Warning: Constant WP_MEMORY_LIMIT already defined in /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-config.php on line 91

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-config.php:91) in /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Osobowości wydanie 12 – Metropolitan Silesia http://metropolitansilesia.pl Tue, 06 Sep 2022 16:38:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.1.6 http://metropolitansilesia.pl/wp-content/uploads/2018/11/fav-150x150.jpg Osobowości wydanie 12 – Metropolitan Silesia http://metropolitansilesia.pl 32 32 Prawdziwa sztuka to ta, którą dotkniesz i powąchasz http://metropolitansilesia.pl/2022/09/06/prawdziwa-sztuka-to-ta-ktora-dotkniesz-i-powachasz/ Tue, 06 Sep 2022 16:34:29 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=4001

Prawdziwa sztuka to ta, którą dotkniesz i powąchasz

Agnieszka Twaróg-Kanus i Jacek Adamczyk
Agnieszka Twaróg-Kanus i Jacek Adamczyk

Fot. Maja Maciejko

Czy Można mówić o kompetentnym artyście? Co Państwo sądzą o takim określeniu?
Prof. Kalarus: Ja w ogóle nie znoszę takich określeń, takiego nazywania na siłę.
Monika Starowicz: Tu kręcimy się wokół meritum, bo w moim rozumieniu kompetentny artysta to jest ten, który posiada warsztat twórczy, szlifowany dzięki pracy twórczej, poszerzaniu wiedzy i umiejętności. I to są nasze kompetencje.

Co jest ważniejsze: forma, czy treść?
(P.K.): Był taki malarz Jerzy Duda-Gracz, który malował treści, a odbiorca nie miał nic do powiedzenia. (śmieje się) Ale są również tacy twórcy, którzy stosują metaforę czy treści, przechodzące jedna w drugą. Oni niekonwencjonalnie bawią się tłem, formą, techniką, drugim dnem. Potem ludzie pytają: Co ten wariat chciał przez to powiedzieć?

(M.S): No tak, ale potem powstają takie dzieła, jak na przykład polichromie Profesora i jego żony Joanny Piech realizowane w kościołach, które są ludziom bardzo potrzebne. Te dzieła przez zachwyt wspierają rozwój duchowy wiernych. Bo piękno jest niezwykle stymulujące. Niedawno po raz pierwszy w swojej karierze malowałam murale w głubczyckim muzeum i rosło mi serce, gdy przychodzili ludzie i mówili, że to, co maluje jest piękne. Cieszyli się, że sztuka zmienia ich otoczenie i czyni je piękniejszym. Sztuka, zwłaszcza w tak trudnych czasach jest ludziom bardzo potrzebna.

(P.K): A propos tego co Monika powiedziała, kiedyś zadzwonił do mnie architekt z propozycją wykonania polichromii wnętrza kościoła w Tychach – oczywiście podjęliśmy się tego wyzwania w duecie z moją żoną.

(M.S.): Ludzie kochają malowidła Romana i Joanny. Ten kościół jest naprawdę przecudowny, to jest magia, którą koniecznie trzeba zobaczyć i przeżyć. To kosciół pod wezwaniem św. Karoliny Kózkówny w Tychach. Kolejne zachwycające dzieło, o którym Profesor jeszcze nie powiedział, znajduje się w krypcie arcybiskupów w katowickiej archikatedrze Chrystusa Króla. Od lipca już będzie można oglądać te piękne mistyczne polichromie autorstwa duetu Piech/Kalarus inspirowane Apokalipsą św. Jana.

(P.K.): Ostatnio zaproponowano mi wykonanie sześciu murali. Zatem namalowałem projekty, a mój kolega prof. Ksawery Kaliski, kierownik Katedry Nowych Mediów wszystko to przetworzył na język multimediów. Zrobił to pięknie! Tak powstało muzeum sławnych postaci Śląska. To muzeum składa się z kilku sal i każda sala przedstawia ludzi nauki, kultury i sztuki, etc. związanych ze Śląskiem. A na koniec przechodzi się do krypty grobowej biskupów, o której wspomniała Monika.

Kto, albo co państwa inspiruje?
(M.S.): Mnie osobiście inspiruje świat, który mnie otacza, ludzie, których spotykam i artyści z którymi blisko współpracuję. Wielką inspiracją dla mnie jako mój Mistrz jest Roman. Pokazał mi, jak wspaniała jest sztuka plakatu. Będąc na studiach oczywiście chciałam być sławną
i ekscentryczną malarką, a projektowanie to zdecydowanie nie była moja bajka. Dzięki inspiracji, jaką dawał nam nasz Profesor wraz z kolegami z roku zaczęliśmy z powodzeniem tworzyć plakaty. Rozwijał nam skrzydła, a my też w jakiś sposób inspirowaliśmy jego. To pokazuje że tak naprawdę my uczymy naszych studentów, a oni nas. Przynoszą swoje fascynacje, odkrywają nowe rejony, których my, jako starsze pokolenie nie znamy. Są to często bardzo interesujące dzieła czy twórcy.

(P.K.): Monika to wszystko ładnie powiedziała. Nic dodać nic ująć.

Pan Profesor na przestrzeni czasu: kiedyś i dziś
(P.K.): Zawsze fascynowałem się samolotami i chciałem zostać lotnikiem, ale okazało się, że niestety nie mam ścisłego umysłu, który pozwoliłby mi opanować te wszystkie techniczne szczegóły. Jakkolwiek fruwanie jest stałym elementem mojej twórczości. Od dziecka malowałem samoloty, które
z czasem często przeradzały się w latające, anioły, diabły czy koty. Poza tym, zawsze ekscytowały mnie wielkie Zeppeliny. Do tego stopnia, że gdybym miał pieniądze, to w ostatnią drogę zbudowałbym sobie takiego Zeppelina, odleciał i na wszystko patrzył z góry. Miałem bardzo fajne dzieciństwo. Mój ojciec przynosił do domu wszystkie pisma jakie wtedy były na rynku, a było tego naprawdę sporo. Kupował nam mnóstwo książek o sztuce, szczególnie albumów wydanych w Związku Radzieckim. One były bardzo pięknie wydane i tanie, tylko strasznie śmierdziały klejem stolarskim, co mnie na jakiś czas zniechęciło do sztuki dawnej. Dopiero jak pojawiły się na rynku książeczki Disney’a, które pachniały
i wtedy odkrywałem sztukę na nowo. Czytałem wszystkie serie Tygrysa, Miniatur Morskich, książki o wojnie dla chłopców. W komunie marzyliśmy o czymś kolorowym, dążyliśmy do normalności. I ja tak nasiąkałem pomału tym wszystkim.

