Warning: Constant WP_MEMORY_LIMIT already defined in /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-config.php on line 91

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-config.php:91) in /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Wydanie 1 – Metropolitan Silesia http://metropolitansilesia.pl Tue, 04 Jan 2022 18:36:50 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.1.6 http://metropolitansilesia.pl/wp-content/uploads/2018/11/fav-150x150.jpg Wydanie 1 – Metropolitan Silesia http://metropolitansilesia.pl 32 32 Sztuka budowania relacji http://metropolitansilesia.pl/2022/01/04/sztuka-budowania-relacji/ Tue, 04 Jan 2022 18:23:41 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3579

Sztuka budowania relacji

Daniel Kleszcz
Daniel Kleszcz

Fot. Maja Maciejko

Punktem wyjścia do naszej rozmowy jest otrzymanie przez Ciebie ważnej nagrody Międzynarodowego Festiwalu i Konkursu Zoom Art w kategorii kalendarzy charytatywnych za kalendarz „Pasja. Prestiż. Potencjał. Katowice Miasto Ludzi Wolnych”.

To już trzeci kalendarz i trzecia nagroda. Zaczęło się od mojej córki. 5 lat temu urodziłam dziecko i okazało się, że Kalina może być niewidoma. Świat mi się zawalił, zmieniła się moja sytuacja zawodowa, musiałam na dłuższy czas zrezygnować z pracy. Było to trudne, także dlatego, że dziennikarstwo we mnie jest, to po prostu cecha charakteru. W tamtym czasie w Regionalnej Fundacji Pomocy Niewidomym w Chorzowie poznałam inne mamy chorujących dzieci. W moim przypadku – obecnie Kalina ma 5 lat, widzi na poziomie 20 procent, jeździ na rowerze, uczy się w integracyjnym przedszkolu – mój świat, który się zawalił, wspaniale się odbudował. Ale poznałam mamy, które dźwigają znacznie więcej, mają dzieci z przeróżnymi niepełnosprawnościami i nie mogą być aktywne zawodowo. Postanowiłam opowiedzieć historie, których nikt nie opowiedział. Stąd pomysł na pierwszy kalendarz: „12 wspaniałych matek. Silniejsze niż wam się wydaje”. Drugi był o ojcach, którzy wystąpili wspólnie z dziećmi z niepełnosprawnościami. Oba te projekty były dla mnie i dla innych rodziców ważne, opowiedzenie o chorobie dziecka nie jest łatwe. Cieszę się, że te historie zostały docenione i zauważone.

A ostatni projekt o Katowicach?

10 lat temu, gdy wróciłam do Katowic po 8 latach życia i pracy w Warszawie, zobaczyłam, jak zmieniają się Katowice. Po sukcesie poprzednich kalendarzy pojawiła się we mnie chęć opowiedzenia o tym. Mam w sobie taką potrzebę opowiadania o ważnych dla mnie tematach. Tegoroczny kalendarz to też 12 historii, dla mnie fascynujących. Wspólnie z Moniką Bajką ze stowarzyszenia Dom Aniołów Stróżów pozyskaliśmy wspaniałych ludzi, którzy w kalendarzu wystąpili, m.in. profesor Tadeusz Sławek, Robert Talarczyk, Grzegorz Chudy, Ania Dudzińska, twórcy ON LEMON czy Miuosh, którego bardzo lubię słuchać. Poprzez kalendarze znalazłam sposób wyzwolenia z siebie dziennikarki, którą musiałam przestać być. Mam silną potrzebę dzielenia się spostrzeżeniami, wiele lat prowadziłam bloga o chorobie mojej córki. Ponieważ musiałam zrezygnować z pracy jako dziennikarka, szukałam niszy, w której moją ekspresję mogę wyrazić i wydaje mi się, że udaje mi się to, docieram do ludzi z pomysłami, ktoś daje na to pieniądze, albo – jak świetny fotograf Grzegorz Sikorski z Dagma Photo – zgadza się pracować pro bono dla tej idei. Dzięki temu te charytatywne inicjatywy są możliwe. Ale co najważniejsze – ktoś potem te kalendarze kupuje i przekazuje pieniądze dla dzieci.

Odeszłaś z mediów, bo musiałaś, nie chciałaś. Ale nie wydaje się, że nie żałujesz. Jak oceniasz kondycję współczesnych mediów?

Kierunek, w którym idą media powoduje, że faktycznie nie jest mi żal, że odeszłam z tego zawodu. Nie podoba mi się zwłaszcza to, co dzieje się w telewizji. Zaczynałam w Radiu Flash, to było silne komercyjne radio regionalne, które nie bało się tropić afer regionalnych, patrzeć władzy regionalnej na ręce, mieć fachowych reporterów na miejsce. Bardzo mi takiego radia brakuje w dzisiejszej przestrzeni medialnej. Kariera w „Faktach” za czasów Tomka Lisa to była dla mnie wspaniała przygoda i lekcja dziennikarstwa na wysokim poziomie. Oczywiście dziś wciąż jest wielu dobrych reporterów, ale od kiedy media zarabiają na newsach, ich poziom musiał się obniżyć. Byłam świadkiem, gdy każdego dnia oglądaliśmy słupki oglądalności, analizowaliśmy które materiały były bardziej oglądane, a które mniej, uczestniczyłam w procesie szycia newsów na miarę widza, a nie tak, by widza nieść w górę. Cieszę się, że już nie uczestniczę w procesie dawania ludziom papki i jednego wielkiego lokowania produktu. Media, także telewizje informacyjne, nie tłumaczą dziś widzom złożoności świata, tylko mielą te same treści. Jako odbiorca wróciłam więc do śledzenia regionalnych mediów, głównie „Dziennika Zachodniego”, bardzo ich lubię, cieszę się, że tego typu media przetrwały. Co ciekawe, także TVN, według założycielskich idei Wejcherta i Waltera, miał być telewizją według modelu niemieckiego, gdzie miały być nie tylko tematy „warszawskie” ale też silna obecność oddziałów i regionów, a wiemy jak to w praktyce wygląda. Na pewnym etapie zrozumiałam, że będąc dziennikarką wpływowego opiniotwórczego programu informacyjnego w żaden sposób realnie nikomu nie pomagam, niczego nie zmieniam. Robiąc trzy kalendarze charytatywne mam większe poczucie spełnienia, chociażby dlatego, że pieniądze trafiły do ludzi potrzebujących.

