuczka ma w najbliższym czasie powstać Centrum Himalaizmu.

W Katowicach, mieście w którym urodził się, mieszkał i pracował Jerzy Kukuczka ma w najbliższym czasie powstać Centrum Himalaizmu. O plany związane z tym przedsięwzięciem zapytaliśmy Prezydenta Miasta Katowice Marcina Krupę:

Skąd pomysł utworzenia Centrum Himalaizmu? Kto jest jego autorem? Czy wiemy jak będzie wyglądać?

Marcin Krupa, prezydent Katowic: Centrum z jednej strony ma upamiętniać Jerzego Kukuczkę, a z drugiej stać się miejscem spotkań miłośników gór i przestrzenią o charakterze edukacyjnym, która ma inspirować kolejne pokolenia do przesuwania granic swoich możliwości, podnoszenia poprzeczki i osiągania wyznaczonych celów. Jerzy Kukuczka był drugim człowiekiem w historii, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum. Jego wybitne osiągnięcia z jednej strony promowały na świecie Polskę oraz Katowice, w których się urodził, a z drugiej wzbudzały zainteresowanie wspinaczką wysokogórską i stanowiły zachętę do uprawiania tej dyscypliny. Jednocześnie, poprzez Centrum Himalaizmu chcemy kontynuować dziedzictwo Jerzego Kukuczki, przedstawiać historię wypraw,
a także sylwetki innych wybitnych postaci, związanych zarówno ze Śląskiem, jak i naszym krajem. Oczywiście ta inicjatywa będzie miała również znaczenie dla promocji Katowic i przyciągania turystów. Co więcej, swoim kształtem obiekt również będzie nawiązywał do poruszanej w nim tematyki. Bryła będzie pokryta cegłą szklaną i klinkierową, a ponadto ma zawierać imitacje nawisów oraz półek skalnych, na których umieszczone zostaną specjalne ogrody, przedstawiające roślinność charakterystyczną dla górskich krajobrazów

Centrum Himalaizmu ma powstać w Katowicach Bogucicach. Skąd taka lokalizacja?

Kiedy spojrzymy na nazwiska tworzące światową historię himalaizmu związane z Katowicami to nie ma chyba drugiego takiego miasta w Polsce, które mogłoby pochwalić się takim panteonem alpinistycznych sław! To oczywiście Jerzy Kukuczka, ale też Krzysztof Wielicki, Ryszard Pawłowski, Ignacy Walenty Nendza, Janusz Majer czy Artur Hajzer, związani z Katowickim Klubem Wysokogórskim. Stąd pomysł aby Centrum Himalaizmu zbudować właśnie w Katowicach. Lokalizacja tej inwestycji też nie jest przypadkowa – wybraliśmy Bogucice, przy skrzyżowaniu ulic Markiefki i Katowickiej, czyli tuż obok miejsca, w którym urodził się i mieszkał Jerzy Kukuczka – jeden z najwybitniejszych himalaistów w historii. 

Jakie wartości ma promować to miejsce?

Zarówno Jerzy Kukuczka, jak i inni himalaiści, poprzez swoje osiągnięcia zwrócili uwagę świata na Polskę, Śląsk i Katowice, zapisując je na kartach historii. To bezcenna wartość, a formą hołdu dla nich ma być właśnie Centrum Himalaizmu. Podobnie zresztą jak zamkowe muzeum w Tyrolu, które upamiętnia zasługi Messnera – tak w Katowicach budujemy miejsce, w którym znajdziemy pamiątki Jerzego Kukuczki, innych himalaistów, ale i będzie to miejsce, które jak mówiłem będzie inspirować kolejne pokolenia.

Centrum Himalaizmu będzie nazwane imieniem Jerzego Kukuczki. Dla kogo ono będzie i komu poświęcone oprócz pamięci znakomitego Wielkiego Człowieka, Jerzego Kukuczki?

