Warning: Constant WP_MEMORY_LIMIT already defined in /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-config.php on line 91

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-config.php:91) in /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Wydanie 12 – Metropolitan Silesia http://metropolitansilesia.pl Tue, 06 Sep 2022 17:45:50 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.1.6 http://metropolitansilesia.pl/wp-content/uploads/2018/11/fav-150x150.jpg Wydanie 12 – Metropolitan Silesia http://metropolitansilesia.pl 32 32 Nowe Planetarium http://metropolitansilesia.pl/2022/09/06/nowe-planetarium/ Tue, 06 Sep 2022 17:33:12 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=4046

Nowe Planetarium

Adam Piotrowicki
Adam Piotrowicki

Zdjęcia: Ra2nski

Planetarium Śląskie powstało w 1955 roku jako pierwsza tego rodzaju placówka w Polsce. W 2018 roku rozpoczął się proces przebudowy i modernizacji, który zakończono cztery lata później. Jest to obecnie jeden z najnowocześniejszych parków nauki na świecie.

Prezentuje zagadnienia związane z trzema dziedzinami nauki: sejsmologią, meteorologią i astronomią. Niespotykane w innych podobnych miejscach stanowiska ekspozycyjnie nie tylko pokazują różne zjawiska fizyczne, ale także pozwalają ich doświadczać. Można tu przeżyć trzęsienie Ziemi, stanąć tuż przy prawdziwej błyskawicy, czy odbyć symulowany lot w kosmos.

Nowoczesny system projekcyjny pozwala wyświetlić na sferycznym ekranie około 100 milionów gwiazd i zabrać widzów w najdalsze zakątki Wszechświata.
Projekt przebudowy Planetarium Śląskiego opracowała poznańska pracownia Consultor sp. z o.o.

Planetarium Śląskie powstało według wizjonerskiego projektu krakowskiego architekta Zbigniewa Solawy. Prace konstrukcyjne ruszyły w lipcu 1953 roku. Oficjalne otwarcie nastąpiło 4 grudnia 1955 roku.
Główna sala projekcyjna mogąca pomieścić około 400 widzów wyposażona była w płócienny, sferyczny ekran o powierzchni tysiąca metrów kwadratowych. W centralnym punkcie sali umieszczono najnowocześniejszy w tym czasie projektor wyprodukowany przez zakłady Carla Zeissa w Jenie, który był w stanie wyświetlić na sztucznym niebie ponad 8000 gwiazd.

W 1955 roku rozpoczęło także działalność obserwatorium astronomiczne, które wyposażone zostało w największy w Polsce refraktor o średnicy 30 centymetrów. Cztery lata później w Planetarium rozpoczęła działalność stacja sejsmologiczna, a w 1963 roku otwarto stację klimatologiczną.
W 1957 roku Planetarium Śląskie zorganizowało I Olimpiadę Astronomiczną – jedną z najbardziej prestiżowych rywalizacji tego rodzaju w Polsce. W 2011 roku Planetarium gościło uczestników 5 Międzynarodowej Olimpiady z Astronomii i Astrofizyki (IOAA).
W 2018 roku rozpoczął się proces przebudowy i modernizacji Planetarium Śląskiego, które zostało przekształcone w park nauki. W dodatkowym budynku, zlokalizowanym głównie pod ziemią znalazło się miejsce dla interaktywnych ekspozycji. Obok kompleksu stanęła również wieża widokowa. Przebudowa zakończyła się w czerwcu 2022 roku. Została ona sfinansowana ze środków własnych Województwa Śląskiego oraz Unii Europejskiej.
Ślaski Park Nauki to w tej chwili kompleks, na który składa się kilka elementów i ekspozycji.