(M.S.): To prawda. Moja mama też znosiła do domu książki
z księgarni radzieckiej. Całe mnóstwo tych albumów mam do dziś. Tata z kolei zaraził mnie muzyką – zostało mi po nim chyba ze 100 winyli. Tu w pracowni też zawsze była muzyka. Pan Profesor świetnie gra na gitarze i na basie. Założyliśmy nawet nieoficjalnie pracowniany zespół, gdzie Profesor był gitarzystą, a ja wokalistką i graliśmy w wolnych chwilach stare rockowe hity z lat 60-tych i 70-tych.

(P.K.): A dawniej, kiedy Monika jeszcze nie studiowała, grałem z kolegami bluesa. To było jeszcze w szkole średniej. Przychodzili do mnie koledzy, mama robiła kanapki, tata przynosił wino, rozmawialiśmy o muzyce i sztuce. Potem niestety skończyło się to, bo każdy z nas poszedł w swoją stronę. Razem z Profesorem Romanem Nowotarskim – wybitnym malarzem i moim przyjacielem graliśmy
w pracowni. Studenci malowali a my graliśmy, będąc dla nich nierzadko modelami. No i tak też pojawiła się Monika.

(M.S.): To była tak zwana „instytucja wolnego słuchacza”. Przy pierwszym podejściu nie dostałam się na studia,
a nie wyobrażałam sobie innej drogi niż ASP. To był dla mnie rok intensywnej pracy jako modelka, ale i nauki pod okiem Profesorów – Nowotarskiego i Kalarusa. Pozowałam, obserwowałam, doświadczałam, chłonęłam wszystko. Bardzo dużo dała mi pozytywna energia, przyjazność, otwartość Profesorów. Po roku miałam fantastyczną teczkę z pracami
i dostałam się na studia na trzecim miejscu.

(P.K.): Monika została moją asystentką bo była po prostu najlepsza, ona przewodziła wszystkim. Wymyślała z kolegami z roku różne akcje, happeningi, wystawy, działania na żywo. Mieli grupę artystyczną i działali razem przez okres studiów organizując m. in. akcje graficzne, plakatowe i malarskie na katowickim Rynku.

Czy było jakieś dzieło malarskie, muzyczne, kontrowersyjne które Państwa poruszyło?
(M.S.): Nie lubię brudnej, brzydkiej sztuki. Czasem nie rozumiem tego przekazu, ale nie neguję takich działań. Nie jest to zdecydowanie mój świat, bo uważam, że odbiorca potrzebuje otaczać się pięknem. Świat bywa brudny
i brzydki, nie musimy tej energii powielać. Im jestem starsza, tym bardziej doceniam kunszt i warsztat starych mistrzów. Chciałabym potrafić tak pięknie malować.

(P.K.): Uwielbiam całą sztukę art deco, piękną secesję. Oczywiście są takie obrazy, które zapamiętałem przez to, że były tak brzydkie, tak ohydne, że nie mogłem na nie patrzeć, ale jednak są w moich myślach. Mam kolegę, który drukował takie plakaty – na kiepskim papierze, trochę niechlujnie, na sitodruku, najgorszą farbą. Widziałem te plakaty
i zastanawiałem się, jak on może tak tworzyć. A on wysyłał te plakaty w świat na różnego rodzaju wystawy, biennale i dostawał nagrody. Zyskiwał na tym, że był inny – taki szorstki. To dla eleganckiego technologicznie zachodniego świata było novum. Nie lubię określenia artysta, bo artysta to jest ktoś śmiertelnie poważny, kto tworzy i godnie z tego żyje. Artysta plastyk powinien mieć swojego menadżera, podobnie jak muzycy.

(M.S.): Instytucja marszanda jest bardzo potrzebna. Nikt nie uczył nas na Akademii, jak wyceniać swoje dzieła ani skutecznej autopromocji, żebyśmy wiedzieli, jak uczciwie
i godnie sprzedać się. To ułatwiłoby nam funkcjonowanie
w naszym zawodzie.

(P.K.): Pamiętam, że dawniej był taki ministerialny cennik, który wyznaczał wartość dzieła. Teraz przy wolnym rynku jest tak, że młodsze pokolenie jest bardziej ekonomicznie świadome niż my. Oni radzą sobie w tej kwestii zdecydowanie lepiej.

W procesie tworzenia plakatów nie posługuje się Pan technikami komputerowymi lecz sitodrukiem. Dlaczego nowoczesne technologie omija Pan i z czego to wynika?
(P.K.): Nie nauczyłem się obsługi komputera
i oprogramowania. Ludzie zawsze najbardziej cenili moje prace stworzone ręcznie. Uwielbiam tradycyjne narzędzia, więc moje plakaty maluję. Przekazuję potem te projekty moim współpracownikom, którzy to skanują, retuszują i wysyłają gotowe pliki do drukarni. Kiedy byłem młody
i odwiedzałem różne galerie, na przykład w Zakopanem była galeria, gdzie było dużo oryginalnych prac Jana Młodożeńca. Oglądałem je z zachwytem i wręcz wąchałem te obrazy. To jest ta autentyczność. W bibliotece w Sosnowcu pani dyrektor ma na ścianach oprawionych sporo oryginałów plakatów, które dla nich zaprojektowałem. Podobnie jest w katowickim teatrze Ateneum, dla którego zrealizowałem kilka scenografii. Ci, którzy tworzą na komputerach mają tylko wydruki, których nie można dotknąć, powąchać. To wygląda jak reprodukcja. Kocham sitodruk za jego żywą materię graficzną.

Brał pan udział w ponad 300 wystawach na całym świecie. Które były dla Pana najważniejsze?
(P.K.): Na większości z nich nie byłem. Były tam tylko moje prace. Bardzo ważne były wystawy, które fantastycznie organizował znany na całym świecie krakowski kolekcjoner Krzysztof Dydo. Przez wiele lat byłem jednym z jego „nadwornych projektantów”. Krzysztof często dzwonił, zamawiał plakaty, współpracowaliśmy. On jest najważniejszym ambasadorem polskiego plakatu. Dla niego stworzyłem około sto, dwieście plakatów. Co jakiś czas organizował mi wystawy na całym świecie i tak objechaliśmy z tymi wystawami całą Europę, a nawet byliśmy w Stanach. Pewnego razu Krzysztof zaprosił mnie do Chile i okazało się, że chilijczycy kochają polski plakat. Byłem siódmym polskim plakacistą, który odwiedził ten piękny kraj.

