Warning: Constant WP_MEMORY_LIMIT already defined in /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-config.php on line 91

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-config.php:91) in /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Wydanie 11 – Metropolitan Silesia http://metropolitansilesia.pl Tue, 24 May 2022 17:32:30 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.1.6 http://metropolitansilesia.pl/wp-content/uploads/2018/11/fav-150x150.jpg Wydanie 11 – Metropolitan Silesia http://metropolitansilesia.pl 32 32 Orientalne przyprawy w polskiej kuchni http://metropolitansilesia.pl/2022/05/24/orientalne-przyprawy-w-polskiej-kuchni/ Tue, 24 May 2022 17:30:03 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3915

Orientalne przyprawy w polskiej kuchni

Wasz Pasibrzuch
Wasz Pasibrzuch

Obecnie egzotyczne i kiedyś drogie produkty z Azji czy Ameryki Południowej są coraz łatwiej dostępne i stają się bardziej powszechne. Dotyczy to również przypraw, które traktowane były jako cenna waluta i synonim bogactwa. Nam kojarzą się ze smacznym i aromatycznym posiłkiem. Jak wykorzystać potencjał egzotycznych przypraw w polskiej kuchni? Skorzystaj z naszych wskazówek!

Chilli
Tej ostrej piękności chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Nie każdy jest miłośnikiem jej smaku, ale każdy ją zna. Różne odmiany charakteryzują się innym stopniem ostrości. Polska wersja papryczki chilli jest wręcz słodka. Przyprawa ta podkreśla smak zarówno dań mięsnych, jak i warzywnych. Doskonale nadaje się do zup, dań obiadowych, sałatek, past i kanapek. Coraz częściej ostra papryczka wykorzystywana jest również do przyrządzania deserów, szczególnie ze względu na jej intrygujące połączenie z czekoladą. Warto pamiętać, że najostrzejsze w smaku są pestki, dlatego należy je starannie usuwać podczas obierania i krojenia chilli.

Czarnuszka
Te małe czarne nasionka kryją w sobie niesamowicie intensywny i charakterystyczny aromat. Wystarczy potrzeć je w dłoniach, by poczuć wszystkie akcenty. Mają gorzkawy posmak, jednak wystarczy je delikatnie podprażyć lub podgrzać, by goryczka zniknęła. Czarnuszka najczęściej wykorzystywana jest do wypieków. Doskonale podkreśla aromat świeżego pieczywa. Z powodzeniem można ją dodawać do dań z ziemniakami, jajkami i pomidorami. Jajecznica czy zupa pomidorowa zyskają charakteru i pazura dzięki nawet niewielkiemu dodatkowi czarnuszki. Prażonymi nasionami można posypywać również kanapki zamiast pieprzem.

Kozieradka
Podobnie jak czarnuszka charakteryzuje się lekko gorzkawym posmakiem, który znika po prażeniu. Jest przyprawą niezwykle uniwersalną. Można ją dodawać do sałatek, zup, twarożku, nabiału, mięs, ryb, makaronu, potraw z warzyw, zapiekanek, sosów, a także dań z warzyw strączkowych. Kozieradka jest wykorzystywana również do piklowania warzyw. Można ją oczywiście dodać do naszych tradycyjnych ogórków kiszonych. Doskonale podkreśli ich smak i nadaje nowego wymiaru.

Trawa cytrynowa
Najczęściej jest wykorzystywana w kuchni tajskiej. Charakteryzuje się orzeźwiającym cytrynowym smakiem z korzenną nutą. W odróżnieniu od cytrusów nie jest w ogóle kwaśna. Do celów kulinarnych wykorzystuje się wyłącznie stwardniałe, białe części łodygi. Trawę cytrynową najlepiej kupować świeżą – jest smaczniejsza i bardziej aromatyczna. Można ją nabyć w większej ilości, ponieważ bezproblemowo znosi mrożenie. Świetnie nadaje się do lemoniad i koktajli, a także do lekkich zup oraz dań obiadowych. Orzeźwiający smak trawy cytrynowej sprawia, że jest chętnie spożywana nawet w upalne dni.

Kumin
Inna jego nazwa to kmin rzymski, przez co wielu kojarzy się on z kminkiem. Podobieństwo nazwy nie idzie w parze ze smakiem i aromatem. Obie przyprawy diametralnie się różnią. Kumin znany jest z podkręcania ciepła dań, ale bez równoczesnego podnoszenia ich ostrości. Z tego względu często stosuje się go zamiast pieprzu. Kmin rzymski jest składnikiem mieszanek takich jak garam masala czy curry. Jest przyprawą uniwersalną, która wydobywa smak potrawy i dodaje jej charakteru. Może być stosowany praktycznie do wszystkiego. Podobnie, jak w przypadku innych orientalnych dodatków, kumin zmienia swój smak po prażeniu na patelni.

Kardamon
Doskonale znają go miłośnicy kawy. Jest ceniony za korzenny smak z lekko żywicznym aromatem. Nasiona kardamonu mogą mieć dwa kolory – zielony lub czarny. W tym drugim wyraźnie wyczuwalna jest nuta mięty. Ma on również bardziej gorzkawy posmak niż zielony. Kardamon najczęściej stosowany jest do aromatyzowania kawy oraz herbaty. Doskonale komponuje się z dodatkiem goździków, dzięki czemu podkreśla smak deserów. Szczególnie tych z kawowym akcentem. Korzenny smak kardamonu sprawdza się również w daniach obiadowych typu curry.

Orientalne przyprawy warto stosować nawet w codziennej kuchni. Nadadzą one wyrazistości i pazura nawet najzwyklejszym i najprostszym daniom. Doskonale komponują się z powszechnie stosowanymi przyprawami i z daniami z różnych zakątków świata. Ich dodatek może nadać nowego wymiaru naszym tradycyjnym daniom. Bigos z nutą chilli i kuminu? Chłodnik z trawą cytrynową? Zupa pomidorowa z kozieradką? Jajecznica z czarnuszką? Brzmi zachęcająco, a przede wszystkim smacznie!

]]>
Kalarus na dziś – 11 http://metropolitansilesia.pl/2022/05/24/kalarus-na-dzis-11/ Tue, 24 May 2022 17:12:50 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3901

Kalarus na dziś

Monika_Starowicz_Poland_Stop_War_A4

Trójka artystów tworząca Pracownię projektowania Plakatu na katowickiej Akademii Sztuk Pięknych.

Profesor Roman Kalarus to światowej sławy grafik znany z poetyckich erotycznych drzeworytów i barwnych charakterystycznych plakatów, których nie da się pomylić z nikim innym na świecie. Monika Starowicz tworzy plakaty i rysunki, których główną bohaterką jest zazwyczaj kobieta wraz z jej erotyzmem, emocjami i tajemniczą duchowością. Filip Ciślak jest młodym projektantem, plakacistą i wielkim pasjonatem sztuki kaligrafii, którą skutecznie zaraża studentów ASP w Katowicach.

inauguracja
]]>
Wpływ wojny na Ukrainie na zobowiązania umowne http://metropolitansilesia.pl/2022/05/24/wplyw-wojny-na-ukrainie-na-zobowiazania-umowne/ Tue, 24 May 2022 16:52:37 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3880

Wpływ wojny na Ukrainie na zobowiązania umowne

Radca Prawny Maciej Smolczewski
Radca Prawny Maciej Smolczewski

Inwazja rosyjska na Ukrainę, skutkująca wprowadzeniem na jej terenie stanu wojennego, w sposób znaczący utrudniły lub wręcz uniemożliwiły realizację zobowiązań umownych, których wykonanie miało nastąpić – w całości lub częściowo, na terytorium Ukrainy.
W przypadku umów zawartych przed wybuchem opisanego konfliktu zbrojnego mogę zaryzykować stwierdzenie, że w świetle prawa zobowiązań trwający konflikt zbrojny, jako zdarzenie polityczne o niespotykanej w ciągu dziesięcioleci skali, stanowi tzw. siłę wyższą, rozumianą jako zewnętrzną, niezależną od stron i niemożliwą do przewidzenia okolicznością skutkującą czasową lub trwałą niemożliwością realizacji zobowiązań umownych. Dlatego też pod tym kątem okoliczności te powinny być badanie w kontekście niewykonania lub nienależytego wykonania umowy.

Klauzula siły wyższej w umowach handlowych
Zawieranie w umowach handlowych odpowiednich klauzul siły wyższej jest powszechnie spotykaną praktyką w obrocie gospodarczym. Klasyczna klauzula siły wyższej definiuje pojęcie siły wyższej (w przeważającej większości spotykanych przeze mnie klauzul umownych jako jeden z elementów składowych siły wyższej wskazywane są właśnie działania wojenne) i stanowi o wyłączeniu odpowiedzialności stron za skutki wynikające z działania siły wyższej i wskazuje umowną procedurę, jaką strony stosunku obligacyjnego powinny przeprowadzić w związku z wystąpieniem takiego zdarzenia.

Pamiętać trzeba, że samo wprowadzenie do umowy odpowiedniej klauzuli siły wyższej, samo w sobie nie zwalnia z odpowiedzialności za niewykonanie lub nieprawidłowe wykonanie umowy. Strona powołująca się na wystąpienie siły wyższej musi jeszcze udowodnić jej rzeczywisty wpływ na niemożność wykonania swojej części umowy.

Brak klauzuli siły wyższej w umowach handlowych
Polskie przepisy powszechnie obowiązującego prawa, szczególnie kodeksu cywilnego (dalej – k.c.) nie zawierają generalnej zasady, która wprost zastępowałaby umowną klauzulę siły wyższej – przewidują raczej odpowiedzialność za niewykonanie lub nienależyte wykonanie zobowiązania na zasadzie winy (art. 471 i 472 k.c.) i nakładają na dłużnika w ramach realizacji swoich zobowiązań obowiązek zachowania należytej staranności. Zgodnie z art. 471 k.c. dłużnik obowiązany jest do naprawienia szkody wynikłej z niewykonania lub nienależytego wykonania zobowiązania, chyba że niewykonanie lub nienależyte wykonanie jest następstwem okoliczności, za które dłużnik nie ponosi odpowiedzialności.

W związku z tym z punktu widzenia strony zobowiązanej kluczowe będzie wykazanie, że nie wykonała ona lub nienależycie wykonała swoje zobowiązanie wskutek konsekwencji wynikających ze stanu wojennego na terenie Ukrainy, za które nie ponosi odpowiedzialności, oraz że jednocześnie dołożył należytej staranności, aby je wykonać. Druga strona umowy będzie musiała z kolei udowodnić, że poniosła szkodę wynikającą z niewykonania lub nienależytego wykonania zobowiązania przez dłużnika. Jeżeli można przewidzieć, że stan wojny na Ukrainie wpłynie na nasze wykonywanie umowy, należy już na tym etapie rozpocząć gromadzenie na dowodów świadczących o wystąpieniu tzw. siły wyższej i jej związku z naszymi obowiązkami umownymi.

W kontekście niemożliwości wykonania umowy należy również zwrócić uwagę na przepisy art. 475 § 1 i 495 § 1 k.c. Zgodnie z art. 475 § 1 k.c., jeżeli świadczenie stało się niemożliwe skutkiem okoliczności, za które dłużnik nie ponosi odpowiedzialności, zobowiązanie wygasa. Art. 495 § 1 k.c. stanowi, że jeżeli jedno ze świadczeń wzajemnych stało się niemożliwe wskutek okoliczności, za które żadna ze stron nie ponosi odpowiedzialności, to strona, która miała to świadczenie spełnić, nie może żądać świadczenia wzajemnego, a w wypadku, gdy je już otrzymała, obowiązana jest do zwrotu według przepisów o bezpodstawnym wzbogaceniu. Należy mieć na względzie, że niemożność świadczenia musi mieć charakter trwały – w tej sytuacji każdy przedsiębiorca musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy nawet zakładając, że stan wojny na terenie Ukrainy może mieć charakter przejściowy (na co zresztą wszyscy mamy nadzieję), to jego ustąpienie po pewnym czasie będzie miało przełożenie na dalsze istnienie przedmiotu naszej umowy. Tylko bowiem w przypadku, gdy umowa może być wykonana do pewnego terminu, po upływie którego stanie się bezprzedmiotowa, przepisy o niemożliwości świadczenia będą mogły znaleźć w takiej sytuacji ewentualne zastosowanie.