SALA PLANETARIUM

To miejsce, w którym historia łączy się najnowszymi technologiami. Pierwszy seans odbył się tu w 1955 roku. Po przebudowie i modernizacji sala została wyposażona w jeden z najnowocześniejszych na świecie systemów wizualizacji nieba. Analogowy rzutnik GOTO Chiron III jest w stanie wyświetlić na mającym niemal 800 metrów kwadratowych sferycznym ekranie około 100 milionów gwiazd. System 10 cyfrowych rzutników SONY rozmieszczonych wokół ekranu jest w stanie wyświetlić na kopule dowolne ruchome obrazy w rozdzielczości True 8K. Sala wyposażona jest w 300 wygodnych, rozkładanych foteli i 12 leżanek. Na horyzoncie umieszczono zrekonstruowaną panoramę przedstawiającą Katowice, Chorzów i Świętochłowice w 1955 roku.

EKSPOZYCJA GEOFIZYKA

To interaktywna ekspozycja, na której prezentowane są zjawiska związane z sejsmologią i meteorologią. Na interaktywnych stanowiskach można przeżyć symulowane trzęsienie ziemi, zobaczyć i usłyszeć prawdziwe błyskawice generowane przez cewkę Tesli, a także być świadkiem powstawania chmur i opadów atmosferycznych. Po wejściu do specjalnych komór zwiedzający przenoszą się na chwilę w różne strefy klimatyczne,  a stanowisko z niemal dwumetrowej średnicy ekranem kulistym pozwala na sprawdzenie jak z kosmosu wygląda Ziemia i inne planety Układu Słonecznego. Na zwiedzających czeka oprócz tego cała masa innych atrakcji.

EKSPOZYCJA ASTRONOMIA

Sala poświęcona astronomii znajduje się tuż pod słynnym zegarem słonecznym. W jej centralnym punkcie znajduje się słynny projektor Zeissa, który wyświetlał w Planetarium Śląskim gwiazdy przez prawie 63 lata. Można tu również zobaczyć drewniany pulpit sterujący. Wokół sali rozmieszczone są interaktywne stanowiska prezentujące zagadnienia związane z astronomią: między innymi różnego rodzaju instrumenty obserwacyjne takie jak lunety, teleskopy czy celostat. Jedną z największych atrakcji tej ekspozycji jest pokój pozwalający na spacer wśród gwiazd w okularach 3D. Dzięki temu możemy niemal dosłownie brodzić w ciałach niebieskich.

SYMULATORY LOTU W KOSMOS
406 kilometrów – na taką wysokość zabiera pasażerów pięć ultranowoczesnych symulatorów lotu. Jednoosobowe kapsuły mają możliwość obrotu we wszystkich kierunkach, fotele zostały wyposażone w siłowniki, a kosmiczni turyści w czasie lotu korzystają z gogli VR. To wszystko sprawia, że odczucia z wirtualnego lotu do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej są niezwykle realistyczne. Pasażerowie doświadczają drgań, przeciążeń, a także chwilowo, stanu nieważkości. Lot symulatorem to także niezwykła okazja do tego, by zobaczyć z lotu ptaka Park Śląski i otoczenie Planetarium – Śląskiego Parku Nauki.

WIEŻA WIDOKOWA
Winda wieży widokowej wyjeżdża spod ziemi i zabiera zwiedzających na wysokość 25 metrów. Znad linii drzew otaczających Planetarium – Śląski Park Nauki widać panoramę Parku Śląskiego i otaczających go miast. W pogodne dni można zobaczyć także góry. Wieża w Planetarium – Śląskim Parku Nauki nie jest jednak zwykłym punktem widokowym. Na pasażerów windy czeka na szczycie niespodzianka, która jest związana z bardzo starym instrumentem optycznym, z którego korzystał sam Leonardo DaVinci…

NAUKA I BADANIA
Działalność Planetarium służy inspirowaniu dzieci i młodzieży oraz osób dorosłych w rozwijaniu swoich pasji poprzez poszerzanie wiedzy i umiejętności z dziedziny astronomii oraz nauk przyrodniczych.
Pracownicy Planetarium chcą przede wszystkim inspirować. W społeczeństwie informacyjnym samodzielne zdobywanie wiedzy nie jest tak trudne jak jeszcze pół wieku temu. Niezwykle ważny jest jednak pierwszy impuls – zapalenie wewnętrznej iskry, która rozbudza pasję. Poprzez działanie na wyobraźnię, zrozumiałe dla każdego prezentowanie osiągnięć nauki i technologii, a także wskazywanie na potęgę ludzkiego umysłu chcą, by Planetarium – Śląski Park Nauki było dla każdego pierwszym krokiem w poznawaniu tajemnic Wszechświata. W swojej misji wspierają także nauczycieli – dla wielu znanych polskich uczonych wizyta
z wycieczką szkolną w Planetarium Śląski było pierwszym kontaktem ze światem nauki – jednym zdarzeniem, które wpłynęło na całe ich późniejsze życie.