Pani Moniko. Jak współpracuje się z kimś takim jak Profesor Kalarus?
(M.S.): Fantastycznie. Mogę śmiało powiedzieć, że jestem artystyczną córką Kalarusa. Gdy Profesor zaproponował mi współpracę to był dla mnie wielki zaszczyt. Początki nie były wcale łatwe. Gdy zostałam świeżo upieczoną asystentką, Roman od razu rzucił mnie na szerokie wody i oświadczył, że wyjeżdża właśnie do Tel Awiwu, aby przeprowadzić warsztaty z tamtejszymi studentami, a ja miałam zaopiekować się pracownią. Nie jest łatwo przeprowadzić samotnie korektę kolegom czy koleżankom, z którymi pół roku wcześniej jeszcze chadzało się na piwo. Nasza współpraca z Profesorem trwa ponad dwadzieścia lat. To czas niezliczonych rozmów, inspiracji, działań. Najpierw on rozwijał moje skrzydła,
a potem już rozwijaliśmy je razem naszym studentom próbując ich pozytywnie motywować. Wiem, że jest dumny ze swoich absolwentów i każdego ich sukcesu. A my wszyscy jesteśmy dumni z bycia kalarusowymi dziećmi.

Profesor Kalarus prywatnie. Co Pan robi w wolnym czasie?
Jakie ma Pan hobby?
(P.K.): Uciekam do pracowni i wycinam. Jak mówiłem wcześniej miałem strasznie dużo gazet, które przynosił do domu mój ojciec, a po upadku komuny pojawiły się na rynku różne czasopisma dla panów, które oczywiście kupowałem. Ja z tych wycinanek tworzę kolaże, bo uważam, że z wszystkich rzeczy, które kiedyś służyły, a teraz stały się niepotrzebne można zrobić nową wartość. Moja żona i syn widząc jak zaczynam wycinać żartują: Ojciec co ty robisz? Przecież powiedzą że jesteś erotoman! Z tych erotycznych wycinanek powstają jednak rzeczy całkiem niesprośne jak na przykład eskadra samolotów czy dziwnych helikopterów i nikt nie wie że powstają one z takich pisemek. Mało tego – kiedyś miałem wystawę, gdzie oprócz grafik i plakatów pokazałem właśnie te kolaże i podeszła do mnie pewna pani – Polka mieszkająca w Niemczech. Kupiła wtedy chyba dziesięć prac. Później, jak bywała w Polsce kupowała następne. Zapytałem: co Ty z tym robisz? Jak to co? Wieszam w domu. Przychodzimy
z mężem po pracy, siadamy, pijemy wino i patrzymy na tego Kalarusa – odpowiedziała. Mam wokół siebie pełno takich „pozytywnych wariatów”, którzy szczególnie przed świętami, kupują ode mnie kolaże, a potem rozdają je rodzinie czy przyjaciołom jako prezenty. Często, gdy idę z wizytą do znajomego lekarza, to zanoszę mu jeden z moich kolaży, co sprawia mu zawsze wielką radość.

]]>
Nowoczesna filharmonia to nasz cel http://metropolitansilesia.pl/2022/09/06/nowoczesna-filharmonia-to-nasz-cel/ Tue, 06 Sep 2022 16:22:43 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3993

Nowoczesna filharmonia to nasz cel

Agnieszka Twaróg-Kanus i Jacek Adamczyk
Agnieszka Twaróg-Kanus i Jacek Adamczyk

Fot. Wojciech Mateusiak

Talent, dyscyplina, zainteresowania. Co jest miarą powodzenia w świecie muzyki?
To jest stwierdzenie, które wielokrotnie powtarza się w świecie muzyki. Jest to połączenie talentu i pracy. Oczywiście artyści mają swoją miarę. Jedni mówią 10% talentu i 90% pracy. Moim zdaniem trochę więcej talentu, gdzieś na poziomie 30% i 70% pracy ale z uwagi na to, że muzyka jest sztuką (artyzm nie jest mierzalny) to w związku z tym są to nasze subiektywne oceny.

Przywództwo czy kierowanie? Co jest Panu bliższe w pracy menedżera kultury?
Myślę, że oba słowa nie są tu adekwatne. Idę raczej w kierunku inspirowania i w jakimś stopniu partnerstwa. Odpowiedzialność menedżera w kulturze jest ogromna, ale niestety jednoosobowa. W związku z tym zarządzanie przez inspirowanie. Branża kulturalna wymaga tworzenia nowych wydarzeń i współpracy z organizatorami życia kulturalnego. Menedżer z wyobraźnią tworzy kierunki i określa cel. Dotyczy to obszarów tworzenia części artystycznej z całą działalnością organizacyjną Filharmonii. Bardzo ważna jest promocja naszej instytucji aby odpowiadać na zapotrzebowanie miłośników. Instytucja kultury, która zajmuje się organizacją i prezentacją muzyki o charakterze pełnoorkiestrowej nie jest tak atrakcyjna dla agencji marketingowych jak sfera komercyjna. Sami więc kreujemy nasz wizerunek i zajmujemy się sprzedażą koncertów.

Czy miał Pan Dyrektor swojego mentora, autorytet, który wpłynął na Pana karierę?
Mentorów, autorytetów, które wpłynęły na mój rozwój było kilku. Człowiek w miarę upływu lat się zmienia. Myślę, że tak jak u większości z nas początkowo są to rodzice i rodzina. Z wiekiem dochodzą osoby z zewnątrz. Nauczyciele,
a w naszym przypadku artyści, których spotykamy gdzieś na koncertach. Takim pierwszym artystą, który mnie zawsze inspirował i motywował swoją osobowością był profesor Wojciech Świtała. Uczył mnie nie tylko gry na fortepianie, ale podejścia do sztuki rozbudzając wyobraźnię. Później inspirowali mnie kompozytorzy, których poznałem niekoniecznie osobiście. To byli wielcy ludzie, których muzyka nadal na mnie oddziałuje. Ich wielka, ponadczasowa twórczość zainspirowała mnie do poznania ich biografii. A na myśli mam dwóch największych kompozytorów XX wieku rosyjskiego Igora Strawińskiego i węgierskiego Bela Bartoka. Ich twórczość to połączenie emocji z rozumem.