Media społecznościowe pomagają zrozumieć świat, czy bardziej zaciemniają medialny obraz?

To wspaniałe narzędzie, jeśli jest właściwie użyte, a z tym bywa różnie. Niebezpieczne jest to, że wszyscy stali się nadawcami komunikatu, a nie ma kogoś, kto to kanalizuje, werbalizuje, oprócz algorytmów wyłapujących słowa. Samo narzędzie uwielbiam, szczególnie Twitter, ta tkwiąca we mnie dziennikarka dostała w ten sposób fajne narzędzie komunikowania swojego zdania, dyskusji. Uważam, że przeszłam dobrą szkołę dziennikarstwa, studiowałam, trafiłam na fajnych ludzi, którzy mi ten zawód wytłumaczyli i czuję się odpowiedzialna za słowo które pisze, także w mediach społecznościowych. Jednak te same media społecznościowe dały tubę wielu ludziom, którzy nie mają tej odpowiedzialności i powstaje chaos. Jesteśmy otępieni przez komunikaty sprasowane, które dostajemy z mediów tradycyjnych, a media społecznościowe paradoksalnie tylko pogłębiają naszą niewiedzę. Musimy być mądrzy, nie powinniśmy czytać słów ludzi, którzy piszą głupoty, ale od razu mówię – nie mam remedium, jak uzdrowić sytuację. Obawiam się, że jak nie postawimy na edukację, zaczynając, od dzieci, będzie źle. Muszą z Internetu korzystać mądrze, muszą myśleć samodzielnie, czytać papier, gazety i książki, choćby dlatego, że słowo drukowane „przechodzi przez więcej głów” nim się ukaże.

A propos książek, w działalności swojej firmy, w sektorze PR, masz okazję współpracować z Grupą Wydawniczą Sonia Draga.

Miałam to szczęście, że po powrocie do Katowic poznałam Sonię Dragę, która dała mi szansę pracy przy wielu dużych projektach. Sonia kupiła wydawnictwo książek dla dzieci Debit, tworzy imprinty Młody Book i Post Factum, dzięki czemu czytelnik jest zagospodarowany od malucha po dorosłość. Nie wiem, czy jest coś piękniejszego niż to, że kochając literaturę dostajesz przed wszystkimi ważną książkę, która musisz przeczytać, bo będzie duża promocja. Tak miałam np. w przypadku „Co się stało” Hillary Clinton. Ale moja firma działa już ponad 7 lat i mam wrażenie, że obroniłam się jako pijarowiec. Z wielu akcji jestem wręcz dumna, jak z biegu „Zdążyć przed rakiem” propagującego profilaktykę w badaniu piersi, czy biegu dla Oliwiera Pelona, gdzie zbieraliśmy środki na protezy dla tego wspaniałego chłopca, który urodził się w Zawierciu bez rączki i nóg. Do tego to wspaniałe, że w mojej pracy mogę pokazać różne ciekawe rzeczy, które dzieją się na Śląsku. Byłam również trenerką Śląskiej Akademii Liderek, to była super okazja poznawania kobiet które chcą coś robić na Śląsku. Jesienią wracamy do tego projektu w Siemianowicach Śląskich i już nie mogę się doczekać.

Mam wrażenie, że to ważny dla ciebie temat. Bardzo zaangażowałaś się w promocję książki „Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek”, opisującej sylwetki stu kobiet odgrywających ważną rolę w dziejach świata.

Tę książkę sprowadziła do Polski Asia Walczak, dyrektor wydawnicza Debitu. Wszystkie w zespole jesteśmy mamami, także Agata Picheta, to dość duży zespół, ta książka była dla nas na tyle ważna, że angażowałyśmy się w jej promocję bardziej, niż ktoś od nas oczekiwał. Dostałyśmy jako mamy materiał do rozmowy z dzieckiem, ile kobiety robiły i robią na świecie, świetną okazją do tego jest zresztą tegoroczny jubileusz 100-lecia praw wyborczych kobiet. Realnie w życiu często nie mamy wyboru, wtłoczone przez wychowanie w schemat, że rodzina i dom są najważniejsze. Dla mnie oczywiście rodzina i dzieci są najważniejsze, ale feminizm rozumiem jako równe prawa wyboru, a z tym bywa różnie. Tłumaczę to swoim córkom, a ta książka w tym pomaga, by to, co wybiorą było ich wyborem, a nie narzuconym przez społeczeństwo.

Wracając do wątku public relations i reklamy, ciężko było zamienić dziennikarstwo na PR?

U mnie to był proces. Nigdy nie chciałam działać w PR i reklamie rozumianych jako sprzedawanie, akwizytorstwo. Na szczęście PR poszedł bardziej w stronę komunikacji i budowania relacji z mediami, niż sprzedaży. W moim przypadku pomiędzy dziennikarstwem, a PR był okres przejściowy w postaci prowadzenie szkoleń, szkoły trenerów, miałam czas, by zastanowić się nad tym, że jeśli już PR, to jaki? Moim zdaniem dobry PR-owiec powinien być wcześniej dziennikarzem. To pomaga w budowaniu relacji z mediami, ale też w rozumieniu istoty przekazu. Oczywiście ten rynek jest popsuty i są osoby traktujące go bardzo po macoszemu, ale ja mówię za siebie.

Jako PR-owiec jak postrzegasz kierunek rozwoju, w którym podąża się Śląsk, także w kontekście powstania Metropolii?

Gdy wróciłam na stałe z Warszawy byłam absolutnie zachwycona tym, jak region zmienia się na lepsze. Mój tata jako rodowity Ślązak od zawsze zarażał mnie tym miejscem, zieloną przestrzenią. Śląsk wciąż zmienia się, cieszy mnie powstanie Metropolii, cieszę się, że ten region staje się to czymś realnym, a nie tylko historią polityczną. Kluczowe wydaje się jednak promowanie publicznego transportu, by nie zakorkować całkiem naszych miast, które przecież nie są z gumy, dbanie o mądrą politykę ekologiczną, tak, aby nie wycinać na każdym kroku drzew, jednocześnie narzekając na wielkie problemy ze smogiem.

Coś czuję, że chcesz uczestniczyć w tych zmianach. Kalendarzem?