Wizyta w Planetarium – Śląskim Parku Nauki to interaktywna podróż od wnętrza naszej planety, poprzez jej atmosferę, aż do najdalszych zakątków kosmosu. Zwiedzający mogą poczuć trzęsienie ziemi, zapoznać się z działaniem instrumentów naukowych, zobaczyć, jak wygląda z kosmosu Ziemia i inne ciała niebieskie, zanurzyć się w wirtualnych gwiazdach, poczuć na sobie warunki panujące w różnych strefach klimatycznych, czy odbyć symulowany lot kosmos w specjalnej kapsule. W Sali Planetarium pod  największym ekranem sferycznym w Polsce prezentowane są zarówno pokazy popularnonaukowe jak i prowadzi się zajęcia dydaktyczne dla szkół. A wszystko to przy pomocy najnowocześniejszej aparatury projekcyjnej na świecie. Planetarium – Śląski Park Nauki prowadzi również pozalekcyjne koła zainteresowań dla młodzieży. Od początku działania  silnie związane jest z Regionem. Współpracuje nie tylko z placówkami oświatowymi, lecz także naukowymi i kulturalnymi.

 
 
]]>
Aloha from Hawaii http://metropolitansilesia.pl/2022/09/06/aloha-from-hawaii/ Tue, 06 Sep 2022 17:21:49 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=4038

Aloha from Hawaii

Dominika Rojecka
Dominika Rojecka

W Stanach Zjednoczonych niezmiennie uwielbiam niesamowitą różnorodność miejsc, kultur i ludzi. Moja druga wizyta w tym kraju obejmowała tygodniowy pobyt w Nowym Jorku oraz bardziej wakacyjną część, czyli wakacje na Hawajach.
Na wyspie O’ahu wylądowałam wprost z niesamowitej betonowej dżungli. Po energetycznym mieście pełnym neonów, strzelistych gmachów, drapaczy chmur i żółtych taksówek powitało mnie upalne hawajskie słońce.
W zasadzie nie miałam większych oczekiwań, czy wyobrażeń o tym miejscu. Tym razem nie studiowałam szczegółowo topografii wyspy, nie planowałam kolejnych miejsc do zwiedzania, pozwalając, zaskoczyć się miejscu na końcu świata, do którego trafiłam.
W głowie miałam jedynie obraz z typowej hawajskiej, ilustrowanej pocztówki, przedstawiającej tańczące Polinezyjki w naszyjnikach z kwiatu hibiskusa. Przed oczami jawiły mi się palmy, surfing, ocean. W uszach brzmiał dźwięk ukulele.

Ale wracając na ziemię.. Po wylądowaniu w porcie lotniczym Honolulu, nic nie zapowiadało jeszcze, co się naprawdę wydarzy. Jedyną zmienną pośród innych lotnisk na których byłam, był niesamowity żar, który dosłownie przenikał zmysły. Żar wpełzający do płuc z każdym wdechem, wprawiający w drżenie powietrze.
Na budynku portu lotniczego Honolulu nie mogło zabraknąć tak charakterystycznego dla tego miejsca słowa – Aloha. Znane na całym świecie hawajskie pozdrowienie Aloha, oznacza nie tylko powitanie, lecz również miłość, uczucie, empatię. Prawdopodobnie powstało z połączenia hawajskich słów alo (twarz, bliskość, pierwszy plan) i ha (sens życia). Niewątpliwie, jest więc powitaniem odwołującym się do bliskości i głębszych relacji z rozmówcą, niż powszechne w innych krajach życzenie komuś dobrego, czy miłego dnia.