Kim dla Filharmonii był i z pewnością jest Karol Stryja?
Karol Stryja, dyrygent to osobowość, która wprowadziła Filharmonię na arenę światową. Filharmonia Śląska za jego czasów odnosiła ogromne sukcesy, które na arenie ogólnopolskiej i europejskiej były zauważalne. Filharmonia Śląska wiodła prym i tworzyła polską i śląską kulturę. Był twórcą dzisiejszej Śląskiej Orkiestry Kameralnej. Od 2002r. nasza filharmoniczna sala koncertowa została nazwana jego imieniem.
Od przejęcia przeze mnie sterów tj. od trzech lat często odwołuję się do tej osobowości i chciałbym aby Filharmonia Śląska nadal była wyznacznikiem polskiej muzyki. Poprzez bliskie kontakty z kompozytorami i z osobami, które ją tworzą jesteśmy na dobrej drodze, aby osiągać tak fantastyczne sukcesy jak Karol Stryja. Jest dla nas wzorem i będziemy się starać, aby godnie kontynuować jego dzieło.

Słynnym i ważnym wydarzeniem dla Filharmonii Śląskiej jest międzynarodowy Konkurs Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga. Jak przebiegają przygotowania do kolejnej jego edycji?
Konkurs Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga to nasz sztandarowy polski konkurs wykonawczy, który organizujemy od 1979r. W przyszłym roku odbędzie się XI edycja . Stale ewoluuje i moim zadaniem jest, aby stał się jednym z pięciu najważniejszych konkursów dyrygenckich na świecie. Światowa kariera wielu uznanych dyrygentów rozpoczęła się właśnie od udziału w naszym konkursie. Zawsze starannie dobieramy grono zacnych jurorów i staramy się, aby nagrody były spektakularne. Jestem przekonany, że pula nagród w kolejnym konkursie dyrygenckim będzie na światowym poziomie. Oprócz nagród finansowych będą również nagrody koncertowe co jest ważne dla dyrygentów. Będą mogli poprowadzić wspaniałe orkiestry nie tylko w Polsce ale i na świecie. Przygotowaliśmy pulę 30 koncertów dla laureatów; z tego 20 koncertów w Polsce i 10 poza granicami w takich miastach jak Londyn, Drezno, Paryż i Cannes.

Ściśle współpracujecie z Akademią Muzyczną w Katowicach. Na czym ta współpraca polega?
Przede wszystkim na wspólnym tworzeniu koncertów, wzajemnej pomocy merytorycznej i organizacyjnej. Często korzystamy wzajemnie ze swoich lokali na koncerty czy spotkania. Filharmonia i Akademia są otwarte na współpracę. Ta współpraca to również zapraszanie solistów, organizowanie koncertów organowych. Tu głów-nie współpracujemy z Panem Rektorem prof. Władysławem Szymańskim. Będziemy również ściśle współpracować przy organizacji konkursu dyrygenckiego im. G. Fitelberga. Akademia będzie realizować część warsztatów, spotkań i sympozjów. Planujemy stworzyć wspólny konkurs organowy o zasięgu międzynarodowym. Mam nadzieję, że wpisze się na stałe w nasz kalendarz imprez i może być kolejną wizytówką Śląska w świecie. Filharmonia przeszła gruntowną modernizację. Daje to wiele nowych możliwości. To nie jest tak, że siedziba raz wyremontowana spełni wszystkie oczekiwania. Świat idzie do przodu, wymagania wzrastają a w związku z tym budynki muszą temu odpowiadać. Każdego roku realizujemy nowe inwestycje. Za mojej kadencji zainwestowaliśmy w instrumenty dla muzyków i w nowe technologie infrastruktury Filharmonii. Chcemy być postrzegani jak nowoczesny obiekt. Wprowadziliśmy szereg innowacyjnych wydarzeń. Posiadamy jedyną w Europie salę koncertową z hologramem. Uruchomiliśmy w zeszłym roku specjalny cykl pod nazwą „Hologramy”. To cykle koncertów z muzyką ilustracyjną, gdzie hologram współtworzy dzieło muzyczne. Nowe technologie zastosowaliśmy w wieczorach organowych, które teraz mają swoją nazwę „Multimedialne wieczory organowe”. Słuchacze w sposób szczególny mogą doznawać emocji. Osiem kamer pokazuje obraz emocji artysty. Publiczność ma okazję zobaczyć co dzieje się z jego rękami, nogami, jakie emocje wyraża jego twarz. Pamiętajmy, że organista siedzi tyłem do publiczności. Jest to więc nowatorskie. Kilka kamer znajduje się wewnątrz instrumentu i możemy na żywo zobaczyć, jak ta potężna mechanika instrumentu się przemieszcza i zmienia, jakie barwy uzyskuje. To jest potężna machina, którą pokazujemy w czasie rzeczywistym.

Jakiej muzyki słucha Pan w czasie wolnym? Jakie książki Pan czyta? Jakie sporty uprawia?
Jeśli chodzi o muzykę to nie mam sprecyzowanego gatunku. Słucham muzyki dobrej we wszelkich gatunkach. Z uwagi na to, że sam komponuję to analizuję każdą muzykę i zawarte w niej wartości. W zależności od dnia, od nastroju, od okoliczności słucham różnej muzyki. U mnie również z biegiem czasu to się zmienia. W dzieciństwie na przykład, słuchałem bardzo ciężkiej muzyki hardrockowej, a nawet metalowej. Oczywiście zawsze obok muzyki klasycznej. Z czasem się to zmieniało i dziś nie mam jednego ulubionego gatunku. Słucham tego co aktualnie mnie zafascynuje. Moim nieszczęściem jest, że bardzo tą muzykę analizuję i nie odbieram jej tylko wyłącznie emocjami ale filtruję ją przez rozum i przez mój warsztat kompozytorski. Jeśli chodzi o zainteresowania czy też o czas wolny to z pewnością podróże i odkrywanie nowych miejsc oraz kontakt z ludźmi. To jest wartość, która w dzisiejszym świecie nam umyka. Doba internetu spowodowała, że emocje między ludźmi się oddaliły na rzecz komunikacji przez internet. Tam zauważamy, że ludzie w sposób prosty te emocje wyrażają. Ja dążę do bezpośrednich kontaktów z ludźmi. Mój dom jest zawsze otwarty, zawsze pełen ludzi. Staram się aby ten czas spędzony z drugim człowiekiem zawsze był inspirujący. Książki ? Sięgam po takie, które przedstawiają rzeczywistość więc zazwyczaj po autobiografię. Sport to dyscyplina, w której są interakcje z ludźmi. W młodości czynnie grałem w koszykówkę. Z uwagi na kontuzję przestałem ale niekiedy chętnie zagram w siatkówkę. Udzielam się też jako kibic.