Nie. W tym temacie powiedziałam pas. Jeśli chodzi o realne zmiany postanowiłam działać na poziomie samorządu. Wystartowałam w wyborach do Rady Jednostki Pomocniczej w Ligocie – Panewnikach. Dostałam się i – co dla mnie ważne – zostałam jednogłośnie Przewodniczącą Zarządu. Wygląda na to, że otwieram nowy rozdział w swojej książce.

Pasja, prestiż, potencjał?

Na razie potencjał, pasja zawsze.

]]>
Stawiamy na wysoki poziom nauczania http://metropolitansilesia.pl/2022/01/04/stawiamy-na-wysoki-poziom-nauczania/ Tue, 04 Jan 2022 17:58:19 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3568

Stawiamy na wysoki poziom nauczania

Daniel Kleszcz
Daniel Kleszcz

fot.Maja Maciejko

Rozmawiamy w siedzibie Wyższej Szkoły Technicznej w Katowicach, miejscu coraz bardziej istotnym na edukacyjnej mapie Katowic i Śląska…

Wyższa Szkoła Techniczna została założona 15 lat temu. Miała być szkołą, która daje możliwość studiowania ludziom, którzy chcą mieć większy kontakt z produkcją, przedsiębiorstwami państwowymi, nauczającą praktycznego zawodu. Obecnie jest powszechne, że w nauczaniu podkreśla się, by to czego uczymy na uczelniach było powiązane z przedsiębiorstwami, by absolwent szkoły czy uczelni wyższej wiedział co będzie w przyszłości robił, jak wygląda praca w przyszłym zawodzie, i by mógł w czasie studiowania przygotować się do tego. Ktoś kto kończy naszą uczelnię wchodzi w życie przygotowany do zawodu, wcześniej współpracuje z zakładami pracy, nie przeżywa zaskoczenia, że kończy dany kierunek, a robi coś innego, nie ma zbędnych dylematów i frustracji. W tym sensie Wyższa Szkoła Techniczna w pozytywny sposób sprowadza ludzi na ziemię, uświadamia, że po etapie studiowania trzeba zacząć zarabiać, łączyć przyjemność z pracą. Poprzez osiem pokrewnych kierunków pozwalamy też studentem modyfikować swoje plany, może ktoś uświadamia sobie, że jednak nie chce być architektem czy urbanistą, to może zająć się projektowaniem wnętrz, a może ma pasje artystyczne to wtedy może studiować grafikę, lub jednak chciałby być budowlańcem lub informatykiem, może też uczyć się mechatroniki, konstruowania maszyn medycznych itd.

Wiele osób jest nieco zmylonych nazwą szkoły, nie podejrzewa, że można tutaj również studiować kierunki artystyczne.

Pierwszym kierunkiem, który powstał na uczelni, była architektura. Wynikało to z tego, że sam jestem architektem. Zauważyłem, że studiowanie w tradycyjnym systemie nie przygotowuje do życia zawodowego, uczelnia świetnie nauczyła mnie historii i założeń architektury, ale brakowało mi realnej styczności z moją przyszłą pracą. Stąd więc nazwa uczelni, a później rzeczywiście pojawiły się artystyczne kierunki, można więc było zmodyfikować nazwę. Jako, że obecnie przygotowujemy kierunki budownictwo i grafikę do możliwości doktoryzowania, a także uruchomienie kierunków medycznego i pielęgniarskiego, przy tej okazji od początku przyszłego roku zaistnieje nowa nazwa naszej uczelni – Akademia Śląska. Nazwa zastrzeżona, na tyle pojemna by pod tym szyldem było miejsce i dla mechatroniki, i dla medycyny, i dla kierunków artystycznych.

Skąd pomysł na uruchomienie właśnie takich kierunków jak medycyna czy pielęgniarstwo?

O medycynę staramy się 5 lat, w trakcie przygotowywania tego kierunku okazało się, że z racji braków na rynku pracy potrzebny jest też kierunek pielęgniarski. Jak chodzi o lekarzy Polska jest na szarym końcu, 2,2 lekarza na tysiąc mieszkańców, w krajach europejskich zwykle 4,4 lekarza na tysiąc mieszkańców, w niektórych krajach nawet 6 lekarzy. Absolwent medycyny w Polsce woli dziś wyjechać za granicę i zarabiać tam 6 razy tyle co mógłby zarabiać w kraju. A koszt wykształcenia lekarza to realnie 500 tysięcy złotych.

WST ma wieloletni plan skutecznego zabiegania o studentów? W dobie niżu demograficznego konkurowanie uczelni wyższych o studenta staje się coraz bardziej widoczne.

Strategia została opracowana na początku powstania szkoły. Chcemy przyciągać marką, którą się wypracowuje przez wiele lat. Czynnikiem wyboru uczelni przez studenta jest w dużej mierze jakość nauczania, tak więc, mimo że nasza szkoła jest prywatna postawiliśmy na wysoki poziom nauczania. Nie nauczamy kosztem obniżenia jakości. Mamy świetną infrastrukturę, 18 pracowni komputerowych z nowoczesnym oprogramowaniem, laboratoria, dobrze zorganizowane praktyki, ale też wymagamy od studentów zdawania egzaminów w terminach, osoby które się nie przykładają są pozbawiane indeksu. Dzięki tej strategii mamy coroczny wzrost liczby studentów, mimo niżu demograficznego. W naszej szkole nie ma za to egzaminów wstępnych, to my mamy nauczyć i zauważać talenty. Często osoba która na pierwszym egzaminie z rysunku nie wie jak dobrze trzymać ołówek, jak ciągnąć linie proste, kółka itd., już po pół roku jest lepsza niż osoba którą wcześniej było stać na lekcje.

Jak wygląda rozwój Konsulatu Szwecji w Katowicach, pojawiają się nowe inicjatywy, możliwości współpracy gospodarczej?