Sądowa zmiana warunków umowy w sytuacjach nadzwyczajnych
Przepisy kodeksu cywilnego przewidują sądowy mechanizm modyfikacji lub rozwiązania umów w sytuacjach nadzwyczajnych – tzw. klauzulę rebus sic stantibus, zawartą w art. 3571 § 1 k.c. Zgodnie z tym przepisem, jeżeli w przypadku nadzwyczajnej zmiany stosunków spełnienie świadczenia może stać się połączone z nadmiernymi trudnościami albo grozić jednej ze stron rażącą stratą, czego strony nie przewidywały przy zawarciu umowy, sąd może – po rozważeniu interesów stron i zgodnie z zasadami współżycia społecznego – oznaczyć sposób wykonania zobowiązania, wysokość świadczenia lub nawet orzec o rozwiązaniu umowy.
Warunkiem zastosowania przez sąd klauzuli rebus sic stantibus jest zaistnienie łącznie czterech wskazanych w przytoczonym przepisie przesłanek: (1) nadzwyczajnej zmiany stosunków; (2) nadmiernej trudności w spełnieniu świadczenia lub groźby straty dla jednej ze stron; (3) związku przyczynowego pomiędzy zmianą stosunków a utrudnieniami w wykonaniu zobowiązania lub groźbą straty; (4) nieprzewidzenie przez strony przy zawieraniu umowy wpływu zmiany stosunków na wykonanie zobowiązania.
W przypadku sporu stron umowy i ewentualnej drogi sądowej, będzie należało wykazać zaistnienie wszystkich opisanych wyżej przesłanek jako konsekwencji stanu wojny na Ukrainie – co będzie zależne od okoliczności danej sprawy i decyzji sądu, która wydawana jest w oparciu o wszechstronne rozważenie każdej sprawy indywidualnie. Wobec powszechnej wiedzy na temat długiego czasu trwania postępowań sądowych w Polsce, niemożność przewidzenia rozwoju stanu wojny na Ukrainie i jego ostatecznych konsekwencji, korzystanie z klauzuli rebus sic stantibus jest obarczone ryzykiem niepewności co do zasadności jej zastosowania, ponieważ stan faktyczny może ulec zmianie do czasu wydania wyroku przez sąd.

Umowy zawierane po wybuchu konfliktu zbrojnego na Ukrainie
Jeżeli rodzaj prowadzonej działalności wymaga, by mimo istniejącej sytuacji w dalszym ciągu prowadzone były interesy wymagające w jakikolwiek sposób zaangażowania strony ukraińskiej, warto w umowach umieścić klauzule, które zabezpieczą interes zainteresowanej strony. Przykładowymi klauzulami mogą to być zapisy, zgodnie z którymi strona nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności w przypadkach niewykonania lub nienależytego wykonania umowy, jeżeli będzie to wynikiem opisanej wyżej sytuacji na Ukrainie. Dla zniwelowania obowiązków wynikających z ciężaru dowodowego (art. 6 k.c.), dobrze będzie w umowie przyjąć domniemanie, że niewykonanie lub nienależyte wykonanie umowy, będzie wynikiem tej nadzwyczajnej sytuacji i w związku z powyższym to na drugiej stronie umowy będzie spoczywał ciężar dowodowy w zakresie udowodnienia ewentualnych innych przyczyn w niewykonaniu umowy. Warto również umieścić w umowie klauzulę, zgodnie z którą wystąpienie okoliczności, o których mowa powyżej, nie powoduje utraty prawa do wynagrodzenia lub co najmniej zwrotu kosztów wykonania umowy. Umieszczenie takich zapisów umownych z pewnością będzie wymagać negocjacji z kontrahentem, który będzie musiał przyjąć zwiększony zakres ryzyka kontraktowego.

]]>
Odporność psychiczna. ROŚNIJ W SIŁĘ! http://metropolitansilesia.pl/2022/05/24/odpornosc-psychiczna-rosnij-w-sile/ Tue, 24 May 2022 14:43:28 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3860

Odporność psychiczna. ROŚNIJ W SIŁĘ!

Agnieszka Twaróg - Kanus
Agnieszka Twaróg - Kanus

Jednemu szklanka jest zawsze do połowy pusta, a na dodatek wiatr w oczy wieje, drugi widzi szklankę do połowy pełną, nie poddaje się przeciwnościom – idzie przed siebie/przez życie jak burza. Jednych trudności nie ruszają, drugich wzmacniają, a innych osłabiają. Los, przeznaczenie, osobowość? Co może być wskaźnikiem odporności psychicznej?
Osho poniższą przypowieścią może być zapalnikiem uważności… i przypadkiem odpowiedzią na powyższe pytanie (choć według niektórych przypadki nie istnieją;))

Pewnego razu król zwrócił się do dwóch mędrców: Mam pierścień z jednym z najdroższych diamentów na świecie i chcę ukryć pod tym diamentem wiadomość, która może być przydatna w krytycznych sytuacjach. Chcę ofiarować ten pierścień moim spadkobiercom, by wiernie im służył. Jaka wiadomość powinna się tam waszym zdaniem znaleźć? Musi być krótka, aby zmieściła się w pierścieniu.

Mędrcy umieli pisać długie traktaty, ale nie potrafili wyrazić się w jednym krótkim zdaniu. Myśleli i myśleli, ale niczego nie wymyślili. Król podzielił się swoim smutkiem i rozczarowaniem z wiernym starym sługą, który wychował go od niemowlęctwa i był częścią rodziny.

Starzec powiedział: Nie jestem mędrcem, nie mam wykształcenia, ale znam takie przesłanie. Przez wiele lat spędzonych w pałacu spotkałem wiele osób. Kiedyś służyłem mistykowi, którego zaprosił twój ojciec i to on dał mi taką wiadomość. Proszę, nie czytaj jej teraz. Zapiszę ją i umieszczę w twoim pierścieniu. Odczytaj ją dopiero, gdy znajdziesz się w sytuacji bez wyjścia.
Król posłuchał starego sługi.

Po pewnym czasie wrogowie zaatakowali kraj. Król przegrał wojnę. Uciekał na koniu ścigany przez napastników. Był sam, jego wrogów było wielu. Dotarł do końca drogi. Przed nim znajdował się już tylko ogromny, głęboki klif. Wiedział, że jeśli tam spadnie – zginie. Nie mógł już też zawrócić, ponieważ zbliżali się jego wrogowie. Słyszał już stukot kopyt ich koni. Był w pułapce, w sytuacji bez wyjścia, w całkowitej rozpaczy. Wtedy przypomniał sobie o pierścieniu. Otworzył go i znalazł słowa: TO TEŻ MINIE.

Po przeczytaniu wiadomości poczuł nagle, że wszystko wokół cichnie. Najwyraźniej prześladowcy zgubili się i podążyli w złym kierunku. Nie słyszał już ich koni…
Król był pełen wdzięczności dla sługi i nieznanego mistyka. Słowa były mocne. Zamknął pierścień i wyruszył w drogę. Wkrótce zebrał potężną armię i wrócił do lat swojej świetności.

Dzień, w którym powrócił do pałacu wyprawiono wspaniałe święto, ucztę dla całego świata – ludzie kochali swojego króla. Król był szczęśliwy i dumny. Zapomniał o swoim pierścieniu i informacji w nim zawartej.
Wtedy podszedł do niego stary sługa i powiedział cicho: Nawet w tej chwili spójrz ponownie na wiadomość. Król powiedział: Teraz jestem zwycięzcą, ludzie świętują mój powrót, nie jestem zrozpaczony, nie jestem w beznadziejnej sytuacji.

Osho urodzony jako Rajneesh Chandra Mohan Jain – hindi रजनीश चन्द्र मोहन जैन. Hinduski guru, nauczyciel i mistrz duchowy. Autor kilkuset książek – według różnych danych ich liczba waha się pomiędzy 400 oryginalnymi tytułami, a 750, włączając w to różne kompilacje. Tłumaczone na ponad 50 języków. Najbardziej znane tytuły to: “From Sex to Superconsciousness”; “My Way, the Way of the White Clouds”; “The Book of Secrets”. Szczególną książką (a przy okazji kolejną z rozmaitych prowokacji) jest “No Book” – książka z samymi pustymi kartkami.

Posłuchaj starego sługi – przesłanie działa nie tylko w chwilach, gdy wszystko jest źle, ale także w momentach zwycięstwa.
Król otworzył pierścień i przeczytał: TO TEŻ MINIE.
I znowu poczuł, jak ogarnia go cisza, chociaż był pośród hałaśliwego tańczącego tłumu. Jego duma zniknęła. Zrozumiał wiadomość. Był mądrym człowiekiem.
A potem starzec powiedział do króla: Czy pamiętasz wszystko co ci się przydarzyło? Nic i żadne uczucie nie jest trwałe. Tak jak noc zmienia dzień, tak chwile radości i rozpaczy przeplatają się nawzajem. Zaakceptuj je jako naturę rzeczy, jako część życia…
Książkę o odporności psychicznej Douga Strycharczyka i Petera Clough’a (2018, s. 13) otwiera cytat Winstona Churchila: Sukces nigdy nie jest ostateczny. Porażka nigdy nie jest totalna. Liczy się tylko odwaga, by kontynuować swoje dzieło. Po czym otwiera ją definicja odporności psychicznej jako cechy osobowości, która w dużym stopniu determinuje to, na ile skutecznie radzimy sobie z wyzwaniami, stresorami i presją… niezależnie od okoliczności.

Wówczas pojawia się model 4C, w którym ogólna odporność psychiczna opiera się na 4 filarach:
1. Wyzwanie (challenge): postrzeganie wyzwania jako szansy.
2. Pewność siebie (confidence): wysoki poziom wiary w siebie.
3. Zaangażowanie ( commitment): wytrwałość w realizowaniu zadań.
4. Kontrola/poczucie wpływu (control): przekonanie o tym, że kontroluje się swój los.

Z naukowym komentarzem: Osoby odporne psychicznie są na ogół towarzyskie i otwarte na kontakty z innymi, potrafią zachować spokój i nie denerwować się; w wielu sytuacjach są zdolne do współdziałania, gdyż wykazują niższy poziom lęku niż inni ludzie. Dzięki dużej wierze w siebie i niezachwianemu przekonaniu, że kontrolują własny los, potrafią stosunkowo dobrze opierać się negatywnemu wpływowi rywalizacji i przeciwności losu (Clough,Earle, Sewell, 2002, s. 38).
Wówczas staje się jasne, że odporność psychiczna nie jest i nie będzie koncepcją autonomiczną. Jej korzenie sięgają początków badań nad rezyliencją (pisaliśmy o rezyliencji w: Metropolitan, 2021, nr 8) bo przypisując myśl Karola Darwina: przeżywa gatunek nie najmocniejszy ani nie najinteligentniejszy, ale taki, który najszybciej przypisuje się do zmian.

Wracając do modelu 4C to wszyscy jesteśmy obdarzeni odpornością psychiczną. Jeżeli jest gotowość wyjścia poza swoją sferę komfortu, to można ją rozwijać i wzmacniać. Ważna jest samoświadomość i szczerość w próbie odpowiedzi na poniższe pytania otwarte w przedstawionym modelu 4C. Można też z pomocą specjalisty zastanowić się, który obszar związany
z odpornością psychiczną wymaga diagnozy, zmiany, rozwoju czy wzmocnienia, jeżeli nie czujemy osobistej gotowości na samodzielne stawienie czoła temu obszarowi. Pomimo wszystko, zachęcam Cię do osobistego zmierzenia się z modelem 4C, poza odpowiedziami na poniższe pytania – nic nie tracisz…

Wyzwanie stanowi nauczanie i podejmowanie ryzyka przez działanie i doświadczanie. Zatem: Jakie lubisz wyzwania? Czym jest dla Ciebie zmiana? Jakie wnioski wyciągasz z działań jakie podejmujesz? Jakie sytuacje są dla Ciebie bodźcem do działania, a jakie są hamulcem? Czym dla Ciebie jest porażka?

Pewność siebie to wiara we własne umiejętności i relacje, które nawiązujemy. Odpowiedz: Wierzysz w swoje kompetencje (wiedzę, umiejętności, postawy, system wartości)? W jakich sytuacjach czujesz się pewnie, a jakie Cię onieśmielają? Wierzysz w siebie?

Zorientowanie na cel, zadanie to zaangażowanie. Potrafisz planować swoje działania? Jakie cele piszesz (długoterminowe, krótkoterminowe, SMART, VALID, może zespołowe OKR-y?) W jakich sytuacjach łatwo się poddajesz? Co motywuje/zapala Cię do działania? Zdarza Ci się odpuścić działanie? – w jakich sytuacjach to robisz?

Kontrola to emocje, a raczej świadome nimi zarządzanie i świadomość, i poczucie wpływu na swoje życie. Zastanów się: Masz wpływ na swoje życie? Potrafisz sobie radzić z przeciwnościami? Jaką postawę życiową przyjmujesz: reaktywną czy proaktywną? Jak często delegujesz zadania? / Zdarza Ci się delegować zadania? Kontrolujesz swoje emocje? – potrafisz je nazwać?

Dobra wiadomość jest taka, że odpowiedzi na pytania są kierunkiem działania do diagnozy, zrozumienia świadomości i wzmocnienia odporności psychicznej. Odporność ta jest kompetencją, podejściem i miarą, służącą dwóm celom, które nie zawsze są postrzegane jako kompatybilne. Po pierwsze, pomaga jednostkom, grupom poprawić osiągnięcia i wydajność – dzięki budowaniu zasobów, których potrzebujemy do wzrostu i rozwoju. Po drugie, wskazuje, jak za pomocą tego samego podejścia wzmocnić poczucie dobrostanu.
Każdy kryzys kiedyś się kończy. To też minie.

Uważnością rozpoczęliśmy i kończymy powyższe przemyślenia. Uważność sprzyja przedstawionemu modelowi 4C. Uważność to zwracanie uwagi na to, co dzieje się w danym momencie w sposób nie oceniający. Rozwijanie uważności polega na kierowaniu uwagi na to co widzimy i robimy, ze współczuciem i bez osądzania. Bez tego nasz umysł ulegnie naturalnej pokusie błądzenia.