]]>
Biznes to nie tylko cyfry. Empatia, uśmiech i życzliwość to podstawa sukcesu. http://metropolitansilesia.pl/2022/09/06/biznes-to-nie-tylko-cyfry-empatia-usmiech-i-zyczliwosc-to-podstawa-sukcesu/ Tue, 06 Sep 2022 16:11:01 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3988

Biznes to nie tylko cyfry. Empatia, uśmiech i życzliwość to podstawa sukcesu.

Jacek Adamczyk,
Jacek Adamczyk,

Fot. Maja Maciejko

Co nowego w działalności Beaty Drzazgi biorąc pod uwagę pandemię i ostatnie wydarzenia?
Zmiany totalne i mentalne. To prawda, że w naszym życiu one ciągle się dokonują. Kto dobrze funkcjonuje i jest zorganizowany potrafi się szybko dostosować. Firma to żywy organizm, w którym cały czas coś ewoluuje. Zaskakują nas nowe sytuacje, które niezmiennie się pojawiają. Przykładem tego jest pandemia, która nauczyła nas szybkiego reagowania i bycia w gotowości. Dla mnie najważniejsze jest aby nasi seniorzy i pacjenci pod respiratorami byli bezpieczni. Ważne jest też aby nasi pracownicy, którzy dbają o pacjentów czuli się komfortowo. Dotyczy to również całej administracji. Nie mogliśmy się wszyscy pozamykać w domach, musieliśmy mądrze i skutecznie podzielić się pracą i jak najefektywniej ją kontynuować. Skończyła się pandemia zaczęła się straszna wojna. To niesamowite, że w ogóle o czymś takim mówimy!
I znów trzeba było włączyć się w akcję tym razem pomocy Ukrainie i jej uchodźcom. Oczywiście pomagamy jako firma, ale i osobiście jestem w tą pomoc mocno zaangażowana.

Jak łączy Pani tyle obowiązków przy realizacji różnych projektów, czy można to pogodzić?
Można pogodzić. Myślę, że jak coś rozrasta się organicznie, to człowiek przyzwyczaja się do rozwoju. Czy ma się stu, pięciuset, czy tysiąc pracowników. Przyzwyczaiłam się do tego. Otwierając kolejne firmy nabieram rozpędu, a to dostarcza pozytywnej energii i fascynuje. Daje satysfakcję i poczucie rozwoju. Nie tracę z oczu celu głównego czyli BetaMed-u, ale prawdą jest, że ta spółka żyje już własnym rytmem. Mogę więcej uwagi poświęcić na rozwój pozostałych projektów. Nie da się być wszędzie w tym samym czasie, ale to też nie oznacza, że nie poświęcam uwagi innym tematom. Fascynującym i inspirującym dla mnie jest prowadzić jednocześnie działalność w różnych obszarach biznesowych. Na przykład w Miami zajmuję się komputerami i telefonami. To zupełnie inny temat niż dotychczasowe. Poza tym organizuję pokazy mody. Mam za sobą pokazy
w Monako, w Monte Carlo i w Dubaju na targach Expo. W lipcu zrobiliśmy kolejne pokazy mody za granicą a to mnie bardzo motywuje do życia. Za każdym razem, gdy wracam do kraju jestem jeszcze bardziej naładowana energią.

Jakie jest Pani motto? Co jest najważniejsze?
Najważniejsze jest to, aby się nigdy pod pewnymi względami nie zmieniać. Zawsze być sobą, z pokorą i szacunkiem do otaczającego świata. Mam na koncie kilka sukcesów, nagród i wyróżnień ale staram się zachować równowagę pomiędzy życiem biznesowym a prywatnym, aby zaszczyty i pieniądze nie przyćmiły wartości, które są ważniejsze niż to wszystko. Dla mnie ważny jest szacunek do samej siebie, bycie normalnym człowiekiem. Otwartość i życzliwość.

Była Pani wielokrotnie nagradzana. Które nagrody są najcenniejsze, które sprawiły Pani największą satysfakcję?
Wszystkie nagrody są piękne i ważne bo dotyczą poszczególnych etapów mojego życiowego rozwoju. To nie tak, że któraś była ważniejsza. W moim sercu są przede wszystkim te nagrody, które dotyczą filantropii. Ogromną satysfakcję sprawiają mi te, które doceniają moje umiejętności z zarządzania. Szczególnie cenię nagrody, które honorują pracowników mojej firmy. To dowodzi, że nie tylko ja, ale cały nasz zespół pracuje na najwyższym poziomie. Jestem dumna z nagrody Prezydenta Rzeczpospolitej i Ministerstwa Zdrowia, jako firma najlepiej zarządzana w służbie zdrowia. To nobilituje podobnie jak wyróżnienie z Biznes Centre Club. Długo można by wymieniać wszystkie trofea. Ogromnym wyróżnieniem dla mnie jest tytuł Ambasadora biznesowego Stanu Newada USA tym bardziej, że rozpoczęłam współpracę ze słynną Doliną Krzemową. Bezcenne jest też to, że przy różnych okazjach podchodzą do mnie kobiety i mówią: Pani Beato, dzięki Pani otworzyłam firmę, gdyż Pani historia i droga biznesowa bardzo mnie zainspirowały. Po którymś z kongresów podeszła do mnie kobieta i powiedziała, że oglądała moje wystąpienie na Forum Kobiet kilka lat temu. Pomyślała: dlaczego nie ja? Mnie też przecież może się udać! To jest coś pięknego, że można ludzi motywować i inspirować do rozwijania skrzydeł. Warto dzielić się swoimi historiami, ludzie tego potrzebują.

Jakie są najcenniejsze cechy dobrego menadżera?
Na pewno menadżer to przywódca i dobry organizator, który dobrze zna swoich pracowników aby ich motywować i wiedzieć jak im zapewnić rozwój. To człowiek z pasją, który szybko i skutecznie podejmuje decyzje. Mądry i odpowiedzialny za decyzje jak również za konsekwencje tych decyzji aby nikomu nie wyrządzić krzywdy. Na pewno musi mieć dużo siły i energii aby sprostać wszystkim zadaniom.
Dobry menadżer musi być dobrym strategiem i chcieć czerpać garściami dobre wzorce i uczyć się na błędach innych. To osoba, która nieustannie się rozwija. Musi wierzyć w sukces i być wizjonerem. Potrafi planować i realizować zaplanowane działania. I co ważne: mieć kontrolę nad wszystkim co dzieje się w firmie.