Obiekt będzie łączyć w sobie różne funkcje. Znajdą się tu między innymi cztery wystawy, każda poświęcona innej tematyce – od historii tej dyscypliny, przez poszczególne wyprawy Kukuczki, jak również sylwetki innych śląskich himalaistów. Wyjątkowym elementem, wyróżniającym Centrum Himalaizmu, jest wystawa poświęcona życiu tego wybitnego himalaisty. Jej elementem będzie mieszkanie Jerzego Kukuczki, połączone z powstającym budynkiem. Nie chcemy jednak ograniczać się do muzealnego charakteru powstającego obiektu. Naszym celem jest stworzenie miejsca, które w sposób urozmaicony oraz interesujący dla różnych grup odbiorców pokaże różne oblicza himalaizmu. Stąd też w środku znajdzie się sala audytoryjna, w której będą mogły odbywać się spotkania i pokazy filmowe, a nawet ścianka wspinaczkowa, pozwalająca w praktyce zajmować się tą dyscypliną.  W osiągnięciu zamierzonego efektu pomaga nam współpraca z najlepszymi ekspertami w dziedzinie tej dyscypliny sportowej. To Wojciech Kukuczka, syn Jerzego i prezes Fundacji Wielki Człowiek, wybitni taternicy, alpiniści i himalaiści – wśród nich chociażby Janusz Majer i Krzysztof Wielicki, a także prezes katowickiego Klubu Wysokogórskiego – Piotr Xięski.

 

]]>
Cel – Plan – Sukces – Nagroda http://metropolitansilesia.pl/2022/05/23/cel-plan-sukces-nagroda/ Mon, 23 May 2022 15:51:29 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3762

Cel – Plan – Sukces – Nagroda

Monika Zawolik
Monika Zawolik

Fot. Maja Maciejko

Pani Kingo, kiedy tak naprawdę zaczęła się Pani przygoda z biznesem?

To były moje dwudzieste urodziny, 2006 rok, kiedy podjęłam pierwszą dorosłą decyzję o wyjeździe do Londynu. Na bilet wydałam swoje ostatnie pieniądze. Sytuacja w ówczesnej Polsce nie była kolorowa, a ja chciałam realizować marzenia. Czułam, że to będzie przełomowy krok i tak też się stało – wszystko, co się potem zdarzyło, ukształtowało mnie jako człowieka oraz moje zdanie na temat sukcesu. Moja historia to przede wszystkim przekaz o ludziach, którzy wyciągnęli do mnie pomocną dłoń, zupełnie bezinteresownie.

Dlaczego Londyn?

Opowieści mieszkającej tam cioci wzbudziły ogromny apetyt na doświadczanie tego miejsca. To jednak mój znajomy z Londynu zaproponował mi wizytę świąteczną u siebie. Skorzystałam z zaproszenia i już tam zostałam. Na miejscu łatwo się zaaklimatyzowałam.

Pierwsze pół roku, jako, że moją pasją jest florystyka, pracowałam w kwiaciarni, w której moimi współpracowniczkami były dziewczyny o siedmiu różnych akcentach. Dzięki temu szybko “wchłonęłam” język angielski. Dojazd do pracy był niezwykle uciążliwy, bo droga w jedną stronę zajmowała mi 2 godziny – najpierw podróż komunikacją miejską z przesiadką, a następnie 2,5 km piechotą. Nauczyło mnie to dużej cierpliwości i wytrwałości.

Następnie postanowiłam postarać się o stanowisko sprzedawcy na część etatu w jednej z sieci sklepów. W trakcie rozmowy kwalifikacyjnej od razu zaoferowano mi posadę managera.

Równolegle prowadziłam ze swoim partnerem firmę budowlaną, która funkcjonowała rewelacyjnie. Już po sześciu miesiącach pobytu w Londynie spełniłam swoje pierwsze marzenie – kupiłam wymarzony samochód. To było wspaniałe uczucie.