Uważność pozwala nam:
– kontrolować uwagę, skupiać ją lepiej i na dłużej – to z kolei wpływa na kontrolę, będącą elementem składowej odporności psychicznej;
– skupiać uwagę na chwili obecnej bez względu na to, co zdaje się nas rozpraszać – jest to warunek zaangażowania;
– radzić sobie z trudnymi emocjami, myślami, uczuciami- co jest spójne z zarządzaniem emocjami;
– być współczującym dla siebie i innych – na tym opiera się pewność siebie;
– poczuć oceny i sądy- co jest ważne w rozwijaniu właściwego podejścia do wyzwań, czyli konkretnego elementu odporności psychicznej; tak rozwijamy otwartość na uczenie się;
– dokonywać pozytywnych przeformułowań – objąć kontrolą to, nad czym możemy zapanować.
Wspomniane podejście uważności zaproponowane przez Johna Kabata-Zinn’a (2014) jest powiązane z modelem odporności psychicznej i sposobami rozwijania tej odporności, a wybór należy do Ciebie.


Warto przeczytać:
Clough P.J., Earle K., Sewell D. (2002). Mental toughness: The concept and its measurement. W: I. Cockerill (red.) Solutions in sport psychology (s. 32-43), London: Thomson.
Kabat-Zinn J., (2014). Gdziekolwiek jesteś, bądź. Przewodnik uważnego życia. Przeł. H. Smagacz. Warszawa: Czarna Owca.
Strycharczyk D., Clough P.(2018). Odporność psychiczna. Strategie i narzędzia rozwoju. Przekł. S. Pikiel, Sopot: GWP.

]]>
Girls just wanna have fun! http://metropolitansilesia.pl/2022/05/24/girls-just-wanna-have-fun/ Tue, 24 May 2022 14:27:16 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3831

Girls just wanna have fun!

Kolekcja Freaky została stworzona z miłości do wzorów i kolorów. Autorskie printy cechują się świeżością i niepowtarzalnością.

Niebanalna forma projektów, a także odważne łączenie kolorów sprawia, że nie da się obok nich przejść obojętnie. Projektantka dzieli się dobra energia z resztą świata!

Poczuj tchnienie wiosny, zabawy i radości – If You are freaky than You’ll love it!

Fotografia, koncepcja i retusz: MAJA MACIEJKO
Fotografia, koncepcja i retusz: MAJA MACIEJKO

Modelki: Katerina Paciećko, Kinga Kozik, Darya Chuyko, Zosia Janik, Natalia Gawryś
Makijażystki: Viktoria Walusch i Marta Podlejska
Stylizacje: Angelika Szcześniak
Projektantka ubioru: Angelika Spendel
Stylista fryzur: Żaneta Goczał
Asysta sesji: Patrycja Janik
Lokalizacja: Funzeum Gliwice

]]>
Czasem najprostsze sprawy są najtrudniejsze http://metropolitansilesia.pl/2022/05/24/czasem-najprostsze-sprawy-sa-najtrudniejsze/ Tue, 24 May 2022 13:53:52 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3817

Czasem najprostsze sprawy są najtrudniejsze

Jacek Adamczyk
Jacek Adamczyk

Fot. Maja Maciejko

Przede wszystkim proszę opowiedzieć o historii Kancelarii. Jak powstała, jakie są jej główne obszary i kierunki działania?

Kancelaria została założona 6 grudnia 1993 roku. To był okres, kiedy kancelarie prawne dopiero powstawały. Byliśmy pionierami na tym rynku i jednym z pierwszych, którzy założyli Kancelarię Radców Prawnych. Od początku wyspecjalizowaliśmy się w obsłudze prawnej przedsiębiorców. Pierwszymi klientami byli przedsiębiorcy z branży energetycznej i metalowej. Dość szybko nasza Kancelaria rozbudowywała się. Praktycznie nie obsługiwaliśmy osób fizycznych. Około 10 lat temu zainteresowaliśmy się problematyką szeroko rozumianego prawa medycznego. Stworzenie działu obsługującego jednostki tzw. służby zdrowia spowodowało, że Kancelaria stała się uznanym specjalistą w tej dziedzinie. Tym samym prawo medyczne stało się kolejnym bardzo specjalistycznym kierunkiem naszego funkcjonowania. Cały czas pozostajemy również uznaną Kancelarią specjalizującą się w obsłudze przedsiębiorców. Mamy doskonałe wyniki jeśli chodzi o skuteczność w przeprowadzaniu procesów sądowych dotyczących zwłaszcza branży budowlanej. Prawnicy posiadają doświadczenie i są skuteczni w tej dziedzinie przez co możemy pochwalić się wygranymi w wielu sprawach, wśród których znajduje się wygrana sprawa przeciwko zamawiającemu z sektora finansów publicznych o zapłatę około 17 milionów kar umownych za niedotrzymanie warunków kontraktu, co jest na rynku pewnym ewenementem.
Również bardzo ważnym obszarem naszej działalności jest pomoc prawna świadczona od niemal 25 lat przedsiębiorstwom wodociągowym i wodociągowo-kanalizacyjnym. Funkcjonujemy na rynku usług prawnych dla przedsiębiorców już 29 lat. Oczywiście, zespół prawników w Kancelarii się zmienia, ale większość zespołu pracuje z nami od bardzo dawna. Częścią zespołu są również moi dwaj synowie, którzy poszli tą samą drogą zawodową co ja, a co jest dla mnie dużą satysfakcją, że znajdują się w zespole, wraz z pozostałymi Wspólnikami, który przejął Kancelarię. Kancelaria posiada na rynku usług prawnych wysoką pozycję i jest uznaną marką. Nigdy nie mieliśmy problemów z pozyskiwaniem klientów. Nie mamy również niezadowolonych Klientów. Naszym klientom gwarantujemy bezpieczeństwo w prowadzonych przez nich biznesach. Współpracujemy z szeregiem specjalistów w tym z doradcami podatkowymi, którzy w dzisiejszych czasach stanowią bezwzględną konieczność bezpiecznego funkcjonowania. Staramy się zapewnić naszym klientom kompleksową pomoc we wszystkich dziedzinach ich działalności.

Jak czasy Pandemii wpłynęły na model funkcjonowania Kancelarii i współpracy z klientami?

Szczególnie zauważyłem to w branży medycznej. Obsługujemy kilka szpitali. W naszej pracy poza częściowym przejściem na tryb pracy zdalnej, nie wpłynęło to na funkcjonowanie kancelarii. Co ważne, nie straciliśmy klientów, choć niestety  w tym czasie nie pozyskaliśmy zbyt wielu nowych. Większość naszych klientów wzięło ten czas na przeczekanie. Zauważyliśmy spadek nowych inwestycji, brak zdecydowanych działań w kierunku rozwoju firm i były to raczej działania na przetrwanie tego czasu. Niestety kolejnym hamulcem może być bandycka napaść Rosji na Ukrainę. Na razie nie wiemy, w którym kierunku rozwinie się sytuacja i jak to będzie dalej wyglądać. Jest oczywiście za wcześnie żeby prognozować, ale już widzimy, że ceny poszły do góry a co będzie dalej czas pokaże. Natomiast jest inny problem. Przyjeżdżają do nas ukraińskie kobiety z dziećmi. W wielu firmach polskich jeszcze przed wojną Ukraińsko-Rosyjską pracowali mężczyźni z Ukrainy. Teraz ci ludzie zwalniają się i wracają na Ukrainę aby bronić swojej Ojczyzny. Dla wielu firm jest to bardzo poważny problem, ale są też pozytywy: przyjeżdżają lekarze, pielęgniarki i dla szpitali to akurat jest dobre.

Jakie trzeba mieć cechy, co trzeba zrobić, żeby być dobrym radcą prawnym?

O to trzeba by dobrych radców prawnych zapytać (śmiech). Przede wszystkim trzeba w tej masie przepisów prawnych wyodrębnić swoją specjalizację. Kiedyś było tak, że radca prawny był omnibusem i znał się na wszystkim. Dzisiaj można o tym zapomnieć. Trzeba mieć pojęcie o wszystkim, ale znać się tak naprawdę na jednej gałęzi. Do końca nie pozna się wszystkiego, bo prawo to jest życie a życie tworzy takie sytuacje, których naprawdę nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Kodeksy posiadają swoje regulacje ale to, z czym się spotykamy na co dzień czasem przekracza nawet naszą wyobraźnię.
W dzisiejszych czasach dobry prawnik musi być doskonały w jednej dziedzinie, musi znać język obcy, jeśli chce z sukcesem funkcjonować. Na dziś język angielski jest językiem uniwersalnym. Dobry prawnik musi też być otwarty na problemy swoich klientów i umieć sobie z nimi radzić. Dziś zorganizować taki podmiot jak kancelaria prawna naprawdę nie jest łatwo, a już zorganizować kancelarię, która obsłuży przedsiębiorcę od głowy do sznurówek to wymaga czasu, doświadczenia i co najważniejsze, prawników z otwartymi głowami.
Moim zdaniem rozgraniczenie na dwa zawody adwokatów i radców prawnych kiedyś było bardzo dobre. Adwokat kojarzył się ze sprawami karnymi, rodzinnymi, rozwodami i salą sądową. Radca prawny zawsze utożsamiany był z przedsiębiorstwami, przemysłem i ten rozdział był dobry. Dzisiaj adwokaci próbują przeniknąć środowisko radców, pozyskiwać klientów – przedsiębiorców. Obecnie mamy dwa zawody o tych samych kompetencjach nie różniących się niczym, ale mimo wszystko uważam, że nadal są one odrębne.

Proszę opowiedzieć o spektakularnych sukcesach lub przeciwnie – porażkach?

W sądzie nigdy nie można być niczego pewnym. Sprawy, które wydawały się łatwe i logiczne czasem przegrywaliśmy, a czasem odwrotnie, te wydawałoby się beznadziejne kończyły się sukcesem. Sądy chodzą własnymi ścieżkami co pokazuje jak skomplikowana jest ocena prawna spraw. Prawdziwy rozwój naszej Kancelarii rozpoczął się dzięki Trybunałowi Konstytucyjnemu. Swojego czasu Trybunał wydał orzeczenie w kwestii ochrony środowiska. Dawniej było tak, że przedsiębiorcy z województwa katowickiego i krakowskiego opłaty na ochronę środowiska ponosili w podwójnej wysokości, a w pozostałych częściach Polski w pojedynczej. Proszę sobie wyobrazić, że ten przepis został zaskarżony przez małą spółdzielnię ogrodniczą, której nazwy nawet już nie pamiętam, do Trybunału Konstytucyjnego jako niezgodny z konstytucją. Trybunał orzekł, że oczywiście stan taki jest niezgodny z Konstytucją. Taka, wydawałoby się nieistotna dla nas, dla szerszego ogółu sprawa spowodowała lawinę. Stała się dla kancelarii źródłem finansowego sukcesu. W imieniu naszych klientów doprowadziliśmy do zwrotu tych niesłusznie naliczonych opłat przedsiębiorstwom. Huty, elektrownie , zakłady produkcyjne, mniejsze zakłady skorzystały na tym. To były naprawdę potężne pieniądze. Wszystkim naszym klientom odzyskaliśmy pieniądze a to przełożyło się na nasze zyski, gdyż za wygranie sprawy mieliśmy w umowie zapisany odpowiedni procent za sukces. Osobiście dla mnie to duża satysfakcja, gdyż jeszcze będąc na aplikacji w innej kancelarii próbowałem do tego tematu przekonać swoją szefową, która nie czuła tego tematu. Gdy zostałem radcą prawnym natychmiast zająłem się tym tematem. To w procesie zmian ustrojowych pozwoliło wykazać, jak ważna jest rola Trybunału Konstytucyjnego, a było to jedno z pierwszych orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego.

Jak Pana zdaniem polskie prawo wypada na tle przepisów obowiązujących w innych państwach?

Jak wypada na tle przepisów obowiązujących w innych krajach nie podejmę się tego oceniać. Nie znam ich szczegółowo. Systemy obowiązujące w Stanach Zjednoczonych czy w Anglii oparte są na zupełnie innym, nie znanym u nas prawie precedensowym. Dlatego wszystkie sprawy związane z dochodzeniem roszczeń wyglądają całkiem inaczej niż u nas.
Jesteśmy chyba jedynym krajem w Europie, gdzie prawo jest tak zmienne. Paradoksalne w pewnym momencie uznałem, że nie jestem w stanie dalej wykonywać swojego zawodu, bo nie potrafię nadążyć za wszystkimi zmianami, które w naszym prawie się dokonują. Te zmiany są tak nieprecyzyjne, że nie byłem w stanie klientowi przedstawić jednoznacznej opinii na temat powstałego u niego problemu. Z tego też powodu jako Kancelaria jesteśmy bardzo wysoko ubezpieczeni od błędów, gdyż ponosimy odpowiedzialność za nasze działania. Jako ciekawostkę powiem Panu, że była jedna osoba, która pozwała Skarb Państwa i chyba jeszcze wszystkich świętych, chyba tylko poza Papieżem. Pozew opiewał na dwadzieścia milionów odszkodowania za prześladowanie, nękanie i tak dalej… Człowiek nie był ubezwłasnowolniony więc miał prawo występować z pozwami. Ponieważ występował do sądu o zwolnienie z kosztów to nasza Kancelaria została wyznaczona z urzędu do obrony jego interesów. Oczywiście, sprawę w pierwszej instancji przegraliśmy. Klient zażądał apelacji więc ją złożyliśmy i sąd, zresztą słusznie, tę apelację odrzucił. Opłatę za apelację przez pomyłkę sekretarską wpłaciliśmy nie do sądu w Gliwicach tylko do sądu w Katowicach. Ten człowiek przyszedł do nas i zażądał od nas zapłaty owych dwudziestu milionów. Wytłumaczyliśmy się z tego i udowodniliśmy, że nie ma ten pan żadnych szans na odszkodowanie, ale to nam pokazało, że jednak należy się odpowiednio ubezpieczyć i zabezpieczyć. To również pokazuje, że nawet drobny błąd może spowodować poważne konsekwencje.