Czy zgodzi się Pani ze stwierdzeniem, że przyjmujemy do pracy za kompetencje twarde, a zwalniamy za miękkie?
Nie. Ja się z tym stwierdzeniem nie zgadzam. Czasem ktoś mówi o swoich kompetencjach twardych, o tym jakim jest dobrym pracownikiem, jaką ma wiedzę, ale ja nie czuję, że ta osoba ma dobrą energię i wiem, że nie będzie pasowała do naszego zespołu. Nie czuję tego i nie zatrudnię choćby nie wiem jaka była wybitna. Nie mogę pracować z ludźmi, z którymi nie czuję empatii. Zdarzało się tak, że zwalniam ludzi za brak kompetencji twardych, za brak wiedzy na zajmowanym stanowisku. Również nie znajdą u mnie pracy osoby pozbawione zasad kultury osobistej. Jeśli ktoś nie chce od siebie dawać to co najlepsze to nie pasuje do mojego zespołu.

Jak wygląda dzień Beaty Drzazgi?
Wstaję bardzo wcześnie, karmię moje psy i inne zwierzątka, witam się z dziećmi. Bardzo szybko się ubieram i już w trakcie tych porannych czynności odbieram i wykonuję mnóstwo telefonów. Oczywiście staram się zjeść pożywne śniadanie. Biegiem do auta i jadę do Kliniki. W Klinice standardowo: spotkania z dyrektorami i kierownikami wszystkich naszych działów. Omawiamy bieżące sprawy, rozwiązujemy problemy, także śmiejemy się, owszem, czasem też stresujemy i w tym codziennym ferworze pracy szybko nadchodzi wieczór. Zaglądam również do pacjentów, aby dowiedzieć się co u nich słychać i jak już wiem, że wszystko jest w porządku to wracam do domu. W międzyczasie mam telefony od dzieci: mamo kiedy wrócisz? To jest taki normalny dzień pracy. Jak mam świadomość, że moi pracownicy zadbają o wszystko to wtedy spokojnie mogę z moimi dziećmi czy przyjaciółmi gdzieś na chwilę uciec. Każdy dzień jest inny. Raz śpieszę się na jakąś konferencję, jadę samochodem, a za chwilę siedzę
w pociągu, czy jestem na jakiejś pięknej uroczystości, czy balach charytatywnych. Bezcenne jest to, że wszędzie tam poznaję nowych ludzi, nowych przedsiębiorców. Nawiązuję nowe kontakty w sposób naturalny i swobodny, z życzliwością. Ludzie pytają mnie o wszystko więc opowiadam jaka jestem, co przeżyłam, jak w danej sytuacji się zachowałam, co zrobiłam, czego żałuję a czego nie. Widzę, że ludzie cenią szczerość moich wypowiedzi. Może ktoś inny by się krępował opowiadając o swoim życiu, ale na pewno nie ja.

BetaMed SA to największa w Polsce prywatna firma medyczna, co ją wyróżnia, skąd ten sukces?
Tu sprostuje: BetaMed SA to największa w Polsce prywatna firma medyczna w obszarze opieki długoterminowej.
Co ją wyróżnia? Jakość i doświadczony, stały zespół ludzi, który od lat ze mną pracuje, a większość pracowników nawet od początku. Wiele osób pracuje dziesięć, a nawet dwadzieścia lat. Pielęgniarki, koordynatorzy współpracują ze mną od lat i jak sami mówią, wyróżnia nas życzliwa, miła a wręcz rodzinna atmosfera, którą tworzymy i co najważniejsze, życzliwa atmosfera udziela się naszym pacjentom. To bardzo cementuje ludzi, szczególnie w sytuacjach kryzysowych życia firmy. Aby zbudować takie relacje a firma mogła przetrwać to trzeba ludziom pokazać, że są wartością samą w sobie, są partnerami. Każdego roku obdarowujemy prezentami na święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc wszystkich pracowników. Ten gest pokazuje pracownikom, że są ważni. Jeszcze dodam, że lekarze z różnych przychodni w całej Polsce mówią pacjentom: jeśli masz jakiś problem to jedź do BetaMed-u. Tam jest jakość i wzorowo opiekują się pacjentami.

Proszę kilka słów o pozostałych projektach, między innymi Drzazga Clinic?
Zanim odpowiem na to pytanie chciałbym się jeszcze pochwalić tym, iż w czerwcu Forbes ogłosił, że BetaMed SA jest najlepszym pracodawcą
w Polsce. Jestem z tego faktu bardzo dumna. Zawsze wiedziałam, że powinno się dywersyfikować biznes ze względu na koniunkturę rynku. Pierwszym projektem po BetaMed SA był salon mody. Powód był prozaiczny: nie miałam i nie mam czasu na zakupy więc postanowiłam otworzyć własny sklep. Mam
w nim wszystkie interesujące mnie kolekcje i jestem teraz swoim najlepszym klientem.
Kolejną firmą był BetaMed Electronic Miami. Następną jest BetaMed International w Las Vegas. Ostatnia założona przeze mnie firma to Drzazga Clinic zajmująca się medycyną estetyczną. Wraz z projektantką zadbałyśmy o każdy szczegół i detal tego miejsca, aby klient od wejścia poczuł się wyjątkowo. To ma być wyjątkowe miejsce pod każdym względem.

Z jakich narzędzi, szkoleń korzystacie, aby Wasza oferta była jak najlepsza?
Uważam, że każdy dział powinien dbać o to, aby podnosić poziom swojej wiedzy i rozwijać kompetencje na bieżąco. Pracownicy wybierają odpowiednie dla siebie szkolenia i konsekwentnie w nich uczestniczą. To jedna z najlepszych form rozwoju dla personelu. Nikomu nic nie narzucam. To wychodzi z poszczególnych działów.
Dlatego są z branżowymi nowinkami na bieżąco i na bieżąco zdobywają kolejne kompetencje przydatne w pracy. Edukacja i rozwój powoduje, że są lepszymi i profesjonalnymi pracownikami.