Udało mi się uruchomić cykliczne spotkania z przedsiębiorcami, tzw. „śniadania z konsulem”. Odbywają się co dwa tygodnie lub raz w miesiącu. Omawiamy wtedy możliwości wejścia polskich firm na szwedzki rynek, przygotowujemy katalog dla izb handlowych w Szwecji, na szwedzkie targi gospodarcze. To trudny rynek dla polskich firm, Szwedzi bazują na sprawdzonych kontaktach, dla nich mniej ważne jest, że ktoś wchodzi na rynek z czymś nowym i tańszym – pilnują jakości, marki, wolą mieć sprawdzonego partnera przez lata, być spokojnym, że można budować z nim nowe biznesy. To czasem zraża firmy, które otwierają swoje przedstawicielstwa w Szwecji, nie potrafią nawiązać tam kontaktów. Szwecja to rzeczywiście hermetyczny kraj, ale oparty o dobre schematy, przez to Szwedzi to zamożne społeczeństwo, które aż 4% dochodu narodowego przeznacza na badania naukowe, podczas gdy w Polsce to 1,5%. Szwedzi w rozmowach podkreślają rangę ochrony środowiska, to swego rodzaju mantra, wszystkie ich przedsięwzięcia muszą być przyjazne środowisku, otwarte na drugiego człowieka. Każde działanie ma nie tylko nie zaszkodzić środowisku, ale też ma pomóc, bo to również wpływa pozytywnie na ich biznesy. W Szwecji jest około 60 spalarni śmieci, wytwarzają one ciepło i energię elektryczną tańszą o 40% niż w Polsce. Mają nadmiar energii, którą chcą sprzedawać również Polsce. My wciąż wytwarzamy energię produkowaną z węgla, co prowadzi do smogu i zanieczyszczeń. Szwedzi już wiele lat temu, gdy mieli kryzys z gazem rosyjskim, wymyślili jak przestawić gospodarkę by z niego nie korzystać, postawili na elektrociepłownie i elektrownie atomowe, obecnie mają taki nadmiar energii, że chcą dwie elektrownie atomowe zamknąć.

Nie uważa Pan, że choć w Polsce podejście do ochrony środowiska z biegiem lat się cywilizuje, to jednak w oczach szwedzkich przedsiębiorców Polska wciąż ma w tym sektorze bardzo wiele wad i braków?

Jest dokładnie tak jak pan mówi, za mało przykładamy wagi do ochrony środowiska, nie zdajemy sobie sprawy jak negatywnie wpływa to co robimy środowisku także na nas samych. Ostatnio miałem okazję wysłuchać wykładu profesora Andrzeja Lekstona na temat smogu, jego wpływu na długość życia i rozwój chorób, jak niezdrowe są związki chemiczne które nas trują. Czekanie że przyjdzie wiatr i rozwieje te trucizny jest absurdalne, mamy prawo oczekiwać na konkretne działania polityków, marszałków województw, aby ten problem realnie rozwiązać. Rezygnowanie z pieców na węgiel, spalania śmieci w domu itd. moim zdaniem nie nastąpi jeśli nie zostanie unormowane kontrolami i wysokimi karami. Straż Miejska powinna bardzo szybko reagować, być wyposażona w drony, powinny być też aktywne straże dzielnicowe, ważna jest też oczywiście edukacja społeczna.

Wracając do Konsulatu, są też pomysły na współpracę ze Szwecją na niwie np. kultury?

Promujemy liceum w Mysłowicach, w którym uczy się młodzież języka szwedzkiego. Poza tym zaprosiłem pana ambasadora Szwecji na grudniowe święto świętej Łucji, dla Szwedów największe święto. Sądzę, że ta wizyta to może być moment zwrotny dla kontaktów i współpracy, także w zakresie edukacji i kultury.

W porównaniu np. z Krakowem wciąż nie mamy w regionie śląskim zbyt rozwiniętej sieci konsulatów, przedstawicielstw innych państw. Jest szansa na progres w tej dziedzinie?

Mam jasny pogląd, że powinniśmy jako region o to zabiegać, konsulaty to okna na świat skierowane na inne kraje.
I zwłaszcza teraz trzeba o rozwoju tej sfery myśleć, gdy powstała śląska metropolia i w oczach inwestorów, innych państw itd. stajemy się jednym dużym miastem 2 milionów mieszkańców, atrakcyjnym kąskiem dla biznesu, miejscem rozwoju wielu zakładów pracy, stref ekonomicznych. To zainteresowanie wzrasta, niedawno dostałem propozycję bycia konsulem honorowym pewnego kraju. Jako, że jestem już konsulem Szwecji przedstawiłem ten temat koledze, prowadzi teraz rozmowy, więc nie wykluczam, że powstanie w Katowicach kolejny konsulat europejskiego kraju, być może podobnie jak konsulat szwedzki będzie się mieścił w Wyższej Szkole Technicznej. Ciężko jest jednak tworzyć placówki dyplomatyczne poza Warszawą, bo często czynnikiem decydującym jest to, czy region się wyludnia, czy może mieszkańcy napływają. W Warszawie mieszkańców przybywa, w regionie śląskim ubywa. Musimy zadbać o to, by ludzie chcieli na Śląsku mieszkać, i nie mówię tu tylko o tym, by seniorzy wracali tutaj w rodzinne strony na czas emerytury itd., bo inny problem to starzenie się społeczeństwa. Musimy postawić też na młodych ludzi, stąd jako uczelnia staramy się wykorzystać kontakty i przyciągnąć studentów z Ukrainy czy Białorusi. To są często młodzi ludzie z polskich rodzin, które ze względów historycznych osiedliły się w innych krajach. Warto mieć dla nich też ofertę stypendiów czy miejsc pracy, podać im pomocną dłoń, skoro Polska staje się coraz bardziej zamożnym krajem.

Kolejna ważna Pana inicjatywa, Telewizja TVS, świętuje właśnie 10 lat istnienia. Kierunek w którym TVS się rozwija jest właśnie taki, jak zakładał Pan 10 lat temu?

Wtedy miałem pomysł mocnej telewizji regionalnej. 4,8 milionów mieszkańców regionu, tyle ile w średnich krajach w których jest przecież miejsce dla kilku telewizji. Z czasem jednak okazało się, że prywatna telewizja nie utrzymuje się z reklam regionalnych tylko z reklam ogólnopolskich, co zdecydowało o pewnych zmianach. To co mnie cieszy to fakt, że nasze programy, serwisy informacyjne, portal tvs.pl, cieszą się wielką popularnością także np. w Niemczech. Z nowych inicjatyw, widząc jak wiele mamy ludzi utalentowanych wokalnie, co widać choćby po programach typu „Voice of Poland”, karierze Dawida Podsiadło itd., uznałem, że warto takie osoby promować. Jako TVS wydajemy więc płyty, mamy własne studio nagrań. Ważna jest też dla mnie Fundacja TVS, widzowie pomagają osobom skrzywdzonym przez los, głównie dzieciom, fundują stypendia dla uzdolnionych. Rzecz jasna Fundacja jest organizacją non profit, 100% środków jest przeznaczanych na pomoc dla osób, które tej pomocy potrzebują.