Wychodzi Pan z Kancelarii, ma Pan wolny czas… Co Pana fascynuje, jakie są Pana pasje, zainteresowania prywatne?

Już od studiów to przede wszystkim góry. Do czasu kiedy urodziły mi się dzieci, to były nasze Beskidy. Od dwudziestu lat, z roku na rok uciekam na dwa tygodnie w bieszczadzką knieję. W miejsca gdzie już nie ma dróg, gdzie jeszcze niedawno nie było połączeń telefonicznych i internetu. Wałęsam się po lasach, zbieram grzyby, podglądam myśliwych. Mieszkam u zaprzyjaźnionego leśniczego. Drugą moją pasją jest wędkarstwo. Potrafiłem brać łódkę o czwartej nad ranem i łowić ryby do siódmej wieczorem. Nie ma nic piękniejszego. Niestety nie mam ostatnio wielu okazji na realizację tej przyjemności. Myślistwo nigdy mnie nie pociągało, bo tam człowiek i zwierzę nie mają równych szans. Zwierzę jest bezbronne a człowiek ma broń. W wędkarstwie jest inaczej, tu jest równa walka, równe szanse kto kogo przechytrzy. Bieszczady są cudowne, nieodkryte. Spokojne i przede wszystkim bezpieczne. Wartością dodaną moich wyjazdów jest też miód bieszczadzki. Najczystszy w swojej postaci na świecie, zbierany w rejonie bez przemysłu, bez rolnictwa, bez zanieczyszczeń. Tylko natura i dzika przyroda.

]]>
Stawiamy na rozwój. A rozwój to inwestycje! http://metropolitansilesia.pl/2022/05/24/stawiamy-na-rozwoj-a-rozwoj-to-inwestycje/ Tue, 24 May 2022 13:18:05 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3809

Stawiamy na rozwój. A rozwój to inwestycje!

Agnieszka Twaróg-Kanus i Jacek Adamczyk
Agnieszka Twaróg-Kanus i Jacek Adamczyk

Fot. Materiały własne Uniwersytetu Medycznego w Katowicach

Panie profesorze. Na jakim miejscu stawia Pan Śląski Uniwersytet Medyczny w Polsce?

Jako absolwent, wtedy jeszcze Śląskiej Akademii Medycznej, stawiam „swoją” uczelnię na pierwszym miejscu. Tu zdobyłem wszystkie stopnie naukowe: od doktora nauk medycznych po habilitację i profesurę. We władzach uczelni pełnię funkcję Prorektora do Spraw Rozwoju i Transferu Technologii .
Nasz Uniwersytet ma wiele osiągnięć, unikatowych w skali kraju, ale także europejskiej oraz światowej. Mamy wybitnych naukowców w wielu dziedzinach: kardiologii, kardiochirurgii, chirurgii naczyń, przewodu pokarmowego, nefrologii, czy też neurochirurgii i okulistyki. Rankingi są oczywiście różne, ale na pewno jesteśmy największą uczelnią medyczną w Polsce. Studiuje u nas ponad 10 tys. studentów. Naszym osiągnięciem jest to, że nasi studenci świetnie zdają egzaminy. Mogą pracować zarówno w Polsce, jak i za granicą. Znajdujemy się wysoko w rankingach, w których bierze się pod uwagę na przykład pozyskiwanie grantów. Tak, że na dwanaście największych uczelni medycznych w Polsce plasujemy się z pewnością w górnej połowie stawki.

Co uczelnia robi, aby rozwijać kompetencje miękkie?

Nowe władze uczelni, które zmieniły się półtora roku temu, stawiają przede wszystkim na dialog. Rozmowa, umiejętność pracy w zespole, komunikatywność to podstawa. Jednocześnie otwieramy się zewnątrz, by pokazać nasze dobre strony. Zajmuje się tym prorektor ds. Promocji i Studiów Podyplomowych prof. Oskar Kowalski. Stawiamy na rozwój studiów podyplomowych. Uruchomiliśmy niedawno wraz Gdańskim Uniwersytetem Medycznym i Uczelnią Łazarskiego studia MBA dla zarządzających w ochronie zdrowia. Wśród wykładowców znalazło się grono wyśmienitych profesjonalistów. Analizując rynek planujemy też uruchomienie w Wydziale Nauk o Zdrowiu w Bytomiu studiów Bezpieczeństwo i Higiena Pracy. Ci fachowcy są na rynku bardzo potrzebni. Zainicjowaliśmy też współpracę z innymi śląskimi uczelniami, co z pewnością przyniesie dobre pomysły. Jako Prorektor ds. Rozwoju i Transferu Nowych Technologii dbam, by Śląski Uniwersytet Medyczny wdrażał wyniki badań naukowych. Jako wykładowców ściągam do naszej uczelni wybitne światowe autorytety naukowe.
Stanowisko Prorektora ds. Rozwoju i Transferu Technologii to nowe stanowisko, którego wcześniej nie było. Przez ostatnie 20 lat tylko Śląski Uniwersytet Medyczny nie dostał finansowania z budżetu Państwa na wybudowanie tak potrzebnego szpitala. Jednym z moich priorytetów jest zdobycie tych środków, by powiększyć bazę dydaktyczno-leczniczą. Kontynuujemy bardzo duży grant europejski wraz ze Śląskim Urzędem Marszałkowskim pod nazwą „Silesia Labmed”. W jego ramach uruchamiamy trzynaście laboratoriów, najlepiej wyposażonych w Polsce. Liczę, że sprawa zostanie sfinalizowana w tym roku. Powstanie m.in. Centrum Mikroskopii Elektronowej i Nanomikroskopii. Będzie to najlepiej wyposażony ośrodek w Europie.
Jaki widać mamy się już czym pochwalić, ale to jest wszystko mało. Potrzebujemy wybudować Centrum Chirurgii Laserowej i Chirurgii Robotycznej. Potrzebujemy też nowego Centrum Transplantologii. Posiadamy najlepiej działający w kraju Oddział Hematologii i Transplantacji Szpiku. Chcemy by dalej świetnie się rozwijał.

Oprócz niezwykle ważnej funkcji we władzach uczelni jest Pan przede wszystkim wybitnym okulistą, który wciąż zaskakuje pacjentów nowymi badaniami i zabiegami.
Proszę opowiedzieć kilka słów o nowych metod leczenia zwyrodnienia barwnikowego siatkówki.
Zwyrodnienie barwnikowe siatkówki jest chorobą genetyczną. To choroba rzadka. Nie możemy zastosować leczenia przyczynowego bo jest to defekt genetyczny. Grant, który otrzymaliśmy z Narodowego Centrum Nauki ma na celu wynalezienie uniwersalnego leku, który ma regenerować fotoreceptory siatkówki. Lek na bazie zmodyfikowanych białek. Są to oczywiście pilotażowe prace na liniach komórkowych i zwierzętach laboratoryjnych. Nad tym projektem pracuje dr hab. Adrian Smędowski i zatrudniony w naszej uczelni dr Xiaonan Liu z Finlandii.

Jako pionier dokonywał Pan przeszczepów sztucznej rogówki.

Sztuczna rogówka jest projektem, który realizujemy od dziesięciu lat. Był on możliwy w naszym kraju dzięki współpracy z Wydziałem Okulistyki na Harvardzie. Pierwsze sztuczne rogówki podarował nam profesor Claes Dohlman kilkanaście lat temu, a przywiozła je do Polski profesor Ula Jurkunas. To ona nauczyła nas wszczepiać, diagnozować i prowadzić później pacjentów. I tak się zaczęło. Potem był bardzo długi, mozolny okres wprowadzenia procedury do refundacji. To udało się półtora roku temu. Dziś ta procedura jest w pełni refundowana i pacjenci nie muszą jeździć za granicę. To wielki sukces w ochronie zdrowia i w okulistyce polskiej.

Jak Pana zdaniem pandemia wpłynęła i w jakim stopniu na dysfunkcje wzrokowe?

Bardzo niekorzystnie. Po pierwsze: jeśli chodzi o chorych pacjentów to to ich stan uległ zaostrzeniu. Pacjenci nie zgłaszali się na kontrole. Na przykład zaćma. Powinna być operowana jak najwcześniej, a przesuwanie zabiegów doprowadziło do znacznego pogorszenie się wzroku. Bardzo ucierpiał system szkolenia. Świadczą o tym publikacje polskie, ale także w światowe.

Jak praca zdalna wpływa na funkcjonowanie wzroku? Jakie rekomendacje miałby Pan dla osób pracujących zdalnie?

Mam nadzieję, że jednak wrócą czasy pracy stacjonarnej, a praca zdalna to będzie tylko jakąś dodatkową opcją. Nic nie zastąpi kontaktów bezpośrednich. To jest bardzo ważne. Praca przed komputerem nie upośledza bezpośrednio narządu wzroku. Jeśli to jest długotrwały proces to może wystąpić tzw. zespół suchego oka. Pracując długo przy komputerze trzeba wyznawać taką zasadę: 3 do 1. Trzy kwadranse pracy, jeden kwadrans odpoczynku. Tylko na czym ma polegać ten odpoczynek? Musimy wstać od komputera, podejść najlepiej do okna, wielokrotnie pomrugać. Działa to jak wycieraczka na szybie. Po prostu smarujemy oko wydzieliną gruczołów. Popatrzmy dłużej gdzieś w dal. To jest świetna gimnastyka. Oczywiście bez patrzenia wtedy na smartfon. Nie czytamy wtedy gazety. Po prostu patrzmy w dal.

Współpracuje pan z wieloma ośrodkami naukowymi na świecie. Jakie korzyści w codziennej pracy ta współpraca przynosi?

Współpracuję z ośrodkami w Stanach Zjednoczonych, w Europie, a także w Chinach. Na pewno bez tej współpracy mój oddział nie byłby wiodącym i innowacyjnie wyposażonym. Przede wszystkim ta współpraca daje nam możliwość podpatrzenia jakie są kierunki rozwoju w światowej okulistyce. W Finlandii jest niezwykły ośrodek w Kuopio, z którym mamy stały kontakt. Tak samo jak z Mesyną, gdzie prowadzimy badania w zakresie oceny molekularnej tkanek oka. To jest podstawa do rozwoju terapii genowej. Natomiast Chiny to organizacja pracy całkiem inna niż w Europie. Jest to ośrodek założony przez Polaka, księdza Wacława Szuniewicza w 1929 roku. Znajduje się w nim niezwykle rozbudowane Laboratorium biologii molekularnej. Tam są prowadzone badania genetyczne, a także badania nad chińską medycyną naturalną. Ta współpraca to nauka organizacji, ale także dydaktyka.
Teraz w związku z rozwojem Internetu zmienił się, uległ przyspieszeniu poziom wymiany informacji. Liczba ośrodków z którymi współpracujemy jest duża i jestem z tego dumny. Jednak Harvard to jest numer jeden. To ośrodek dający nam wskazówki, w którym kierunku badać, w którym kierunku iść.

Profesor Wylęgała prywatnie. Jakie ma Pan pasje? Co zajmuje Pana w wolnym czasie?

W wolnym czasie? To są przede wszystkim podróże z moją żoną śladami Jana Pawła II. Głównie do Italii bo to miejsce moich studiów okulistycznych w Uniwersytecie w Pavii koło Mediolanu. Są to też wędrówki górskie. Kochamy też jeździć na nartach i rowerach. Wielką moją pasją jest również fotografia, oczywiście amatorska, ale bardzo to lubię. Mimo tego że nasza czwórka dzieci jest już dorosła to nadal chętnie z nami wyrusza w takie podróże.

I na koniec: jakie są wyzwania przed Panem i uczelnią na najbliższą przyszłość?

Musimy przetrwać pandemię i zniwelować związane z nią opóźnienia przede wszystkim związane z leczeniem chorych. Chodzi tu o tzw. dług covidowy. Po drugie trzeba wdrożyć założenia rozwojowe Uczelni, a przede wszystkim pozyskać środki finansowe. To jest wielkie wyzwanie pozyskanie środków na budowę nowych szpitali, co jest priorytetem, by uczelnia mogła się rozwijać . Musimy zmienić bazę z tych dziewiętnastowiecznych na nowe. Chodzi np. o centrum kreatywności, centrum druku 3D, gdzie studenci mogliby wymyślać różne projekty, abyśmy mogli potem je realizować. Bez tego nie ma rozwoju. Wyzwaniem są też cele dydaktyczne, zwłaszcza dla nas najliczniejszej Uczelni medycznej w kraju. Nie możemy zapomnieć o jakości. Student musi bardzo dobrze zdać maturę rozszerzoną, żeby potem poradzić sobie nie tylko na studiach, ale i w życiu lekarskim. Nie należy zapominać o tym że kandydat na studia medyczne powinien charakteryzować się nienaganną postawą etyczno-moralną.