Prywatnie: jaką kuchnię Pani lubi? jak Pani spędza wolny czas?
Kocham gotować i piec. Jestem kobietą z tych lat, kiedy w domu to właśnie ona dbała o podniebienia domowników. Nie ukrywam, że sprawia mi to olbrzymią przyjemność.
Będąc w Miami pokochałam owoce morza. Lubię też delikatną włoską kuchnię. Dokładam starań aby to co jemy było zdrowe i wartościowe. Moje hobby: kocham podróże. Kocham towarzystwo, taniec, lubię bawić się, śmiać się i być radosną. Uwielbiam też robić niespodzianki moim dzieciom, przyjaciołom i znajomym. Kocham to. Często wymyślam, żeby gdzieś polecieć, pojechać, coś zrobić razem. Są momenty, w których lubię pobyć sama. Z książką, w samotności. Szczególnie wieczorem, po kolacji znajduje czas dla siebie aby poczytać na przykład Briana Tracy. Uważam jego książki za wspaniałe. To jest mój guru.

]]>
Rzeźbię nie tylko w kamieniu, ale także w ludziach http://metropolitansilesia.pl/2022/09/06/rzezbie-nie-tylko-w-kamieniu-ale-takze-w-ludziach/ Tue, 06 Sep 2022 15:04:38 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3933

Rzeźbię nie tylko w kamieniu, ale także w ludziach

Jacek Adamczyk,
Jacek Adamczyk,

Fot. Maja Maciejko

Panie doktorze. Trzydzieści lat doświadczenia, jak zmieniła się pana praca w tym czasie?
Nawet czterdzieści od kiedy zaczynałem pracę  w szpitalu. Tych zmian jest wiele. Kiedyś nie było takiej możliwości, żeby po dyżurze wyjść do domu. Dyżury trwały 48, a nawet 72 godziny i po takim dyżurze nadal pozostawało się w pracy. Teraz inaczej to wygląda. Na pewno lepiej i dla lekarza  i dla pacjenta. Lekarze są mniej zmęczeni, ale niestety tych lekarzy coraz bardziej brakuje i będzie to coraz gorzej wyglądać. To też zmiana, która obawiam się, że nas czeka. Co jeszcze? Na pewno trendy w mojej specjalizacji. Obecnie w chirurgii plastycznej, estetycznej i rekonstrukcyjnej idzie się w kierunku przeszczepów tkankowych, prze-szczepów tkanki tłuszczowej, przeszczepów kości oraz skóry. Są to procedury stosowane już od wielu lat, ale są cały czas doskonalone. Wprowadza się nowe leki, nowe technologie. Stosuje się również izolację komórek macierzystych i ich namnażanie. Jest to stosowane nie tylko w chirurgii plastycznej, ale i w innych działach chirurgii.

Skąd wzięła się pana pasja rzeźbiarska? Jak to się zaczęło?
Pasji miałem zawsze sporo. Zaczynałem od rysowania, malowania akwarel, robienia prostych rzeźb z gliny czy nawet z plasteliny. Później przyszedł czas na rzeźby z drewna. Materiały na przestrzeni lat zmieniały się. Rzeźbiłem również w kamieniu, głównie w granicie i marmurze. Później dołączyły też metale, głównie stal nierdzewna i aluminium.

A pana największe sukcesy, wystawy jeśli chodzi o rzeźby?
Tych wystaw było sporo. Od lat osiemdziesiątych w Galerii Małej u Tadeusza Michała Siary, poprzez galerię w Paryżu na Montmartre, w Szybie Wilsona oraz w galerii Korez w Katowicach. Zawsze wiązały się z dużą logistyką, bo te rzeźby trzeba było przetransportować, ustawić, opisać i oświetlić. Robiłem te wystawy nie częściej niż co trzy – cztery lata. Były to okazje do spotkania nie tylko ze sztuką, ale z przyjaciółmi. Wernisaże były połączone z występami artystów śpiewających i grających na różnych instrumentach. Były to także wystawy łączone z malarzami, grafikami. Ciekawe zawsze były spotkania po wernisażu, w takich mniejszych grupach, gdzie dyskutowaliśmy na różne tematy, nie tylko artystyczne. Taką najbardziej zwariowaną wystawę jaką zrobiłem to była ekspozycja rzeźb pływających. Było to dwanaście dużych rzeźb które były zakotwiczone na Dolinie Trzech Stawów i przez jakiś czas sobie tam pływały. Te rzeźby pod wpływem falowania wody, pod wpływem wiatru poruszały się na wodzie i szczególnie w dni słoneczne, były bardzo dobrze widoczne, ponieważ były pokryte srebrną farbą, co skutkowało pięknymi przebłyskami na tafli jeziora.

Czy ten rodzaj rzeźby, który Pan uprawia można jakoś sklasyfikować?
To co robię, moje prace to są głównie prace realistyczne, ale jest też dużo rzeźb abstrakcyjnych. Przedstawiają formę przestrzenną, niekoniecznie jakieś postacie, czy zwierzęta. Są to po prostu uformowane bryły z kamienia, czy szkła często połączone z metalem czy innym rodzajem materiału. Często używam bolców ze stali nierdzewnej, które służą do przekłuwania ciała i przeprowadzania drenów przez skórę. Są jednorazowego użytku, ja je zbieram i wykorzystuję. Czasami proszę moich przyjaciół ortopedów, by zostawiali dla mnie zużyte protezy stawów. Można powiedzieć, że rzeźbiąc uprawiam recykling. W czasie pandemii i lockdownu powstała na przykład rzeźba „KoronaWilgus”. Naszkicowałem sobie na kawałku drewna usta. Myślałem, że to będą krzyczące usta, ale w końcu umieściłem w tych ustach pustą butelkę po rumie.
A potem pojawiło się więcej butelek. Ostatecznie rzeźba przypomina koronawirusa…

Jaki wpływ na pracę ma pana pasja rzeźbiarska? To przecież też forma rzeźby.
Często moi przyjaciele żartują, że ja rzeźbię w kamieniu, szkle, w metalu i w ludziach. Na pewno jest to pomocne przy projektowaniu np. wyglądu nosa, twarzy czy piersi. Również w rzeźbieniu sylwetki ciała ludzkiego, ale sądzę że wielu chirurgów plastycznych ma takie zdolności. Potrafią wybiec myślami do przodu. Wyobrazić sobie, co chcą osiągnąć w wyniku danej operacji.