]]>
W życiu trzeba mieć szczęście http://metropolitansilesia.pl/2022/01/04/w-zyciu-trzeba-miec-szczescie/ Tue, 04 Jan 2022 17:38:36 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3554

W życiu trzeba mieć szczęście

Daniel Kleszcz
Daniel Kleszcz

Fot. Maja Maciejko

Czym tak naprawdę jest spółdzielczość?

Spółdzielczość jest formą gospodarowania, która pozwala realizować indywidualne cele poprzez współdziałanie grupowe i może dotyczyć różnych sektorów gospodarki i ludzkich potrzeb. Nie jest to definicja podręcznikowa ale swobodne przybliżenie tego pojęcia. W szczególności zaś – Spółdzielnia mieszkaniowa – odnosząc to do branży w której pracuję, to nie tylko domy (ich budowa i zarządzanie), ale przede wszystkim to zrzeszenie osób, które zamieszkują
w tych domach tworząc tę spółdzielnię. Przy okazji to oczywi-ście społeczne przedsiębiorstwo, działające na specjalnych przepisach i zasadzie non profit w obszarze mieszkalnictwa. Spółdzielnia z definicji nie jest ukierunkowana na zysk, ale na realizację celów, które są zapisane w statucie. Zajmowanie się „spółdzielczością” to więc w moim przypadku wieloraka działalność, gdzie na pierwszym planie jest zapewnienie ludziom godnych warunków zamieszkania, technicznych, bezpiecznych i estetycznych. Wpływ na to jak budynki wyglądają mają sami użytkownicy, sami tworzą pewien klimat społeczny i decydują czy i jak przeciwdziałają dewastacji, jak się wzajemnie do siebie odnoszą. Czasem gdy ktoś żyje z sąsiadem jak przysłowiowy pies z kotem, to żąda aby spółdzielnia wkraczała w ten spór, a nie mamy instrumentów prawnych by rozstrzygać spory, godzić strony, itd. Spółdzielnia ma też zapisany obowiązek, i go realizuje, prowadzenia działalności społeczno-kulturalno-oświatowej w ramach której tworzy warunki sprzyjające integracji sąsiedzkiej, rozwijania indywidualnych zainteresowań i pasji, itp.

Spółdzielczość wydaje się ciekawym sektorem, gdyż można na niego patrzeć z różnych punktów widzenia życia społecznego, a poza tym odczuwa się w nim zachodzące w kraju przemiany społeczne czy gospodarcze…

Dokładnie tak, choćby z punktu widzenia polityki społecznej. Spółdzielnie pomagają państwu zapewnić ludziom dach nad głową. Dziś w zasadzie jedyna możliwość to kupno mieszkania, ale to już zainteresowany zaciąga na ten cel kredyt, sam przed bankiem wykazać musi iż ma zdolność kredytową, kiedyś to spółdzielnia była tym kredytobiorcą dla swoich członków. Punkty zwrotne są zawsze kiedy diametralnie zmieniają się przepisy. Kiedyś w dacie powstania – byliśmy spółdzielnią lokatorską, międzyzakładową. Różniła się tym, że powszechnie spółdzielnie powstawały przy dużych zakładach pracy, u nas na Śląsku, głównie – przy zakładach górniczych, hutniczych, posiadających zasobne fundusze mieszkaniowe. Były jednak sektory, jak np. budżetówka, nie dysponujące takimi środkami (z uwagi na mniejsze zespoły pracownicze) i to głównie z myślą o nich powstała wówczas nasza międzyzakładowa spółdzielnia. Od tego czasu przeszliśmy wiele ewolucyjnych przemian – nie tylko zmianę ustroju, ale i wiele zmian obowiązujących spółdzielnie przepisów (nie zawsze pro spółdzielczych), ale radzimy sobie w ich adaptacji do zmieniających się warunków w sposób mający na uwadze interes ogółu członków naszej Spółdzielni. Proszę pamiętać, że spółdzielnia to swoista spółka, tylko że tu nie decyduje się siłą kapitału, wszyscy są równi – każdy członek ma jeden głos, nawet jeśli ma nawet 10 lokali lub więcej lokali, a celem jej działalności nie jest zysk.

Często spółdzielnie postrzegane są stereotypowo, jako zarządcy blokowisk, nie czyniący takich spektakularnych i nowoczesnych inwestycji jak firmy deweloperskie…

Po pierwsze to nikt tych „blokowisk” (z małymi wyjątkami) spółdzielniom nie darował – same je wybudowały i naturalną oczywistością jest, że nimi zarządzają. My od zawsze stawialiśmy również na nowoczesne budynki, tak jak choćby ostatnio na ulicy Pułaskiego gdzie powstała inwestycja mieszkaniowa „Rekreacyjna Dolina – Mały Staw”, a wcześniej duże kompleksy na osiedlu Zgrzebnioka, Zawodzie, Giszowiec i inne. Naszą ambicją jest to by się nie wstydzić tego co po nas zostanie i aby dać „klientom” ofertę na naprawdę wysokim poziomie. Mamy też w swoich zasobach budynki kultowe, jak choćby Superjednostka – to bardzo trudny budynek, nietypowy, na początku, najpierw pomyślany jako hotel miejski, stąd tak wiele mieszkań ma tam ciemne kuchnie, czy też osiedle Gwiazdy powstałe na terenach pokopalnianych, i choć bezpieczne w budowlanym sensie to jednak stojące na palach lub na „pływających fundamentach”.

Polska niestety nie jest krajem gdzie szczególnie dba się o spójną politykę architektoniczną…

Zgadzam się z Panem, a marzyło by się, by istniało coś takiego jak wizja miast w Polsce. Nie ma takiego urbanisty (zespołu specjalistów) , który by powiedział jak dane miasto ma wyglądać, przez to moim zdaniem wiele budynków jest przypadkowych. Nawet jeśli są jakieś założone koncepcje – to są raczej bardziej fragmentaryczne. Jako obywatele nie mamy wiedzy o długofalowych wizjach. Nie ma niestety sprzyjających takiemu dobremu podejściu przepisów, które do pewnych działań by jasno obligowały. Świadoma jestem także, że powszechnie brakuje realnych środków budżetowych na podobne działania. Warto wskazać, iż Katowice, według mojej wiedzy, mają takie programy, ale to jest niezbędne w każdym mieście.