]]>
W obliczu tragedii. POMAGAMY! http://metropolitansilesia.pl/2022/05/23/w-obliczu-tragedii-pomagamy/ Mon, 23 May 2022 16:24:18 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3783

W obliczu tragedii. POMAGAMY!

Adam Piotrowicki
Adam Piotrowicki

Zdjęcia dzięki uprzejmości Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego

Tej wojny miało nie być. W zasadzie wszyscy byli zgodni co do tego, że Rosji nie opłaca się otwarty konflikt na Ukrainie. A jednak rację okazał się mieć nieznany szerzej analityk, Krzysztof Wojczal, który przewidział ją już w 2019 r.
W błyskotliwym wpisie na swoim blogu argumentował, że do 2022 r. Rosja straci możliwość dyktowania cen gazu w Europie, a Nord Stream 2, nawet jeżeli zostanie ukończony, może okazać się nieopłacalny. W tej sytuacji – stwierdzał – przed Rosją stoją dwa wyjścia: doprowadzić, rękoma Iranu, do wybuchu wojny na Bliskim Wschodzie (aby podnieść ceny węglowodorów) albo też – podporządkować sobie Europę Środkowo-Wschodnią tak, aby wschodnia flanka NATO stała się niemożliwa do obrony bez zaangażowania środków o ogromnej skali. Taka sytuacja umożliwiałaby Rosji doskonałą pozycję przetargową w relacjach z USA.

Przewidywania Wojczala sprawdziły się co do joty, ale był to dopiero początek zaskoczeń. Ukraina – wbrew oczekiwaniom wielu, a zwłaszcza Niemców – nie padła. Zażarta (i skuteczna) obrona sił ukraińskich w połączeniu z ofensywą medialną oraz szokiem, w jaki wprawił Europejczyków bezwstydny atak na pokojowe i niezagrażające nikomu państwo, uruchomiły dynamikę przerażenia i oburzenia, co zaowocowało z kolei sankcjami ekonomicznymi o bezprecedensowej skali oraz rewolucją w polityce zagranicznej Niemiec. Obudziliśmy się w innym świecie. Jak bardzo innym? Wciąż próbujemy to sobie uzmysłowić.

Wraz z rozpoczęciem agresji na Ukrainę ruszyła fala uchodźców na niespotykaną dotąd skalę. Granice naszego kraju przekraczali od pierwszego dnia konfliktu przerażeni ludzie szukający pomocy. Do czasu, kiedy pisze ten tekst naszą granicę przekroczyło około dwa i pół miliona obywateli Ukrainy! Polacy pokazali, że w trudnych chwilach potrafią się zjednoczyć i stanąć na wysokości zadania. Organizacje, fundacje, osoby prywatne ruszyły na granicę pomagać uchodźcom we wszelki możliwy sposób. Ludzie transportują własnymi samochodami przerażonych ludzi w głąb kraju, udostępniają własne domy, mieszkania, zapewniają wyżywienie, lekarstwa i wszystko co potrzebne w tym trudnym czasie. Uruchomiono specjalne połączenia kolejowe, autokarowe, punkty zborne i wszelką pomoc. W większości to kobiety i dzieci, gdyż ich mężowie i ojcowie pozostali by walczyć z najeźdźcą.

Pomoc uchodźcom z Ukrainy na Śląsku

Oczywiście nasz region aktywnie włączył się w pomoc. Bardzo szybko zareagowały władze wojewódzkie, jak i każde z poszczególnych miast. Od początku fali uchodźców było to szczególnie zauważalne między innymi na dworcu w Katowicach, gdzie olbrzymiej ilości przybyszów pomagali wolontariusze, organizacje pozarządowe jak i cała rzesza zwykłych ludzi, którzy spontanicznie dostarczali żywność, ubrania, środki higieniczne i wszystko co tylko było potrzebne.

– To, z jakim zaangażowaniem Polacy ruszyli na pomoc Ukraińcom jest niezwykle budujące. W ostatnich dniach pojawiło się wiele oddolnych inicjatyw mających na celu wsparcie naszych sąsiadów uciekających przed wojną. W tej sytuacji każda pomoc jest na wagę złota. Zachęcamy jednak do tego, aby zamiast udawać się samodzielnie na granicę, zarejestrować chęć pomocy poprzez stronę pomagamukrainie.gov.p.pl. Ten system powstał po to, żeby skoordynować działania i żeby odpowiednia pomoc trafiła do wszystkich, którzy jej potrzebują – mówi wojewoda śląski Jarosław Wieczorek.

W holu dworca PKP w Katowicach działa punkt informacyjno-doradczy dla obywateli Ukrainy. Wysiadający z pociągu uchodźcy mogą w nim od razu otrzymać sprawdzoną i rzetelną informację dotyczącą legalizacji swojego pobytu w naszym kraju. Punkt działa codziennie, także w weekendy, w godzinach od 8.00 do 22.00. Obsługują go pracownicy Wydziału Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego oraz wolontariusze, a obsługa prowadzona jest w języku ukraińskim. Darmowe przejazdy dla obywateli Ukrainy wprowadziły też Koleje Śląskie. W tym przypadku również podróż pociągami odbywa się na podstawie paszportu lub dokumentu potwierdzającego obywatelstwo ukraińskie.

Od 28 lutego wszyscy obywatele Ukrainy mogą też bezpłatnie korzystać z komunikacji miejskiej Zarządu Transportu Metropolitalnego (ZTM). Autobusy, tramwaje i trolejbusy jeżdżą pomiędzy ponad 40 miastami Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii, które otaczają Katowice, Sosnowiec, Bytom, Tychy oraz Gliwice.

Katowice dla uchodźców

Zbiórka niezbędnych do życia artykułów, specjalne numery infolinii i adresy e-mailowe, baza pomocy zaoferowanej przez mieszkańców i przedsiębiorców – Katowice oferują pakiet wsparcia dla mieszkańców Ukrainy.

Działający od ub. roku przy ul. Młyńskiej 5 Punkt Informacyjny dla cudzoziemców uruchomił czynny całodobowo nr telefonu 539 696 888. Zarówno pod tym numerem, jak i pod specjalnie utworzonym przez miasto adresem mailowym ukraina@katowice.eu, można uzyskać wszelkie informacje dotyczące wsparcia, np. dowiedzieć się gdzie przygotowane zostały miejsca noclegowe, czy jak uzyskać pomoc prawną. Aby informacja była powszechnie dostępna na terenie miasta, w tym przede wszystkim w takich miejscach jak dworce kolejowe, centra przesiadkowe czy przystanki komunikacji miejskiej, pojawiły się specjalne plakaty, na których widnieje numer czynnej całodobowo infolinii i adres mailowy.

Do Urzędu Miasta od początku zgłaszają się firmy i osoby prywatne, które chcą udzielić wsparcia Ukraińcom, którzy znajdą schronienie w Katowicach. Dlatego wzorem działań z czasu pandemii, Katowice uruchomiły bazę wsparcia „Katowice dla Ukrainy”.

Dla chętnych uruchomiona została także zbiórka artykułów niezbędnych do życia. W szczególności są to środki higieny osobistej, odzież, ręczniki, koce, zapasy żywności i apteczki. Na pomoc psychologiczną mogą liczyć uczniowie, pochodzący z krajów dotkniętych konfliktem. Objęci nią, w razie konieczności, mogą zostać także inny obywatele Ukrainy.

Pomoc w innych miastach Górnego Śląska

Nie ma miasta, ani miejscowości naszej Metropolii, aby tej pomocy nie było. Trudno tu opisać wszystkie działania, inicjatywy, wielkie serce zwykłych ludzi. Pomoc w każdej miejscowości jest podobna. Wszystkie te działania koordynowane przez Urząd Wojewódzki sprawiają, że przybywający do nas obywatele Ukrainy mogą liczyć na wsparcie mieszkańców Górnego Śląska.

Oświata dla dzieci

Na razie jeszcze uczniowie z Ukrainy nie uczestniczą w regularnych zajęciach, ale to się szybko zmienia. Organizowane są dla nich im zajęcia, m.in. plastyczne, poznają otoczenie. Na początek wszystkie dzieci zostały przebadane, udzielono im pomocy lekarskiej. Mają zajęcia z orientacji przestrzennej, tak, aby wiedzieli, jak poruszać się po okolicy. Chodzą na boiska, do pobliskiego sklepu. Uczą się polskiego, chodzą na baseny. Mają opiekę pedagogów, psychologów. Przygotowane zostały dla nich zajęcia wyrównawcze, a także nauka języka polskiego. Z ciekawą inicjatywą wyszedł na przykład klub GKS Tychy, który organizuje dwugodzinne treningi i zajęcia dla dzieci. W tym czasie ich rodzice, opiekunowie mogą załatwić swoje sprawy, związane m.in. z pobytem w naszym kraju. Za tym przykładem poszli inni: np. Ruch Chorzów, który zaprasza dzieci z Ukrainy na zajęcia piłkarskie (bez względu na wiek, chętni włączani są do polskich grup treningowych.) GB Spartan Chorzów zorganizował zajęcia ze sztuk walki. Z kolei Teatr Rozrywki przygotował domowe przedszkole teatralne z animacjami. W zajęciach uczestniczą – jako wsparcie językowe – osoby z Ukrainy, które pracują i współpracują z Teatrem Rozrywki. Te przykłady można by wymieniać bez końca. Jest ich tak wiele.

Reasumując: możemy być dumni z nas wszystkich. Skala pomocy, jaką Ślązacy i wszyscy Polacy niosą potrzebującym jest niebywała i przekroczyła najśmielsze oczekiwania. Już cały świat o tym mówi. Wojna to straszna rzecz, nikt nigdy nie jest jej zwycięzcą. Oby zakończyła się jak najszybciej i wszyscy ci ludzie mogli wrócić do swoich domów.

]]>
Twardy góral, dusza człowiek… http://metropolitansilesia.pl/2022/05/23/twardy-goral-dusza-czlowiek/ Mon, 23 May 2022 16:02:18 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3771

Twardy góral, dusza człowiek…

Ewa Jeżak-Klyta
Ewa Jeżak-Klyta

Fot. Archiwum Jerzego Kukuczki

O Kukuczce, jego pasjach i osiągnięciach rozmawiamy z Jerzym Braszczokiem i jego długoletnim przyjacielem – osobą, która wprowadzała go w tajniki wspinaczki, Alojzym Walentym Nendzą, a także z żoną Cecylią.

O planach stworzenia w Katowicach Centrum Himalaizmu opowie Prezydent Miasta Marcin Krupa. Na początek rozmowa z Panem Nendzą.

Panie Walku, jak poznał Pan Jurka i od czego się to zaczęło?
Były lata 60-te. Miałem 16 lat a Jurek 12. Prowadziłem drużynę harcerską na katowickim Wełnowcu. Naszymi „górami” były tak zwane „Alpy Wełnowieckie” czyli wyrobiska po „biedaszybach” pokryte hałdami pohutniczymi, po których wspinaliśmy będąc harcerzami. Potem na bazie zastępu starszoharcerskiego XIII Drużyny Harcerskiej, której byłem drużynowym, powstał Harcerski Klub Taternicki. Już jako dorośli, przez kolejne 7 lat pracowaliśmy razem w Zakładach Wytwórczych Urządzeń Sygnalizacyjnych w Katowicach. Wspólne wyjazdy w Beskidy, Karkonosze, Sudety i Tatry, na zimowiska, rajdy czy wspinaczki skałkowe zacieśniły więzy naszej przyjaźni. W HKT popularne było porzekadło, że w taternictwie najistotniejsze są dwie rzeczy: wiara i para. Parę Jurek miał niesamowitą. Gdy inni byli bardzo zmęczeni, on niezmiennie parł do przodu. Posiadał niebywałą odporność psychiczną i fizyczną. Był zdrowym, silnym, zwinnym i wytrzymałym a wręcz odpornym na cierpienie. Znakomicie sobie radził w ekstremalnych warunkach balansując na granicy możliwości ludzkich. Był również mentalnie przygotowany do tego sportu. Od dziecka wszystkie ferie zimowe i wakacje spędzał u dziadków w Istebnej. Zimą spał w igloo, które sam budował, a latem w szałasie. Swoją prawdziwą wspinaczkę rozpoczął w 1965 roku, w Tatrach. One go porwały i nim zawładnęły.