Wyspa O’ahu nazywana jest „The Gathering Place”, czyli miejsce spotkań. Zamieszkuje ją ponad dwie trzecie populacji mieszkańców archipelagu. Jest niezmiennie najpopularniejszym miejscem odwiedzin turystów.
Honolulu jest stolicą i największym miastem w stanie Hawaje. Patrząc na charakterystykę budynków jest to „prawdziwe” amerykańskie miasto w królestwie oceanu. Jest dużą metropolią osadzoną pomiędzy plażami i górzystym interiorem. Honolulu jest pomostem pomiędzy organicznym kontaktem z naturą i czerpaniem z atrakcji nocnego życia.
Z uwagi na położenie geograficzne, w Honolulu mamy do czynienia z mieszanką wpływów rodzimej kultury polinezyjskiej, amerykańskiej, z dużym nasyceniem wpływów sąsiadujących krajów azjatyckich. Wzdłuż głównego pasa alei Kalakaua znajdują się światowej klasy sklepy, restauracje, rozrywki, atrakcje i kurorty. Po zmroku miasto nadal tętni życiem.

Pobyt w Honolulu warto jednak zarezerwować na wypoczynek na plaży. Szkoda czasu na miasto, gdy wzywa ocean.
To co charakterystyczne dla Waikiki, jak i całych Hawajów, to zupełna normalność wynikająca z bezsprzecznej dominacji natury nad niepotrzebnym blichtrem. Waikiki gości więc z taką samą uprzejmością zarówno gwiazdy, jak i zwykłych turystów oraz rdzenną lokalną społeczność.
Słoneczna plaża, spokojne, turkusowe wody, możliwość uprawiania wszystkich najpopularniejszych sportów wodnych oraz sąsiedztwo hoteli i centrum miasta z wszystkimi udogodnieniami, czynią z Waikiki idealną lokalizację dla turystów.

Nieodłączną częścią Waikiki jest surfing. Nie da się myśleć o Hawajach w oderwaniu od różnych odmian surfingu. To właśnie na plażach Waikiki surfował Duke Kahanamoku –  najbardziej znany, wybitny hawajski pływak, wielokrotny medalista igrzysk olimpijskich.
Ten Hawajczyk odegrał kluczową rolę w dzieleniu się wartościami i sportem surfingu ze światem i stał się znany i szanowany na całym świecie jako „ojciec współczesnego surfingu”.
Jego pokazy surfowania na plaży Freshwater Beach w Sydney w 1914 r., do dzisiaj uważane są za najbardziej znaczący dzień w historii rozwoju surfingu. Dzięki tym pokazom, eksplozja nowego sportu dotarła do Australii, Nowej Zelandii i Stanów Zjednoczonych.

Dzisiaj, za sprawą charakterystycznego monumentalnego posągu surfera na plaży Waikiki, Duke dumnie spoziera na swoje dziedzictwo.

Na Hawajach mało jest klasycznych zabytków kultury charakterystycznych dla krajów europejskich, takich jak budynki. W Polinezji świadectwo dziedzictwa kulturowego stanowią dzieła przyrody. Jednym z wyjątków jest jednak Pałac Iolani.

Pałac Iolani położony jest w Honolulu i jest żywym pomnikiem dumnej hawajskiej tożsamości narodowej. Pałac traktowany jest jako duchowe i fizyczne, wielokulturowe epicentrum Hawajów. Pałac został zbudowany w 1882 roku przez króla Kalakauę i był domem ostatnich, rdzennych monarchów panujących na Hawajach. Pałac Iolani służył jako oficjalna rezydencja królewska oraz siedziba życia politycznego i społecznego Królestwa do czasu obalenia monarchii w 1893 roku. Dzisiaj jest wartą zobaczenia atrakcją turystyczną i obowiązkowym miejscem zwiedzania O’ahu.