Jak wygląda proporcja liczby pracowników do ilości mieszkań i zasobów Spółdzielni?

To nie jest właściwa miara, bo Spółdzielnia jest przedsiębiorstwem wykonującym usługi zarządzania nieruchomościami, ale też korporacją członkowską, a część działań wynika wprost z przepisów ustalających w jaki sposób należy to czy tamto realizować. Można te powinności wykonywać w różnoraki sposób, albo poprzez zatrudnienie na etatach swoich pracowników, a można potencjałem zewnętrznym na podstawie zleceń i umów z przedsiębiorstwami – bez własnych służb. Z reguły ten drugi system jest droższy, bo usługodawca ma prawo do doliczenia swojej marży i zysku. Mamy zasoby odpowiadające rozmiarami i liczbą mieszkańców sporej wielkości miastu. Spółdzielnia jednak to dualny organizm – jest przedsiębiorstwem w systemie gospodarczym kraju, a równocześnie (przynajmniej z założenia) przedsiębiorstwem społecznym, którego majątek jest prywatną częścią jej członków – z tych względów zarządzamy poprzez struktury samorządowe – według demokratycznych zasad zapisanych w statucie i w interesie i na rzecz ogółu członków korporacji. Organy władzy spółdzielni pochodzą zatem z wyboru członków, a w Walnym Zgromadzeniu uczestniczyć może każdy członek na identycznych, równych prawach. Jako przedsiębiorstwo spółdzielcze oczywiście Spółdzielnia nasza zatrudnia zatrudnia pracowników, których liczbę limitują zadania i system organizacji, umożliwiający ich realizację. W naszej Spółdzielni w znacznym zakresie i na newralgicznych odcinkach korzystamy z własnych pracowników, ale już w robotach bardzo specjalistycznych, dużych remontach, przy budowie nowych domów czy obiektów infrastruktury posiłkujemy się angażowaniem funkcjonujących na rynku przedsiębiorstw branżowych. Toteż np. ja – jestem np. dyrektorem spółdzielni – jako przedsiębiorstwa (zwłaszcza wobec pracowników i innych firm zewnętrznych), z drugiej – pełnię funkcję prezesa Zarządu Spółdzielni i wspólnie z pozostałymi członkami Zarządu (jest nas w sumie – troje) odpowiadamy za wykonywanie zadań zastrzeżonych w ustawie i statucie do kompetencji tego organu, czyli Zarządu. Organami władzy nad Zarządem jest Rada Nadzorcza i Walne Zgromadzenie, jako organy stanowiące i kontrolno-decyzyjne w zakresie kluczowych spraw (wymienianych w Prawie spółdzielczym i w ustawie o spółdzielniach mieszkaniowych). W osiedlach – udział mieszkańców w podejmowaniu decyzji ich dotyczących zapewniają Rady Osiedli. Prawda jest taka, że w europejskich kategoriach co do wielkości jesteśmy spółdzielnią średnią, ale tutaj – w Polsce – po „rozczłonkowaniu” na przestrzeni minionego ćwierćwiecza wielu spółdzielni mieszkaniowych na mniejsze „organizmy” jesteśmy postrzegani jako „moloch”. Mieszkań aktualnie posiadamy blisko 20 tysięcy, do tego lokale użytkowe, garaże, pawilony handlowe. Tym wszystkim zarządza 17 wydzielonych gospodarczo i ekonomicznie administracji osiedlowych pod nadzorem wybieranych co 4 lata przez mieszkańców spośród obecnych na Zebraniach Osiedlowych członków – 18 Rad Osiedlowych. Posiadamy własne służby wyspecjalizowane w niektórych działalnościach – jako zakłady celowe, a więc Zakład Ciepłowniczy (z sekcją zieleni), Zakład Usług Parkingowych, Serwis Techniczny zapewniający w wolnym od pracy czasie – pogotowie techniczne na wypadek awarii, itp. Łącznie dla obsługi ok. 30 tysięcznego „miasta w mieście” zatrudniamy niespełna 370 pracowników (łącznie – pracowników biurowych, obsługi technicznej, konserwatorów, ciepłowników, itd.). Praca w Spółdzielni to nie tylko 8 godzin kodeksowych dziennie. To nie jest tylko zwykła praca zarobkowa, ale i misja, autentyczna praca społeczna, którą trzeba lubić i starać się wykonywać z poszanowaniem różnorodności oczekiwań mieszkańców, na rzecz których pracujemy. I pracownicy o tym wiedzą. Muszę też podkreślić, że lubię moją pracę, która dała mi możliwość poznania na przestrzeni lat wielu mądrych, znanych i mniej znanych powszechnie na naszym trenie i nie tylko u nas – ludzi. W tym zasadza się też i moje szczęście, bowiem pełniąc nieprzerwanie od 1990 roku funkcję Prezesa Zarządu zawsze współdziałali ze mną ludzie mądrzy, rzetelni i bezinteresowni – były to setki autentycznych działaczy społecznych wchodzących w skład kolejnych Rad Nadzorczych, Rad Osiedli czy uczestnicy Zebrań Osiedlowych oraz mieszkańcy spotykani w różnych dotyczących ich życia okolicznościach. W znakomitej większości byli to ludzie, którym na sercu leżało dobro Spółdzielni i słuszny interes zrzeszonej w niej członków. Dorobek naszej Spółdzielni i dobry wizerunek w mieście to nasza wspólna zasługa – działaczy, szeregowych członków i kadry pracowniczej. Naprawdę w organach naszej Spółdzielni, mimo oczywistej zmienności składów, działało i działa wiele znakomitych osób, poświęcających swój prywatny czas dla ogólnego dobra. Brzmi to jak hasło reklamowe, ale ich dziełem jest wiele cennych inicjatyw gospodarczych, kulturalnych, społecznych – dzięki którym udało się zrealizować wiele dobrych dla spółdzielców i dla miasta projektów. Warto podkreślić, że w naszej Spółdzielni Rady Osiedlowe są nie tylko społecznym organem opiniodawczym, lecz są wyposażone w szereg uprawnień stanowiących, np. decydują o wysokości stawek eksploatacyjnych w danym osiedlu, kontrolują i oceniają czy ponoszone koszty są zasadne, czy i jak można je obniżyć, współdecydują o kolejności i zakresie remontów, uczestniczą w wyborach wykonawców i odbiorach robót, itd. Jestem dumna z tej specyfiki naszej Spółdzielni, a wypracowany model oddolnego zarządzania i kontroli nadzorczej nad wyodrębnionymi ekonomicznie osiedlami, poprzez reprezentantów mieszkańców, w sposób istotny przyczynia się do poprawy warunków zamieszkiwania w naszych osiedlach. 