Kiedy zaczęły się Wasze pierwsze wspinaczki poza granicami naszego kraju?
Pierwszym wyjazdem zagranicznym była Bułgaria z Harcerskim Klubem Taterniczym. Kiedy przyjechaliśmy, Bułgarzy świętowali przejście najtrudniejszym wejściem na szczyt – Ząb Rekina. Bułgarzy zdobywali go w tydzień. Na drugi dzień Jurek wziął kolegę, klamory i przeszli tą drogę w jeden dzień.
Po każdym takim wyjeździe składaliśmy raport do Polskiego Związku Alpinizmu, w którym opisywaliśmy wszystkie przejścia. . Obowiązkowo musieliśmy chodzić w zespołach dwu lub kilku oso-bowych. Takie były przepisy. Na drukach zgłoszeń, gdzie Jurek wpisywał: „z partnerem” to było wiadomo, że idzie solo, chociaż było to zakazane. W 1974 roku braliśmy udział w wyprawie w góry Ameryki Północnej. Była to pierwsza Polska ekspedycja w tamte rejony. Głównym celem był Mount McKinley. Niestety, mieliśmy pecha. Jurek z kolegą trafili do szpitala z odmrożeniami. Na szczęście dla Jurka, że było to na Alasce w Ameryce, bo gdyby to było gdzie indziej straciłby nogę. Amerykańscy lekarze uratowali mu ją. Po powrocie, w szpitalu katowickim na Ligocie obcięli mu jeden palec u nogi.
Niedługo potem wziął ślub z Cecylią. To była piękna uroczystość w Istebnej. Po ślubie Cecylia z siostrą pojechały na tydzień (poślubny) na Mazury a Jurek w Dolomity.

Czym dla niego były góry?
Bez gór czuł się jak ryba bez wody. Był bardzo uparty, szczęście mu sprzyjało, a wręcz czuł się jak nieśmiertelny. Jednocześnie był bardzo pokorny i miał ogromny respekt i szacunek przed wielkością gór. Był człowiekiem wielkiej wiary. Żeby poznać jego duszę i umysł trzeba by przeczytać jego książki i dzienniki z wypraw, w których opowiada o swoich przeżyciach i strachach, z którymi zmagał się podczas wypraw. Jurek był bardzo zdeterminowany na cel, aby zdobyć Koronę Himalajów.

Dużo mówiło się o wyścigu Kukuczki i Messnera o koronę Himalajów…
Kiedy Jurek zdobywał pierwszy ośmiotysięcznik to Reinhold Messner miał na koncie już sześć. Po zdobyciu przez Jurka K2 Messnerowi zostały 2, a Jurkowi już tylko 3. Dziennikarze, media i świat z ogromną ciekawością śledzili ich zmagania i wyścig o koronę. I to dziennikarze wymusili rywalizację między nimi.
Została ona zakończona w listopadzie 1986r. kiedy Messner zdobył ostatni swój ośmiotysięcznik czyli Lhotse. W tym czasie Jerzy Kukuczka wyczekiwał w bazie na odpowiednią pogodę aby zaatakować Manaslu. Informację podało radio. Jak opisał później w swoim dzienniku himalaisty ten moment: „… On jest tym pierwszym. W tej chwili odkrywam w sobie odcień pewnej ulgi. Wreszcie ta cała wrzawa wokół naszego wyścigu się skończyła. Teraz spokojnie mogę dążyć do własnego celu. Brakuje mi jeszcze Manaslu, Annapurny i Shisha Pangmy.”
Na Manaslu poszli z Wojtkiem Kurtyką, meksykanami Carlosem Carsolio i Elsą Avilą, Ryszardem Wareckim, Edwardem Westerlundem i najmłodszym Arturem Hajzerem. Wyprawa przeciągała się i trwała 2 i pół miesiąca. Kończyła się żywność, paliwo. Warunki pogodowe były paskudne; wiatry monsunowe, deszcze i śniegi. Trzeci swój obóz znaleźli 3 metry pod śniegiem. Nie wróżyło dobrze i było bar-dzo niebezpiecznie. Ryszarda Wareckiego odwieziono helikopterem do szpitala. Wojtek Kurtyka wycofał się z dalszej trudnej wspinaczki. Do pokonania zostało im niewiele bo 200 m i jednocześnie aż 200m.
Ostatecznie na Manaslu weszli Jurek z Arturem, nową drogą, w stylu alpejskim.

 

Annapurna należy do najbardziej niebezpiecznych 8-tysięczników. Do 2007r. było 153 wejść na szczyt z czego aż 58 himalaistów poniosło śmierć. Jak to możliwe, że Jerzy Kukuczka i Artur Hajzer w rekordowym tempie, bo w dwa tygodnie, ją zdobyli i to jeszcze zimowym wejściem?
Po Masalu zostały jeszcze dwa szczyty. Następna była Annapurna 8091m n p. m., która wśród himalaistów uchodzi za jedną z najniebezpieczniejszych gór. 18 stycznia 1987r. ekipa w składzie m.in.: Jerzy Kukuczka, Artur Hajzer, Wanda Rutkiewicz i Krzysztof Wielicki podjęli walkę o kolejny ośmiotysięcznik. Na szczyt Annapurny weszli Jurek Kukuczka z Arturem Hajzerem już 3 lutego. Cała wyprawa była najszybszą zimową ekspedycją, która trwała 2 tygodnie. Była też wyjątkową ponieważ to pierwszy ośmiotysięcznik zdobyty przez człowieka. Dlaczego tak szybko to zrobili?  Bo byli już zaaklimatyzowani po wyprawie na Manaslu i dlatego tak dobrze im poszło. Chociaż my himalaiści wiemy, że wysokość powyżej 8000 m to strefa śmierci. Na takiej wysokości procesy wyniszczające organizm przeważają nad procesami aklimatyzacyjnymi a jednak…
Ostatnim w koronie był masyw w Chinach – Shisha Pangma. Żeby dostać zezwolenie na wejście na lodowiec trzeba było wówczas zapłacić nieprawdopodobnie jak na warunki polskie wielkie pieniądze. Np. wyprawa angielska zapłaciła za wejście ponad 100.000 $, ale Jurek miał farta. Do Polski przyleciał chiński minister sportu i między innymi gościł w Katowicach. Podczas uroczystej kolacji, na którą   Jurek załatwił sobie zaproszenie, przekonał chińskiego ministra żeby wydał to zezwolenie w zamian za przyjazd do Polski wycieczki chińskich działaczy. W ten sposób nasza ekspedycja zorganizowana przez Klub Wysokogórski z Katowic pod kierownictwem Jerzego Kukuczki wyjechała do Chin. W ekipie byli m.in. Wanda Rutkiewicz, Ryszard Warecki, Artur Hajzer i sam Kukuczka.

Oto fragment z dziennika himalaisty Jurka:
„Artur zaskakuje mnie: Jest późno, zabiwakujemy, jutro pójdziemy na szczyt, zrobię dużo zdjęć, będziemy mieli dużo czasu. O dziwo zaczynam to rozpatrywać. W pewnym momencie przychodzi otrzeźwienie. Co ty pierdolisz Artur! Rzucamy plecaki pod uskokiem i idziemy teraz na szczyt, choćbyśmy mieli być na nim po nocy. Rysiek wyniósł narty. Idę więc na szczyt z nartami. Zakładam i dopasowuje narty. Wszyscy mnie wyprzedzają. Na szczycie zachodnim niebezpieczna przygoda. W pewnym momencie robię krok i obrywam się razem z nawisem. Zatrzymuję się mając kijek narciarski w jednym ręku, drugą rękę przerzuconą przez krawędź. Utrzymuję się tak. Pod nogami kilkadziesiąt metrów pionu. Tak mało brakowało! – Jerzy Kukuczka.”

18 września 1987r. Jurek z Arturem Hajzerem wchodzą zachodnią granią i w stylu alpejskim zdobywają Shisha Pangma 8013m n p.m.

Jak napisał Kukuczka w swoim dzienniku: „Stoję przecież na szczycie ostatniego mojego ośmiotysięcznika. Ostatni paciorek mojego himalajskiego różańca…”

Zaraz po tym, tego samego dnia, wchodzą na sąsiedni szczyt Shiska Pangma West. 7950m n p.m. i po tych wyczynach Jerzy zjeżdża na nartach ze szczytu.

Korona Himalajów to ogromny sukces naszego polskiego himalaisty Jerzego Kukuczki. Reinhold Messner gratulując mu tego osiągniecia powiedział: „Nie Jesteś drugi Jesteś wielki”

Jego styl, którym przecierał szlaki na sam szczyt nazywano imponującym…

Przychodzi 1989 r., Reinhold Messner organizuje wyprawę na południową ścianę Lhotse i zaprasza na nią największych tuzów alpinizmu z całego świata. Proponuje również Polakom -Wielickiemu i Hajzerowi. Nie udało im się wejść na szczyt.

Jurek w odpowiedzi na tą akcję szybko organizuje kolejną wyprawę na Lhotse. Nikt nie chce z nim jechać. Wszyscy odmawiają. Mówią: „Jurek po co, przecież już wszystko zdobyłeś”, a on na to: „po co przerywać, jak tak dobrze idzie”…

Tej tragicznej nocy Jurek mi się przyśnił .Tak jakby przyszedł do mnie. Do rana już nie mogłem spać. W pracy dostałem wiadomość, że Jurek zginął tragicznie – odpadł od ściany. Lina nie wytrzymała…spadł w dwukilometrową przepaść. Było to dokładnie 24 października 1989 roku.

Panią Cecylią Kukuczkę odwiedziliśmy razem z Jerzym Braszczokiem, w domu rodzinnym jej śp. męża, w Istebnej. Oto zapis naszej rozmowy:

Pani Cecylio, proszę opowiedzieć jak Państwo się poznali?
Poznaliśmy się przypadkowo w jednej z katowic-kich kawiarni; ja byłam z koleżanką a Jerzy Kukuczka świętował swoje urodziny z kolegami. I tak się zaczęło. Jerzy od zawsze wspinał się z ogromną pasją po górach. Przez krótki dla mnie czas uprawiałam pod jego okiem wspinaczkę skałkową poznając jego kolegów z klubu wysokogórskiego i z Harcerskiego Klubu Taternickiego (HKT). Często wyjeżdżał na obozy w Alpy i Dolomity choć wiem, że nie było łatwo dostać się na taki obóz zagraniczny. Potrzebna była wiedza i doświadczenie wytrawnego taternika, czyli odpowiednie przygotowanie.

Pani Cecylio, a Pani nie dała się wciągnąć w pasję męża?
Próbowałam sił w skałkach. Nawet dobrze mi się wchodziło do góry, ale gorzej już było z zejściem. Jerzy nie namawiał mnie, bo widział, że mam z tym problem. Poza tym nie przepadał za kobietami wspinającymi się. Wręcz twierdził, że nie jest to sport dla kobiet.
Nie rywalizowałam z jego miłością do gór, którym konsekwentnie poświęcał sporo uwagi. Dla niego himalaizm nie był zwykłym wspinaniem się, ale próbą pokonania własnych słabości, synonimem wolności. Był prekursorem, który wytyczył 11 nowych dróg na ośmiotysięczniki. Liczył się również sposób wspinania, czyli wejścia zimowe, czy wejścia bez butli z tlenem. Przyznam się, że niechętnie opowiadał o swoich wyczynach w górach. Po powrocie nie mówił o przebytych trasach, o przeżyciach w górach, o swoich sukcesach czy porażkach, nie rozmawialiśmy również na temat jego kolegów. Po prostu nie był wylewny, ale za to w książkach dawał upust opowieściom o tym wszystkim. Zdążył jeszcze przed śmiercią przygotować 2 książki. Zdecydowanie pod wpływem nacisku wielu osób, którzy namawiali go do ich napisania.
Mąż był człowiekiem konkretnym, zdecydowanym i świadomym, który jak szedł w góry to wiedział po co idzie i wiedział, że zdobędzie cel. Miał twardy charakter; nie narzekał, nie utyskiwał i nie obciążał innych swoimi troskami, czy obawami. Miał świadomość, że kłopoty dotykają tak samo wszystkich pozostałych jak i jego. Im też jest ciężko więc tym bardziej nie obarczał ich nimi.

Pierwszego swojego ośmiotysięcznika zdobył w 1979 roku wspinając się bez butli z tlenem. Był to czwarty co do wielkości szczyt Ziemi, w środkowej części Himalajów, na granicy Nepalu i Chin – Lhotse, liczący 8383m n.p.m.
Zaraz po powrocie z wyprawy otrzymał kolejną propozycję uczestniczenia w wyprawie zimowej na Mount Everest, ale odmówił, bo spodziewaliśmy się dziecka. Kiedy Mount Everest zdobyli jego koledzy Krzysztof Walicki i Leszek Cichy, nam 31 grudnia urodził się syn Maciek. Jerzy szybko nadrobił czas i już podczas kolejnej, wiosennej wyprawy zdobył Mount Everest  z Andrzejem Czokiem wspinając się po nieznanej dotąd południowej ścianie.
Jego korzenie były góralskie. Pochodził z Istebnej, a jak wiemy górale są ludźmi mocnymi, twardymi i konsekwentnymi. Ci, którzy się z nim wspinali mówili, że jest człowiekiem z żelaza. Np. mrożąca krew w żyłach wspinaczka na Makalu…

Kiedy wyjeżdżał w 1981 roku na wyprawę, aby zdobyć kolejny ośmiotysięcznik Makalu, piąty co do wysokości szczyt świata osiągający 8481m n. p. m
z Wojtkiem Kurtyką zabrał ze sobą ulubioną zabawkę syna, biedronkę w kropki. Ze względu na pogodę czekali dwa miesiące w obozie pod szczytem na pomyślne wiatry. Kilkukrotnie próbowali zdobyć szczyt, ale się nie udawało. Postanowił, że sam podejmie próbę. Pogoda była bardzo zła ze względu na niskie temperatury. Podczas powolnego i trudnego wchodzenia po ścianie przeżywał różne doznania. Wydawało mu się, że ktoś z nim jest, że ktoś z nim idzie. To były halucynacje ze zmęczenia i braku tlenu. Jak napisał później w swojej książce „Mój pionowy świat”:
“Przeżywam nagle trudne do wytłumaczenia chwile. Czuję, że nie jestem sam, że gotuję dla dwóch osób. Mam tak silne poczucie czyjejś obecności, że łapię się na przemożnej chęci rozmawiania z n i m.” (Jerzy Kukuczka, Mój pionowy świat).