Niestety, po czasie drogi, moja i mojego chłopaka, rozeszły się, a ja zostałam z niczym. Na szczęście, otaczali mnie ludzie, którzy okazali mi serce. Pracownicy sklepu oraz osoby, które na co dzień mijałam na ulicy wyciągnęli do mnie pomocną dłoń. Dzięki nim wynajęłam dom nie mając depozytu, razem przeprowadziliśmy generalny remont i umeblowaliśmy go. Dom był wcześniej w fatalnym stanie. Sama zamieszkałam na poddaszu urządzonym w stylu wnętrz z serialu „Przyjaciele”, a resztę pokoi wynajęłam.

Po kilku latach wróciła Pani do Polski…

Tak i otworzyłam sklepy odzieżowe z punktami krawieckimi. Któregoś dnia jednak ciężko się rozchorowałam i musiałam przejść operację ratującą życie.
W tamtym czasie nie wiedziałam, jak być przedsiębiorcą, więc pod moją nieobecność sklepy upadły. Musiałam wziąć spory kredyt. Wróciłam do domu rodzinnego. Dorabiałam udzielając korepetycji z angielskiego. Nie dawało mi to jednak możliwości, aby żyć na zadowalającym poziomie. Od jakiegoś czasu obserwowałam swoją znajomą, która pracowała w PZU i sporo zarabiała. Zdecydowałam więc spróbować w branży ubezpieczeniowej, aby spłacić dług wobec banku.

Podczas rozmowy kwalifikacyjnej spytano mnie o moje ubezpieczenie na życie. Sądziłam, że jako młoda dziewczyna nie potrzebuję go. Jakże mylne było moje wyobrażenie. Gdybym wówczas posiadała odpowiednią polisę – uratowałabym swoją firmę.

Jeden z dyrektorów PZU Życie, Jerzy Sanetra, który prowadził ze mną rozmowę, dzisiaj mój wielki autorytet, opowiedział mi o ubezpieczeniach indywidualnych, które uwielbiam do dnia dzisiejszego. Nazywamy je programami ubezpieczeniowymi. To instrumenty, którymi zabezpieczamy klientów, właścicieli firm i ich rodziny tak, aby cały dorobek nie odszedł razem z nimi. Dokładnie zaprojektowanym programem, w oparciu o sukcesję i prawo spadkowe, zabezpieczamy ich w razie śmierci lub niedyspozycji do pracy spowodowanej chorobą przedsiębiorcy. Zabezpiecza to biznes, na który pracowali ciężko długimi latami. I oczy-wiście największy kapitał każdego przedsiębiorstwa, czyli pracownicy i ich rodziny – zapewniamy im kompleksową ochronę w razie śmierci, choroby i całej reszty zdarzeń, które mogą ich spotkać w pracy lub w życiu codziennym. Troszczymy się również o zdrowie naszych klientów gwarantując im dostęp do lekarzy specjalistów w przeciągu pięciu dni bez limitów i bez skierowań, coraz częściej jest to benefit pozapłacowy, którym pracodawcy obdarowują swoich pracowników.

Jak wyglądały Pani początki w korporacji?

Zafascynowana ideą programów ubezpieczeniowych oraz korzyściami pozapłacowymi, w pierwszych 9-ciu miesiącach pracy sprzedałam 67 polis. Odczuwałam ogromną lekkość w ich sprzedaży, bo miałam cel pomagania ludziom poprzez skrupulatne ich zabezpieczanie.

Zaproponowano mi stanowisko managerskie i tak zostałam jednym z najmłodszych managerów w PZU. Miałam dużo swobody w działaniu. Po 6 miesiącach kierowania niewielką grupą ludzi wygrałam konkurs i w nagrodę część z nas wyjechała na Sardynię – moje pierwsze prawdziwe zagraniczne wakacje.

W drugim roku mojej pracy, zbieg niefortunnych wypadków, który zamknął mnie w domu na miesiąc, nie przeszkodził, aby mój zespół zdobył tytuł najlepszego w Polsce. To pokazało, jak ważne jest, żeby uczyć ludzi pracy zespołowej, na co stawiałam od samego początku.