W Spółdzielni są osoby odpowiedzialne za obserwowanie światowych trendów w mieszkalnictwie, pasjonaci tej tematyki?

Oczywiście, obserwacje, ale też współpraca międzynarodowa są dla nas bardzo ważne (choćby z krajami ościennymi: Niemcami, Czechami czy do niedawna z Holandią). Mamy kontakty robocze również z wieloma krajowymi spółdziel-niami, ich zarządami i radami nadzorczymi – umożliwiającymi wymianę doświadczeń, adoptowanie tego co sprawdzono jako dobre, uniknięcie „wpadek”, które ktoś „zaliczył”, itp. Staramy się śledzić trendy w mieszkalnictwie światowym, czerpać natchnienia i inspiracje i umiejętnie transponować je na nasze „podwórko”. Staramy się uczestniczyć w specjalistycznych targach budownictwa, kongresach gospodarczych, być kreatywnymi gospodarczo – z myślą o rozwoju Spółdzielni. W swoim czasie tworzyliśmy własną katowicką telewizję kablową (którą później odsprzedaliśmy ze sporym dla KSM zyskiem przeznaczając dochód na potrzeby remontowe zasobów). Naprawdę staramy się dynamicznie i nowocześnie odpowiadać na problemy i wyzwania współczesności, poszukiwać niekonwencjonalnych sposobów na zwiększenie puli dostępnych środków finansowych – ciągle za małych w stosunku do rosnących potrzeb i oczekiwań społecznych i prawnych, bowiem większość posiadanych zasobów mieszkaniowych pochodzi z lat 70-tych, 80-tych ubiegłego wieku.

Jak wyglądała Pani droga życiowa od dzieciństwa do odnalezienie zawodowego spełnienia właśnie w Spółdzielni?

Wcześnie zostałam bez matki – gdyż moja mama zmarła gdy miałam niewiele ponad 7 lat. Była nas trójka – ja najstarsza. Ojcu było trudno, toteż ostatecznie wraz z obu braćmi znalazłam się na kilka lat w domu dziecka w Chorzowie. To było takie pierwsze doświadczenie uspołecznienia, bycia w większym gronie, w większej społeczności. W szkole jak pamiętam byłam zarazem „ścisłowcem” i humanistką, pisałem nawet wiersze, a jednocześnie na maturze wybrałam do egzaminu fizykę. Po szkole średniej rozpoczęłam też studia matematyczne (na Uniwersytecie Śląskim), ale wkrótce okazało się, że studia dzienne, z uwagi na obciążenia finansowe i sytuację rodzinną są nie dla mnie – musiałam podjąć pracę zarobkową. Rozpoczęłam pracę jako stażysta w Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Tychach. Pracowała tam również żona ówczesnego prezesa Katowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej, mojego późniejszego „szefa” i wzorca – Pana Władysława Kamińskiego, którego znałam z lat szkolnych, ponieważ do liceum uczęszczałam z ich córką Bożeną. Mój życiorys i sytuacja rodzinna była im znana (P. Władysław Kamiński był w szkole Przewodniczącym Komitetu Rodzicielskiego). Zaproponowali mi lepiej płatną pracę w Katowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Przyznam szczerze, że na początku nie miałam zielonego pojęcia czym jest spółdzielczość i jaka to będzie praca, jednak, gdy już tu pracowałam, zaczęłam się interesować historią spółdzielczości i zasadami jakimi się kieruje. W miarę poznawania zasad spółdzielczych byłam coraz bardziej ciekawa, czym się kierowali i kierują ludzie, decydując się na taką formę realizacji swych celów, współdziałanie i pracę społeczną bez zysku. Interesowali mnie ludzie – jako tacy, zebrania z mieszkańcami, praca społeczno-kulturalna (w „kółkach pracy kobiet” – bo tak się to wtedy nazywało). Stawałam się entuzjastką ruchu spółdzielczego. Nie przeszkadzało mi, że początkowo jako referent pełniłam w Spółdzielni rolę „przynieś, podaj, pozamiataj”. Wkrótce postanowiłam uzupełnić posiadaną wiedzę i podjąć studia – tym razem ekonomiczne, jako łączące różne gałęzie nauki (humanistycznej i ścisłej). Jako „Skorpionka” z urodzenia byłam i jestem pracowita, toteż w poszerzeniu swej wiedzy dostrzegłam życiową szansę na poprawę osobistego statusu społecznego, tym bardziej, że nauka nie sprawiała mi nigdy problemów. Studia wieczorowe w byłej Akademii Ekonomicznej w Katowicach (dziś Uniwersytet Ekonomiczny) pozwoliły mi połączyć pracę z nauką. Jednocześnie coraz bardziej „wsiąkałam” w pracę, i z czasem Spółdzielnia, kontakt z mieszkańcami, możliwość pomagania innym stały się moją wielką prawdziwą pasją. Ta praca oraz mój (niepoprawny) mimo różnych doświadczeń optymizm życiowy nauczyły mnie, że w codziennym życiu trzeba być przede wszystkim wyrozumiałym dla innych, że nie wszyscy muszą myśleć tak samo jak ja, że ktoś inny też może mieć rację, a do swoich racji innych należy przekonywać konkretami, trzeba też stale się uczyć, weryfikować swoje poglądy, brać pod uwagę koncepcje innych. Nabyte doświadczenie zawodowe przekonało mnie również, iż czasem należy pogodzić się z tym, że nie zawsze to co się zaczęło na pewno się uda osiągnąć i ryzyko odpowiednio wkalkulować, a nadto, że nie wszyscy w otoczeniu są czy będą moimi przyjaciółmi, i że pomimo różnych uwarunkowań i niepewności efektu należy konsekwentnie, jeśli się jest przekonanym iż właśnie to będzie dobre – postępować w zgodzie z sumieniem. 

Udaje się Pani nie myśleć o pracy w czasie wolnym?