Po kilku dniach, wyczerpany stanął na szczycie lodowca Makalu. Ponieważ rozładowały się baterie w jego aparacie fotograficznym i nie mógł udokumentować swojej obecności na szczycie zostawił więc biedronkę Maćka. Po powrocie nikt nie dał wiary, że sam wszedł na szczyt. Dopiero po roku, koreańska wyprawa weszła na Makalu i znalazła na szczycie biedronkę, która potwierdziła obecność Jerzego na szczycie. W ten sposób Jerzy udowodnił, że samotnie zdobył szczyt i wtedy dopiero zaliczono mu ten ośmiotysięcznik.

Jak w takim razie dawała Pani sobie radę z emocjami, tęsknotą, brakiem kontaktu z mężem?
Było mi ciężko. W domu nie było gór, była rodzina: ja i synowie. Akceptowałam to, bo dbał o nas i niczego nam nie brakowało. Jurek był bardzo towarzyski, nasz domu był otwartym domem dla przyjaciół. Jednak potrzebowałam a wręcz pragnęłam, aby był jak najwięcej z nami w domu. Bałam się o niego, kiedy wyjeżdżał, ale pomimo tego nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że może nie wrócić. Przed każdym wyjazdem mówił i brzmiało to jak obietnica: „nie martw się na pewno wrócę”. Zawsze w to wierzyłam i ufałam mu chociaż myśli przychodziły różne.

Czym dla Pani męża były góry i ta miłość do nich?
Góry dla Jurka oznaczały wolność, lepszy świat. W nich czuł się szczęśliwy. Kiedy z nich wracał za każdym razem był innym człowiekiem, lepszym człowiekiem. Góry uczyły go pokory.

Pani Cecylio, wyprawy w Himalaje trwały bardzo długo i były kosztowne. Życie w czasach komunizmu było inne, trudnodostępne dla ludzi z pasją. Paszporty, wizy, zakup waluty… Poza tym zarabiało się niewiele, przeciętnie jakieś 300 dolarów miesięcznie a wyprawy kosztowały tysiące dolarów np. sama zgoda Chińczyków na zdobycie Lhotse kosztowała 100 000 dolarów. W latach 70 – 80 – tych to były przeogromne pieniądze…

Tak, to prawda, to były ciężkie czasy, inna rzeczywistość. Nie było łatwo. Członkowie klubu zarabiali na swoje wyprawy malując, po pracy wielkie, śląskie kominy. Zatrudnieni byliśmy w różnych firmach. Ja również pracowałam. Jerzy pracował w EMAG-u. Zdarzało się, że aby pojechać na wyprawę musiał brać urlop bezpłatny, ponieważ koledzy buntowali się z powodu jego częstych wyjazdów.
Z tego też powodu otrzymał wypowiedzenie z pracy, z którego na szczęście szybko EMAG wycofał się, pewnie ze względu na owacyjne powitanie na lotnisku w Warszawie, które zorganizowały media. Już wtedy cała Polska żyła sukcesami Jerzego a on sam był niekwestionowanym autorytetem, który rozsławił nasz kraj na całym świecie.

Pomysł otwarcia izby pamięci o Jerzym Kukuczce to piękny hołd dla pamięci o naszym Polaku nazywanym bohaterem narodowym i najlepszym himalaistą wszechczasów. Kiedy powstał?

Nigdy tego nie chciałam. Bardzo przeżyłam śmierć Jurka. O śmierci męża dowiedziałam się od Prezesa Klubu Wysokogórskiego, Janusza Majera. Czekaliśmy na wiadomość o powrocie z wyprawy Jerzego i Ryszarda Pawłowskiego, z którym wspinali się na Lhotse. Była sobota, 24 października 1989 r. Byłam w domu ze starszym synem Maćkiem, bo młodszy Wojtek został z ciocią w Istebnej. Pamiętam… dzwonek do drzwi, otworzyłam i jak zobaczyłam Janusza Majera z żoną to przeszły mnie ciarki po plecach i już wiedziałam, że stało się coś bardzo złego.
Stali ze spuszczonymi głowami, bardzo nieswoi, a po chwili usłyszałam, że Jerzy odpadł od południowej ściany Lhotse na wysokości 8300 m n. p. m. Lina nie wytrzymała…
Tej nocy młodszemu synowi śniło się, że jedzie windą z tatą, która nie chciała się zatrzymać. Tata naciskał guziki i krzyczał ALARM, ALARM!!!
Wojtek obudził się o 4 nad ranem dokładnie o godzinie 9 czasu nepalskiego, kiedy odpadł od ściany jego ojciec Jerzy Kukuczka.
Przez wiele miesięcy trwały poszukiwania, ale nie odnaleziono ciała męża. Bardzo długo nie mogłam uwierzyć w to, że Jurek zginął.
Odwiedzali nas różni ludzie, którzy pytali o dom „tego” Kukuczki.
Sugerowali aby zbudować muzeum upamiętniające osiągnięcia Jerzego. Jednoczenie zaczęto nazywać ulice i szkoły imieniem Jerzego Kukuczki. To zdecydowało za mnie, podjęłam się organizacji Izby Pamięci Jerzego Kukuczki w Istebnej, w domu rodzinnym męża. W ten sposób przybliżam ludziom świat gór widziany oczami Jerzego. Tutaj przyjeżdżają ludzie ze świata. Opowiadam im historię Jerzego i o zdobytych przez niego ośmiotysięcznikach. W planach miasta Katowice powstała inicjatywa wybudowania muzeum alpinizmu i himalaizmu z lokalizacją w Bogucicach przy ulicy Markiefki nieopodal domu, w którym urodził się Jerzy.

Ta izba to hołd pamięci Jerzego Kukuczki. W rozmowie z przyjacielem Pani męża, Panem Ignacym Walentym Nendzą dowiedziałam się, że w październiku 2009 roku brała Pani udział wraz z synem Wojtkiem w trekkingu poświęconym pamięci męża, przy czortenie w Himalajach Nepalu, pod południową ścianą Lhotse na 8511 m.

Tak, dzięki Fundacji Kukuczki zbudowano czorten ku pamięci trzech polskich himalaistów, którzy zginęli podczas wypraw na tą ekstremalnie trudną ścianę szczytu Ziemi: Rafała Chołdy, Czesława Jakiela i Jerzego Kukuczki. Podczas trekkingu przy czortenie obecnych było wielu Polaków m.in. ekipa
z naszego Katowickiego Klubu Wysokogórskiego, rektor wraz ze studentami AWF w Katowicach im. Jerzego Kukuczki i inni. Nie mogło zabraknąć również wielu zagranicznych grup trekkingowych.

Pani Cecylio, dziękujemy za rozmowę i życzymy dużo zdrowia. Aby opowieści o wyczynach Jerzego Kukuczki dotarły w najbardziej odległe zakątki tego świata inspirując ludzi do podejmowania wyzwań. W Katowicach, mieście w którym urodził się, mieszkał i pracował Jerzy Kukuczka ma w najbliższym czasie powstać Centrum Himalaizmu.

W Katowicach, mieście w którym urodził się, mieszkał i pracował Jerzy Kukuczka ma w najbliższym czasie powstać Centrum Himalaizmu. O plany związane z tym przedsięwzięciem zapytaliśmy Prezydenta Miasta Katowice Marcina Krupę:

Skąd pomysł utworzenia Centrum Himalaizmu? Kto jest jego autorem? Czy wiemy jak będzie wyglądać?

Marcin Krupa, prezydent Katowic: Centrum z jednej strony ma upamiętniać Jerzego Kukuczkę, a z drugiej stać się miejscem spotkań miłośników gór i przestrzenią o charakterze edukacyjnym, która ma inspirować kolejne pokolenia do przesuwania granic swoich możliwości, podnoszenia poprzeczki i osiągania wyznaczonych celów. Jerzy Kukuczka był drugim człowiekiem w historii, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum. Jego wybitne osiągnięcia z jednej strony promowały na świecie Polskę oraz Katowice, w których się urodził, a z drugiej wzbudzały zainteresowanie wspinaczką wysokogórską i stanowiły zachętę do uprawiania tej dyscypliny. Jednocześnie, poprzez Centrum Himalaizmu chcemy kontynuować dziedzictwo Jerzego Kukuczki, przedstawiać historię wypraw,
a także sylwetki innych wybitnych postaci, związanych zarówno ze Śląskiem, jak i naszym krajem. Oczywiście ta inicjatywa będzie miała również znaczenie dla promocji Katowic i przyciągania turystów. Co więcej, swoim kształtem obiekt również będzie nawiązywał do poruszanej w nim tematyki. Bryła będzie pokryta cegłą szklaną i klinkierową, a ponadto ma zawierać imitacje nawisów oraz półek skalnych, na których umieszczone zostaną specjalne ogrody, przedstawiające roślinność charakterystyczną dla górskich krajobrazów

Centrum Himalaizmu ma powstać w Katowicach Bogucicach. Skąd taka lokalizacja?

Kiedy spojrzymy na nazwiska tworzące światową historię himalaizmu związane z Katowicami to nie ma chyba drugiego takiego miasta w Polsce, które mogłoby pochwalić się takim panteonem alpinistycznych sław! To oczywiście Jerzy Kukuczka, ale też Krzysztof Wielicki, Ryszard Pawłowski, Ignacy Walenty Nendza, Janusz Majer czy Artur Hajzer, związani z Katowickim Klubem Wysokogórskim. Stąd pomysł aby Centrum Himalaizmu zbudować właśnie w Katowicach. Lokalizacja tej inwestycji też nie jest przypadkowa – wybraliśmy Bogucice, przy skrzyżowaniu ulic Markiefki i Katowickiej, czyli tuż obok miejsca, w którym urodził się i mieszkał Jerzy Kukuczka – jeden z najwybitniejszych himalaistów w historii. 

Jakie wartości ma promować to miejsce?

Zarówno Jerzy Kukuczka, jak i inni himalaiści, poprzez swoje osiągnięcia zwrócili uwagę świata na Polskę, Śląsk i Katowice, zapisując je na kartach historii. To bezcenna wartość, a formą hołdu dla nich ma być właśnie Centrum Himalaizmu. Podobnie zresztą jak zamkowe muzeum w Tyrolu, które upamiętnia zasługi Messnera – tak w Katowicach budujemy miejsce, w którym znajdziemy pamiątki Jerzego Kukuczki, innych himalaistów, ale i będzie to miejsce, które jak mówiłem będzie inspirować kolejne pokolenia.

Centrum Himalaizmu będzie nazwane imieniem Jerzego Kukuczki. Dla kogo ono będzie i komu poświęcone oprócz pamięci znakomitego Wielkiego Człowieka, Jerzego Kukuczki?

Obiekt będzie łączyć w sobie różne funkcje. Znajdą się tu między innymi cztery wystawy, każda poświęcona innej tematyce – od historii tej dyscypliny, przez poszczególne wyprawy Kukuczki, jak również sylwetki innych śląskich himalaistów. Wyjątkowym elementem, wyróżniającym Centrum Himalaizmu, jest wystawa poświęcona życiu tego wybitnego himalaisty. Jej elementem będzie mieszkanie Jerzego Kukuczki, połączone z powstającym budynkiem. Nie chcemy jednak ograniczać się do muzealnego charakteru powstającego obiektu. Naszym celem jest stworzenie miejsca, które w sposób urozmaicony oraz interesujący dla różnych grup odbiorców pokaże różne oblicza himalaizmu. Stąd też w środku znajdzie się sala audytoryjna, w której będą mogły odbywać się spotkania i pokazy filmowe, a nawet ścianka wspinaczkowa, pozwalająca w praktyce zajmować się tą dyscypliną.  W osiągnięciu zamierzonego efektu pomaga nam współpraca z najlepszymi ekspertami w dziedzinie tej dyscypliny sportowej. To Wojciech Kukuczka, syn Jerzego i prezes Fundacji Wielki Człowiek, wybitni taternicy, alpiniści i himalaiści – wśród nich chociażby Janusz Majer i Krzysztof Wielicki, a także prezes katowickiego Klubu Wysokogórskiego – Piotr Xięski.

 

]]>
Cel – Plan – Sukces – Nagroda http://metropolitansilesia.pl/2022/05/23/cel-plan-sukces-nagroda/ Mon, 23 May 2022 15:51:29 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3762

Cel – Plan – Sukces – Nagroda

Monika Zawolik
Monika Zawolik

Fot. Maja Maciejko

Pani Kingo, kiedy tak naprawdę zaczęła się Pani przygoda z biznesem?

To były moje dwudzieste urodziny, 2006 rok, kiedy podjęłam pierwszą dorosłą decyzję o wyjeździe do Londynu. Na bilet wydałam swoje ostatnie pieniądze. Sytuacja w ówczesnej Polsce nie była kolorowa, a ja chciałam realizować marzenia. Czułam, że to będzie przełomowy krok i tak też się stało – wszystko, co się potem zdarzyło, ukształtowało mnie jako człowieka oraz moje zdanie na temat sukcesu. Moja historia to przede wszystkim przekaz o ludziach, którzy wyciągnęli do mnie pomocną dłoń, zupełnie bezinteresownie.