Z czasem zostałam dyrektorem jednostki agencyjnej, by później, rezygnując z wygodnego etatu, przyjąć awans na stanowisko dyrektora obszaru sprzedaży. Wiązało się to z założeniem własnej działalności gospodarczej, co niosło pewne ryzyko, ale zawsze wierzyłam w siebie i w swój niezawodny zespół, którym nadal mogłam zarządzać oraz powoływać managerów do budowania swoich własnych struktur.

Co uważa Pani za największe osiągnięcie w swoim życiu?
Zdecydowanie jest nim mój zespół – grupa około trzydziestu osób, którzy wspierają się i razem dążą do celu. Nasze grono jest jedną dużą zgraną drużyną.

Co stoi za sukcesem tegoż zespołu?

Nie ma jednej recepty. To wspieranie i motywowanie, trwanie przy nich, a przede wszystkim praca bazująca na ich celach. Raz w miesiącu, ja i moi managerowie, rozmawiamy z każdym pracownikiem z osobna i omawiamy ich sukcesy i porażki, sprawdzamy wyniki i rankingi. Metodą indywidualnego podejścia, dochodzimy do sedna ewentualnego problemu, skupiamy się na jego rozwiązaniu i mobilizowaniu do dalszego działania.

Staramy się pracować tak, aby każdy dochodził do wniosków, jak może stać się jeszcze lepszym i przestał wykonywać czynności, które nie przynoszą korzyści. Często łączymy ludzi w pary – dobieramy ich tak, aby wzajemnie pomagali sobie rozwijać kompetencje.

Pilnujemy też, by nie marnować czasu na coś, co budzi dyskomfort. Przykładowo, nie zmuszam do wykonywania telefonów, jeśli to dla kogoś trudne, ale szukam innej drogi do pozyskania klienta.

Stawiam na szkolenia i ćwiczenia w celu wzmocnienia integracji zespołu i stałego rozwijania kompetencji. Dużą wagę przykładamy do wdrażania ludzi do pracy na danym stanowisku. Wiele pomysłów to nasze autorskie programy.

Jakie cechy charakteru sprawiły, że osiągnęła Pani sukces?

Jestem marzycielem – to wada i zaleta jednocześnie. Jak to mówią, marzenia to duże cele, dlatego jasno je określam i działam według planu na ich realizację. Moje motto to: “CEL – PLAN – SUKCES – NAGRODA”. Te słowa zawsze dają mi siłę. Kiedy nie mam określonego planu – nie pracuję, a kiedy nie pracuję – nie mam wyników. Muszę mieć cel, aby funkcjonować.

Co jest największym celem obecnie?

Chcę zadbać, aby moi managerowie, agenci i doradcy byli w czołówce najlepszych w Polsce, a mój zespół w pierwszej dziesiątce w kraju. To nie musi być podium. Mamy po prostu stabilnie utrzymywać się na topie. I tak też jest.
Pochwalę się – członkini z naszego zespołu aspiruje o przynależność do Międzynarodowego Stowarzyszenia MDRT, czyli Million Dollar Round Table. To ogromne wyróżnienie stać się członkiem elitarnej organizacji zrzeszającej mniej niż 1% topowych sprzedawców ubezpieczeń na świecie. Do końca roku planujemy, aby w tym zacnym gronie znalazło się trzech naszych agentów.
A moim prywatnym celem, po doświadczeniach zmiany miejsca zamieszkania około dwudziestu razy, jest własne miejsce na ziemi. Najpierw miał być dom, ale ostatecznie zdecydowałam się na mieszkanie – ciepłe przytulne z widokiem na góry, które kocham.

Jaki jest profil idealnego kandydata do pracy w ubezpieczeniach?