Ale wracając do żywych pomników przyrody i dziedzictwa nie sposób nie wspomnieć o Diamond Head.
Diamond Head znajduje się około 8 km na wschód od Honolulu i jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych i najczęściej fotografowanych miejsc O’ahu. Diamond Head jest kraterem wygasłego wulkanu, przypominającym obecnie bardziej zieloną równinę wznoszącą się 232 m n.p.m.

Przez rdzennych Hawajczyków nazywany jest Lē’ahi. Pierwotna nazwa tłumaczona była się jako „czoło [z] ahi [ryby] i odpowiadała typowemu dla Hawajczyków nazywaniu rzeczy w prosty sposób, takimi jakimi są i jak wyglądają. Obecna nazwa „Diamentowa Głowa” pochodzi od czasów, gdy pierwsi zachodni odkrywcy i kupcy pod koniec XVIII wieku pomylili kryształy kalcytu z krateru z diamentami i w ten sposób nazwali krater.
Krater to również baza wojskowa. Za sprawą rządu USA w kraterze wyrzeźbiono tunele, wybudowano bunkry. Trasa na szczyt została zbudowana w 1908 roku jako część systemu obrony wybrzeża wyspy, umożliwiając żołnierzom dotarcie do różnych punktów widokowych i bunkrów.

Na przestrzeni lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku Diamond Head był przedmiotem szczególnego zainteresowania ówczesnych deweloperów, którzy upatrywali zysku w zabudowie wzgórza. Sposób zagospodarowania terenu obejmował podobno nawet stworzenie tramwaju na szczyt krateru. Pomysły te jednak zostały na szczęście powstrzymane dzięki zaangażowaniu lokalnych działaczy.

Obecnie, każdego dnia tysiące ludzi, zarówno mieszkańców, jak i turystów udają się na szczyt Diamond Head, aby zobaczyć Honolulu i południową linię brzegową z lotu ptaka.
Dla mnie ciekawym spostrzeżeniem podczas wizyty w Diamond Head była niezliczona liczba tablic informacyjnych dotyczących zasad wejścia na górę i uwag dotyczących zarówno wspinaczki jak i przygotowania do niej oraz warunków bezpieczeństwa.
Moja wspinaczka na Diamond Head była jednak dość specyficzna i w zasadzie można powiedzieć niegodna z wytycznymi. Wynikało to z tego, nie planowałam pobytu na Diamond Head tego dnia i wbrew wszelkim zakazom wchodziłam na krater w klapkach, narażając się na srogie spojrzenia innych turystów. Okazało się jednak, że wejście mimo ostrzeżeń jest bardzo proste i wierzchołek krateru bez większych problemów da się zdobyć również w taki sposób. Jest to więc miejsce bardzo proste do zdobycia zarówno przez dzieci, jak i osoby starsze.

Niesamowity spokój i naturalne piękno Hawajów zostaje skonfrontowane z historycznym miejscem pamięci jakim jest Pearl Harbor.
Przed II Wojną Światową, Pearl Harbor był jedną z głównych baz amerykańskiej floty, porównywalną z bazami kontynentalnymi. Jest miejscem pamięci ataku przeprowadzonego 7 grudnia 1941 r. przez Japonię.
Sceneria sprawia, że Pearl Harbor jest miejscem majestatycznym. Sercem tego miejsca jest USS Arizona Memorial.
Pomnik USS Arizona chyba ze względu na swą surową prostotę dobitnie przemawia do zwiedzających. Położny jest na wodzie. Ma się wrażenie, że historyczne walki zostały dokładnie uchwycone w miejscu, gdzie się wydarzyły, dając żywe świadectwo rozegranej bitwy. Jest tak dosłowny również z tej przyczyny, że został zbudowany na szczątkach zatopionego pancernika USS Arizona, ostatniego miejsca spoczynku wielu z 1177 członków załogi, którzy zginęły podczas ataku.

Będąc w Pearl Harbor Historic Sites Visitor Center można nie tylko chodzić po pokładzie pancernika, lecz również przenieść się do chwili ataku, za sprawą projekcji VR. Na miejscu znajdują się również ekskluzywne archiwa i filmy z II wojny światowej. Tym samym zwiedzający niemal staje się naocznym świadkiem minionych wydarzeń.