Czy ingerencja w ludzkie ciało nie jest w sporze z „Przysięgą Hipokratesa”?
Absolutnie nie. Przysięgaliśmy w „Przysiędze Hipokratesa”, że będziemy leczyć ludzi, a nasza działalność polega na leczeniu ciała i duszy. Leczymy też kompleksy, leczymy choroby nowotworowe, rekonstruujemy brakujące części ciała. Powieki, uszy, piersi, pośladki. Jest to bardzo szeroka działalność skupiona na całym człowieku i nie jest to tylko jakaś kosmetyka, ale jest to leczenie.

Czym wyróżnia się państwa klinika, Euroklinika w Katowicach?
Nasza klinika wyróżnia się tym, że nie skupiamy się tylko na chirurgii plastycznej, rekonstrukcyjnej i onkologicznej, ale również wprowadziliśmy zabiegi z zakresu neurochirurgii, ortopedii i chirurgii ogólnej. Oczywiście pacjenci bólowi, którzy mają ograniczoną ruchomość, zaburzenia czucia
w kończynach są u nas leczeni i często odzyskują sprawność. W chirurgii plastycznej na przykład, wczoraj miałem pacjentkę po operacji raka piersi. Do rekonstrukcji z przeszczepami własnych tkanek. Opowiadała mi, że przez cały czas choroby bardzo cierpiała i wpłynęło to też na jej wygląd. Spowodowała to też chemioterapia i radioterapia. Poprosiła, aby przy rekonstrukcji też ją troszkę odmłodzić. Zrobić mały lifting twarzy. To jest też bardzo ważne. Nie tylko leczenie, ale też samoakceptacja pacjentki oraz leczenie kompleksów.

Jakie przeprowadził pan zabiegi które szczególnie utkwiły w pamięci?
Jest tego tak wiele. W zasadzie bardzo często robimy tak zwane mnogie operacje chirurgii plastycznej, gdzie w ciągu jednej procedury wykonujemy kilka zabiegów. Operujemy na przykład ogromny brzuch z przepukliną. Jest to procedura lecznicza, ale jeśli zdrowie pacjenta pozwala, to dołączamy jakiś zabieg kosmetologiczny lub zabieg chirurgii plastycznej, który poprawi samoakceptację pacjenta.

Jak postępująca technologia wpływa na waszą pracę?
Jeżdżę dość często na zjazdy Towarzystwa Chirurgii Plastycznej. Ostatni raz byłem w Wiedniu w zeszłym roku. Staram się wyszukiwać wśród setek różnych wystąpień, wykładów jakieś perełki, które wprowadzają nowe typy operacji i nowe technologie, które pozwolą nam usprawnić leczenie, przyspieszyć je i poprawić jego skuteczność. Wprowadziliśmy na przykład nowy rodzaj zabiegu do obkurczania skóry Renovion J-Plasma. Podczas tego zabiegu podajemy podskórnie gaz szlachetny – hel, który działa przeciwoparzeniowo. Stosując tą metodę rzeźbienia ciała od razu redukujemy nadmiar skóry, a działanie jest zdecydowanie mniej inwazyjne niż typowe dla chirurgii usuwanie nadmiaru skóry, po którym zostają blizny.

Czy działacie państwo tylko na obszarze Śląska, czy macie też klientów z innych rejonów, lub nawet z zagranicy?
Mamy pacjentów w zasadzie z całej Polski, ale przyjeżdżają też pacjenci z Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Niemiec czy Francji. W zasadzie z całego świata. W zeszłym tygodniu na przykład miałem pacjentkę z Nowej Zelandii. Polkę, która ma tutaj rodzinę i oczywiście skorzystała z tego gdyż ceny w Nowej Zelandii takich zabiegów są czterokrotnie wyższe niż u nas.

Jak ostatni czas pandemii, a później wojny w Ukrainie wpłyną na działalność kliniki?
Pandemia trochę przyhamowała pracę kliniki. Okres lockdownu to czas, kiedy przez półtora miesiąca klinika w ogóle nie pracowała. Gdy ten okres minął to nawet mieliśmy więcej pacjentów, gdyż czekali, aż zaczniemy działalność. Szczególnie pacjenci z chorobami nowotworowymi, z rakami skóry, ze zniekształceniami powypadkowymi, a także pooparzeniowymi. Jeżeli chodzi o wojnę to niedobry czas. Trafiają do nas pacjenci z Ukrainy. W tym tygodniu, na przykład, operowałem dwunastoletniego chłopca z Charkowa, który przybył tutaj z mamą. Miał dużego guza na twarzy. Tych pacjentów operujemy oczywiście za darmo. Trudno od takich ludzi brać pieniądze. Jest to straszne i obawiamy się, że ta sytuacja szybko się nie wyjaśni
i niestety potrwa długo.

Jakie plany rozwojowe na przyszłość?
Dążymy do rozwoju nowoczesnych technologii. Ostatnio udało nam się zakupić bardzo przydatny mikroskop operacyjny, który pozwala na szybsze
i dokładniejsze wykonywanie zabiegów, szczególnie z zakresu neurochirurgii.


Tyle pracy i pasji, zdarza się panu mieć czas wolny i spędzać go nie tylko w pracowni rzeźbiarskiej?
Tego czasu wolnego to naprawdę mi cały czas brakuje. W weekendy sporo czasu faktycznie spędzam w mojej pracowni rzeźbiarskiej. Oprócz tego od czterdziestu pięciu lat jestem skipperem jachtowym. Pływam po morzach i oceanach świata. Czarterujemy jachty na Karaibach, Seszelach, w Tajlandii, na Balearach, Kanarach, Grecji, Chorwacji, Włoszech. Wszędzie tam, gdzie są piękne tereny i gdzie można pożeglować. Mamy taką grupę przyjaciół, którzy chętnie z nami pływają, chcą miło spędzić czas w pięknych okolicznościach przyrody. I oczywiście są kajaki. Od nie pamiętam ilu lat
z naszym Akademickim Klubem Włóczęgów przy Śląskiej Akademii Medycznej, a obecnie Śląskiego Uniwersytetu Medycznego spędzamy pierwszy tydzień sierpnia na spływach kajakowych. Zasadą jest to, że spływy są organizowane w jak najbardziej dzikich terenach. Musi to być rzeka, która jest nieuregulowana. Piękne tereny. Większość rzek w Polsce mamy już zaliczonych. Pływamy też na Litwie, kiedyś też na Ukrainie, co niestety obecnie jest niemożliwe. To jest taka nasza miła tradycja, którą mamy nadzieję jeszcze przez wiele lat kontynuować.

]]>