Staram się, ale tak całkiem to się nie da. Udaje się mi się tylko gdy jadę na dłuższy urlop lub wycieczkę. W normalnym codziennym trybie nawet w nocy zdarza się, że budzą mnie myśli jak można by lub trzeba rozwiązać jakiś zawodowy problem. Ale to może dlatego, że lubię tę pracę, lubię wyzwania i że generalnie lubię ludzi (nawet tych którzy być może mnie nie lubią). Poza tym uważam (o czym wspomniałam już wcześniej), że w życiu miałam i mam wiele szczęścia. Poznałam i spotkałam na swojej drodze ogromną rzeszę ludzi empatycznych, życzliwych, pracowitych i mądrych. Byli i są w moim codziennym otoczeniu – to moi partnerzy w pracy, dawni i obecni nauczyciele, współpracownicy, liczni działacze społeczni i samorządowi, urzędnicy państwowi i pracownicy wielu współpracujących z KSM-em firm i instytucji, a nade wszystko mieszkańcy naszych domów i osiedli. Nie mogę nie wskazać także na moją kochaną rodzinę i przyjaciół (także z okresu licealnego i studiów), którzy mnie zawsze wspierali w trudnych momentach. Dobrze, że byli i mam nadzieję, że długo jeszcze ze mną będą.

Wtajemniczeni wiedzą, że poza pracą ma Pani rozbudowany świat pasji i zainteresowań…

Kocham podróże, od dziecka fascynowała mnie egzotyka różnych krajów. Wówczas nieraz zastanawiałam się czy uda mi się je kiedykolwiek zobaczyć. Były to jak mniemałam nieosiągalne marzenia. Życie sprawiło mi jednak sympatyczną niespodziankę. Przez lata sporo z tych wymarzonych miejsc udało mi się odwiedzić i mam nadzieję na kontynuację wypraw w nieznane. Co przeżyję i zobaczę to moje, stąd uważam, że warto inwestować w podróże, wszak rzeczy doczesnych do grobu się nie zabierze, warto więc budować świat pięknych wspomnień. Uwielbiam też teatr, muzykę, należę do Stowarzyszenia Przyjaciół Filharmonii Śląskiej, jestem członkinią Stowarzyszenia Krystyn Polskich, organizującego od ponad 20 lat marcowe spotkania imieninowe Krystyn w różnych miejscach kraju i inne okazjonalne spotkania koleżeńskie właśnie w Teatrze Śląskim im. St. Wyspiańskiego (to zasługa wieloletniej Prezes Stowarzyszenia, Dyrektor Teatru P. Krystyny Szaraniec). Poza tym dużo czytam, bardzo różną literaturę – od klasyki po sensację i kryminały brytyjskie i amerykańskie i inne, bo uważam że nie ma złej literatury. Już w liceum uwielbiałam Fredrę, fraszkopisarzy, Mariana Załuckiego, Tadeusza Boya – Żeleńskiego… Wiele fraszek znam na pamięć i czasem zdarza mi się je zaprezentować także publicznie, sama czasem również układam rymowanki, np. z życzeniami. Literatura, muzyka i teatr to piękne zjawiska, pozwalają przez kilka godzin być jak gdyby gdzie indziej, oderwać się od codzienności, tak w pełni się wyciszyć, oczyścić z emocji.

Gdy rozmawialiśmy przed nagraniem wywiadu wspominała Pani, że nie spodziewała się nigdy, już nawet pracując w Spółdzielni, że ta zawodowa droga tak się rozwinie…

Moja kariera dla mnie samej jest zaskoczeniem. Nie zabiegałam o stanowiska i awanse. Po prostu pracowałam – najlepiej jak potrafiłam. A teraz – siedzę przy biurku mojego wspaniałego poprzednika, Pana Władysława Kamińskiego, robię to co lubię, czuję się spełniona. Może po prostu jest tak, że niektórzy chcą być prezesami, a dla mnie ważniejszym było bycie społecznikiem, kontakt z ludźmi, których in gremio szczerze lubię, mimo że jako zodiakalny Skorpion bywam cholerykiem. Paradoksalnie 30 marca 1990 roku, gdy w okresie burzliwych ustrojowych przemian wybierano nowe władze Spółdzielni, gdyż poprzednie mandaty były wygaszane na mocy tzw. spec-ustawy, nie myślałam o stanowisku Prezesa, a z pewnością nie w Katowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej, jednak podczas posiedzenia nowo wybranej Rady Nadzorczej zostałam zgłoszona, jak się okazało z inicjatywy kilku członków, i w głosowaniu tajnym uzyskałam w stosunku do „konkurencyjnego” zgłoszenia – wynik 15 do 7. O wyborze dowiedziałam się dwa dni później. Miałam to szczęście, że byłam jednym z najmłodszych członków zarządu spółdzielni w Polsce, do tego nie była to częsta funkcja w przypadku kobiety, a jednak nigdy nikt w mojej pracy nie dał mi odczuć, że mój wiek czy płeć to jakiś problem. Do objęcia funkcji Prezesa skłonił mnie wówczas przede wszystkim mój (zmarły w kilka lat później) – mąż Józef. W życiu rzeczywiście oprócz wiedzy i pracowitości trzeba chyba mieć także szczęście, i z tej perspektywy czuję się dzieckiem szczęścia (a podobno urodziłam się też „w czepku”). Zatem pozdrawiam, korzystając ze sposobności, czytelników tego wywiadu, jak i wszystkich których spotkałam na swojej drodze życiowej – tak zawodowej, jak i prywatnej. I powiem tylko, jak mogę najpiękniej „dziękuję, że byliście i że jesteście” – i oby jak najdłużej dane nam było się gdzieś tam spotykać na szlakach życia. Mam nadzieję, że KSM jej rozwój i misja realizowana w mieście Katowice też dowodzi, iż jest to organizacja naznaczona szczęściem – bo zapewnia przecież to co znamionuje szczęście – dach nad głową – podstawę bytu niemałej rzeszy Katowiczan. Ten wywiad, też jest wynikiem szczęśliwego zbiegu okoliczności – bo nie był przeze mnie zainicjowany – dziękuję więc pomysłodawcom, a Państwu – czytelnikom dziękuję za poświęcony mojej osobie i „mojej” Spółdzielni (z którą jako członek i wieloletni pracownik się utożsamiam) – czas.

 

]]>