Dlaczego Londyn?

Opowieści mieszkającej tam cioci wzbudziły ogromny apetyt na doświadczanie tego miejsca. To jednak mój znajomy z Londynu zaproponował mi wizytę świąteczną u siebie. Skorzystałam z zaproszenia i już tam zostałam. Na miejscu łatwo się zaaklimatyzowałam.

Pierwsze pół roku, jako, że moją pasją jest florystyka, pracowałam w kwiaciarni, w której moimi współpracowniczkami były dziewczyny o siedmiu różnych akcentach. Dzięki temu szybko “wchłonęłam” język angielski. Dojazd do pracy był niezwykle uciążliwy, bo droga w jedną stronę zajmowała mi 2 godziny – najpierw podróż komunikacją miejską z przesiadką, a następnie 2,5 km piechotą. Nauczyło mnie to dużej cierpliwości i wytrwałości.

Następnie postanowiłam postarać się o stanowisko sprzedawcy na część etatu w jednej z sieci sklepów. W trakcie rozmowy kwalifikacyjnej od razu zaoferowano mi posadę managera.

Równolegle prowadziłam ze swoim partnerem firmę budowlaną, która funkcjonowała rewelacyjnie. Już po sześciu miesiącach pobytu w Londynie spełniłam swoje pierwsze marzenie – kupiłam wymarzony samochód. To było wspaniałe uczucie.

Niestety, po czasie drogi, moja i mojego chłopaka, rozeszły się, a ja zostałam z niczym. Na szczęście, otaczali mnie ludzie, którzy okazali mi serce. Pracownicy sklepu oraz osoby, które na co dzień mijałam na ulicy wyciągnęli do mnie pomocną dłoń. Dzięki nim wynajęłam dom nie mając depozytu, razem przeprowadziliśmy generalny remont i umeblowaliśmy go. Dom był wcześniej w fatalnym stanie. Sama zamieszkałam na poddaszu urządzonym w stylu wnętrz z serialu „Przyjaciele”, a resztę pokoi wynajęłam.

Po kilku latach wróciła Pani do Polski…

Tak i otworzyłam sklepy odzieżowe z punktami krawieckimi. Któregoś dnia jednak ciężko się rozchorowałam i musiałam przejść operację ratującą życie.
W tamtym czasie nie wiedziałam, jak być przedsiębiorcą, więc pod moją nieobecność sklepy upadły. Musiałam wziąć spory kredyt. Wróciłam do domu rodzinnego. Dorabiałam udzielając korepetycji z angielskiego. Nie dawało mi to jednak możliwości, aby żyć na zadowalającym poziomie. Od jakiegoś czasu obserwowałam swoją znajomą, która pracowała w PZU i sporo zarabiała. Zdecydowałam więc spróbować w branży ubezpieczeniowej, aby spłacić dług wobec banku.

Podczas rozmowy kwalifikacyjnej spytano mnie o moje ubezpieczenie na życie. Sądziłam, że jako młoda dziewczyna nie potrzebuję go. Jakże mylne było moje wyobrażenie. Gdybym wówczas posiadała odpowiednią polisę – uratowałabym swoją firmę.

Jeden z dyrektorów PZU Życie, Jerzy Sanetra, który prowadził ze mną rozmowę, dzisiaj mój wielki autorytet, opowiedział mi o ubezpieczeniach indywidualnych, które uwielbiam do dnia dzisiejszego. Nazywamy je programami ubezpieczeniowymi. To instrumenty, którymi zabezpieczamy klientów, właścicieli firm i ich rodziny tak, aby cały dorobek nie odszedł razem z nimi. Dokładnie zaprojektowanym programem, w oparciu o sukcesję i prawo spadkowe, zabezpieczamy ich w razie śmierci lub niedyspozycji do pracy spowodowanej chorobą przedsiębiorcy. Zabezpiecza to biznes, na który pracowali ciężko długimi latami. I oczy-wiście największy kapitał każdego przedsiębiorstwa, czyli pracownicy i ich rodziny – zapewniamy im kompleksową ochronę w razie śmierci, choroby i całej reszty zdarzeń, które mogą ich spotkać w pracy lub w życiu codziennym. Troszczymy się również o zdrowie naszych klientów gwarantując im dostęp do lekarzy specjalistów w przeciągu pięciu dni bez limitów i bez skierowań, coraz częściej jest to benefit pozapłacowy, którym pracodawcy obdarowują swoich pracowników.

Jak wyglądały Pani początki w korporacji?

Zafascynowana ideą programów ubezpieczeniowych oraz korzyściami pozapłacowymi, w pierwszych 9-ciu miesiącach pracy sprzedałam 67 polis. Odczuwałam ogromną lekkość w ich sprzedaży, bo miałam cel pomagania ludziom poprzez skrupulatne ich zabezpieczanie.

Zaproponowano mi stanowisko managerskie i tak zostałam jednym z najmłodszych managerów w PZU. Miałam dużo swobody w działaniu. Po 6 miesiącach kierowania niewielką grupą ludzi wygrałam konkurs i w nagrodę część z nas wyjechała na Sardynię – moje pierwsze prawdziwe zagraniczne wakacje.

W drugim roku mojej pracy, zbieg niefortunnych wypadków, który zamknął mnie w domu na miesiąc, nie przeszkodził, aby mój zespół zdobył tytuł najlepszego w Polsce. To pokazało, jak ważne jest, żeby uczyć ludzi pracy zespołowej, na co stawiałam od samego początku.

Z czasem zostałam dyrektorem jednostki agencyjnej, by później, rezygnując z wygodnego etatu, przyjąć awans na stanowisko dyrektora obszaru sprzedaży. Wiązało się to z założeniem własnej działalności gospodarczej, co niosło pewne ryzyko, ale zawsze wierzyłam w siebie i w swój niezawodny zespół, którym nadal mogłam zarządzać oraz powoływać managerów do budowania swoich własnych struktur.

Co uważa Pani za największe osiągnięcie w swoim życiu?
Zdecydowanie jest nim mój zespół – grupa około trzydziestu osób, którzy wspierają się i razem dążą do celu. Nasze grono jest jedną dużą zgraną drużyną.

Co stoi za sukcesem tegoż zespołu?

Nie ma jednej recepty. To wspieranie i motywowanie, trwanie przy nich, a przede wszystkim praca bazująca na ich celach. Raz w miesiącu, ja i moi managerowie, rozmawiamy z każdym pracownikiem z osobna i omawiamy ich sukcesy i porażki, sprawdzamy wyniki i rankingi. Metodą indywidualnego podejścia, dochodzimy do sedna ewentualnego problemu, skupiamy się na jego rozwiązaniu i mobilizowaniu do dalszego działania.

Staramy się pracować tak, aby każdy dochodził do wniosków, jak może stać się jeszcze lepszym i przestał wykonywać czynności, które nie przynoszą korzyści. Często łączymy ludzi w pary – dobieramy ich tak, aby wzajemnie pomagali sobie rozwijać kompetencje.

Pilnujemy też, by nie marnować czasu na coś, co budzi dyskomfort. Przykładowo, nie zmuszam do wykonywania telefonów, jeśli to dla kogoś trudne, ale szukam innej drogi do pozyskania klienta.

Stawiam na szkolenia i ćwiczenia w celu wzmocnienia integracji zespołu i stałego rozwijania kompetencji. Dużą wagę przykładamy do wdrażania ludzi do pracy na danym stanowisku. Wiele pomysłów to nasze autorskie programy.

Jakie cechy charakteru sprawiły, że osiągnęła Pani sukces?

Jestem marzycielem – to wada i zaleta jednocześnie. Jak to mówią, marzenia to duże cele, dlatego jasno je określam i działam według planu na ich realizację. Moje motto to: “CEL – PLAN – SUKCES – NAGRODA”. Te słowa zawsze dają mi siłę. Kiedy nie mam określonego planu – nie pracuję, a kiedy nie pracuję – nie mam wyników. Muszę mieć cel, aby funkcjonować.

Co jest największym celem obecnie?

Chcę zadbać, aby moi managerowie, agenci i doradcy byli w czołówce najlepszych w Polsce, a mój zespół w pierwszej dziesiątce w kraju. To nie musi być podium. Mamy po prostu stabilnie utrzymywać się na topie. I tak też jest.
Pochwalę się – członkini z naszego zespołu aspiruje o przynależność do Międzynarodowego Stowarzyszenia MDRT, czyli Million Dollar Round Table. To ogromne wyróżnienie stać się członkiem elitarnej organizacji zrzeszającej mniej niż 1% topowych sprzedawców ubezpieczeń na świecie. Do końca roku planujemy, aby w tym zacnym gronie znalazło się trzech naszych agentów.
A moim prywatnym celem, po doświadczeniach zmiany miejsca zamieszkania około dwudziestu razy, jest własne miejsce na ziemi. Najpierw miał być dom, ale ostatecznie zdecydowałam się na mieszkanie – ciepłe przytulne z widokiem na góry, które kocham.

Jaki jest profil idealnego kandydata do pracy w ubezpieczeniach?

Może to być każdy, kto przejdzie pomyślnie wszystkie etapy procesu rekrutacyjnego, na podstawie którego zatrudniamy najlepszych bez względu na płeć i inne uwarunkowania.
Jeśli już ktoś z nami zacznie współpracę, to znaczy, że posiada predyspozycje, aby osiągnąć sukces. Nie trzeba mieć doświadczenia w finansach. Mamy doskonałe szkolenia, które uczą krok po kroku ścieżki kariery zawodowej. Dodam, że w naszej firmie są osoby, posiadające dochód pasywny i nie musiałyby pracować. Robią to, bo cenią wartości, którymi kieruje się nasza organizacja.
Pracują też dla mnie kobiety z trójką dzieci, babcie pomagające w opiece nad swoimi wnukami, samotne mamy. Ta praca daje im dużo satysfakcji, komfort dysponowania swoim czasem, a co najważniejsze – możliwość realizacji swoich celów. Kiedy w ich życiu pojawiają się kłopoty, wspólnie szukamy sposobów na ich rozwiązanie.

Co by Pani chciała przekazać młodym kobietom wkraczającym na rynek pracy?

Chciałabym, żeby zaakceptowały siebie i nie stawiały granicy swoim możliwościom. Można zostać profesjonalistą w każdej dziedzinie, jeśli tylko tego chcemy. Są sytuacje, że zostajemy w życiu zupełnie sami. Mając zaplecze w postaci rozwoju zawodowego, czy osobistego znaczenie szybciej poradzimy sobie ze wszystkimi przeszkodami. Życie, ludzie, cel, plan, sukces, nagroda, pieniądze, porażki i miłość o tym szczegółowo piszę w mojej książce.
Czy sukces zawodowy zawsze jest okupiony poświęceniem życia prywatnego?
W moim przypadku, pierwsze lata ciężkiej pracy wydały owoce w postaci dobrze prosperującego zespołu współpracowników, który cały czas rozbudowuję. Dzięki skrupulatnemu planowaniu wszyscy mamy teraz więcej czasu. Z moim partnerem życiowym wspieramy się dzieląc się obowiązkami i pasjami. Do niedawna najważniejsza była praca. Dzisiaj dbam o zrównoważone życie, które w równych proporcjach dzielę pomiędzy pracą zawodową, wypoczynkiem i pasjami. Człowiek wypoczęty to człowiek szczęśliwy i pełen inspiracji. Na wakacjach wpadam na najlepsze pomysły.
Ale, żebym mogła wyjechać, wszystko musi być wcześniej dopięte na ostatni guzik. Całość działań planuję z dużym wyprzedzeniem – do 20-tego dnia miesiąca rozpisany jest terminarz na kolejny miesiąc pracy zespołu. Dzięki temu pracujemy bez stresu. Wszystko ma swoje miejsce i czas. Mam też eksperta sprzedaży, swoją prawą rękę, która wspiera zespół w wielu aktywnościach i jest cennym zasobem w naszym zespole.

Jakie są Pani największe pasje?

Bezapelacyjnie ludzie i praca są moją największą pasją. Uwielbiam samochody terenowe oraz wycieczki off-roadowe. Kocham naturę, hotele 5-gwiazdkowe to nie moja bajka. A podczas wcześniej wspomnianego wypadu na Sardynię kolega zaraził mnie miłością do makrofotografii, dzięki której możemy dostrzec w przyrodzie to, czego nie widać gołym okiem. Potrzeby klienta to właśnie te elementy, których nie widzimy, a musimy się ich doszukać i odpowiednio o nie zadbać. Tej niewidzialnej części szukam też w kandydatach do naszego zespołu, a ich cel życiowy to dla mnie priorytet. Każdy człowiek w naszym zespole jest wyjątkowy.

W pani opowieściach praktycznie zawsze pojawiają się inni ludzie…

Tak, poza tym, że ludziom zawdzięczam w życiu najwięcej, są oni dla mnie przede wszystkim nieocenionym źródłem wiedzy. Jeżeli dobrze ich słuchamy, to niejako ich czytamy. To może być jedna minuta spędzona razem lub całe lata – każdy kogo spotykamy, staje się cząstką nas samych.

]]>