Może to być każdy, kto przejdzie pomyślnie wszystkie etapy procesu rekrutacyjnego, na podstawie którego zatrudniamy najlepszych bez względu na płeć i inne uwarunkowania.
Jeśli już ktoś z nami zacznie współpracę, to znaczy, że posiada predyspozycje, aby osiągnąć sukces. Nie trzeba mieć doświadczenia w finansach. Mamy doskonałe szkolenia, które uczą krok po kroku ścieżki kariery zawodowej. Dodam, że w naszej firmie są osoby, posiadające dochód pasywny i nie musiałyby pracować. Robią to, bo cenią wartości, którymi kieruje się nasza organizacja.
Pracują też dla mnie kobiety z trójką dzieci, babcie pomagające w opiece nad swoimi wnukami, samotne mamy. Ta praca daje im dużo satysfakcji, komfort dysponowania swoim czasem, a co najważniejsze – możliwość realizacji swoich celów. Kiedy w ich życiu pojawiają się kłopoty, wspólnie szukamy sposobów na ich rozwiązanie.

Co by Pani chciała przekazać młodym kobietom wkraczającym na rynek pracy?

Chciałabym, żeby zaakceptowały siebie i nie stawiały granicy swoim możliwościom. Można zostać profesjonalistą w każdej dziedzinie, jeśli tylko tego chcemy. Są sytuacje, że zostajemy w życiu zupełnie sami. Mając zaplecze w postaci rozwoju zawodowego, czy osobistego znaczenie szybciej poradzimy sobie ze wszystkimi przeszkodami. Życie, ludzie, cel, plan, sukces, nagroda, pieniądze, porażki i miłość o tym szczegółowo piszę w mojej książce.
Czy sukces zawodowy zawsze jest okupiony poświęceniem życia prywatnego?
W moim przypadku, pierwsze lata ciężkiej pracy wydały owoce w postaci dobrze prosperującego zespołu współpracowników, który cały czas rozbudowuję. Dzięki skrupulatnemu planowaniu wszyscy mamy teraz więcej czasu. Z moim partnerem życiowym wspieramy się dzieląc się obowiązkami i pasjami. Do niedawna najważniejsza była praca. Dzisiaj dbam o zrównoważone życie, które w równych proporcjach dzielę pomiędzy pracą zawodową, wypoczynkiem i pasjami. Człowiek wypoczęty to człowiek szczęśliwy i pełen inspiracji. Na wakacjach wpadam na najlepsze pomysły.
Ale, żebym mogła wyjechać, wszystko musi być wcześniej dopięte na ostatni guzik. Całość działań planuję z dużym wyprzedzeniem – do 20-tego dnia miesiąca rozpisany jest terminarz na kolejny miesiąc pracy zespołu. Dzięki temu pracujemy bez stresu. Wszystko ma swoje miejsce i czas. Mam też eksperta sprzedaży, swoją prawą rękę, która wspiera zespół w wielu aktywnościach i jest cennym zasobem w naszym zespole.

Jakie są Pani największe pasje?

Bezapelacyjnie ludzie i praca są moją największą pasją. Uwielbiam samochody terenowe oraz wycieczki off-roadowe. Kocham naturę, hotele 5-gwiazdkowe to nie moja bajka. A podczas wcześniej wspomnianego wypadu na Sardynię kolega zaraził mnie miłością do makrofotografii, dzięki której możemy dostrzec w przyrodzie to, czego nie widać gołym okiem. Potrzeby klienta to właśnie te elementy, których nie widzimy, a musimy się ich doszukać i odpowiednio o nie zadbać. Tej niewidzialnej części szukam też w kandydatach do naszego zespołu, a ich cel życiowy to dla mnie priorytet. Każdy człowiek w naszym zespole jest wyjątkowy.

W pani opowieściach praktycznie zawsze pojawiają się inni ludzie…

Tak, poza tym, że ludziom zawdzięczam w życiu najwięcej, są oni dla mnie przede wszystkim nieocenionym źródłem wiedzy. Jeżeli dobrze ich słuchamy, to niejako ich czytamy. To może być jedna minuta spędzona razem lub całe lata – każdy kogo spotykamy, staje się cząstką nas samych.

]]>