Po zwiedzeniu rejonów Honolulu wydawałoby się, że można zakończyć wizytę na O’ahu. Okazuje się jednak, że byłoby to zupełnie przedwczesne. Mniej znane rejony wyspy skrywają tajemnice najpiękniejszych plaż na świecie.

W pierwszej kolejności wymienić trzeba plażę Hanauma Bay, położoną około 20 km od Honolulu. Utworzona jest w stożku wulkanicznym i stanowi naturalne miejsce życia wielu gatunków oceanicznej fauny i flory. Z tego względu to miejsce jest kolebką snorkelingu.

Na północy wyspy kusi zwiedzających Waimea Valley, szczególnie znana z wodospadu o tej samej nazwie. Obszar Waimea jest unikalnym hawajskim ogrodem botanicznym. Jest to miejsce prawdziwego relaksu, gdzie można wykąpać się w niewielkim jeziorze i poznać ciekawą kolekcję polinezyjskiej flory, jak również rzadkie gatunki roślin z odległych miejsc o zbliżonym klimacie, w tym Zanzibaru, czy Seszeli.

Lanikai Beach, również uważana za jedną z najpiękniejszych plaż na świecie, znana jest ze spektakularnych widoków. Jest miejscem oferujących cały wachlarz sportów wodnych. Na uwagę zasługuje też Turtle Bay. Nazwa zatoki pochodzi od zielonych żółwi morskich, które zamieszkują okolicę. W pięknie nie ustępują plaże Waimanalo, Ko Olina, Yokohama Bay, czy Kailua. Mimo, że położone są w niedalekiej odległości, to każda jest inna, każda posiada swoją charakterystykę, dzięki czemu każdą zapamiętuje się w inny sposób.

O’ahu to miejsce, które warto polecić dalekim podróżnikom. W zależności od obranego tempa i szczegółowości zwiedzania, na pobyt na O’ahu należy zarezerwować od 6 do 10 dni.
Zwiedzając Hawaje nie warto poprzestawać na O’ahu. Pozostałe wyspy archipelagu dają możliwość takich doznań, jak bezpośredni kontakt z czynnym wulkanem, czy podziwianie wodospadów z dala od turystów. Warto więc póki co powiedzieć Mahalo (hawajskie dziękuję) za dotychczasowe spotkanie, by za jakiś czas ponownie powrócić na koniec świata.

]]>
Jak reagujesz na zmianę? http://metropolitansilesia.pl/2022/09/06/jak-reagujesz-na-zmiane/ Tue, 06 Sep 2022 17:00:49 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=4033

Jak reagujesz na zmianę?

Agnieszka Twaróg - Kanus
Agnieszka Twaróg - Kanus

Stephen Hawking powiedział kiedyś: „myślę, że następny XXI wiek, będzie wiekiem złożoności”- i miał rację…

W latach 90, w środowisku wojskowym narodziło się pojęcie VUCA, które określało: zmienność (nic niej jest pewne); niepewność (przyszłość jest nieznana i trudna do przewidzenia); złożoność określającą, że nic nie jest tak proste, jak się wydaje i niejednoznaczność, mówiącą, że nie wiemy tego, co powinniśmy wiedzieć.  Żyjemy w świecie VUCA, świecie pełnych zmian, między innymi rynkowych, gospodarczych transformacji, w którym zmieniają się modele biznesowe, technologie, procesy, zasoby. Zmienia się rynek pracy i oczekiwania pracowników. Noel Pearse podkreśla, że zmiana powinna być przez liderów postrzegana jako coś stałego i naturalnego, a nie jako zaplanowane wydarzenie. W związku z tym liderzy powinni rozwijać u siebie i w swoich zespołach zdolności, które pozwolą na stałą zmianę organizacyjną. W rzeczywistości VUCA należy liczyć się z różnymi typami zmian, które mogą być wprowadzane symultanicznie, co będzie wymagało zarządzania wieloma inicjatywami. Zmiany będą pojawiały się w nieprzewidzianych miejscach w organizacji, w nieprzewidziany sposób. W związku z tym liderzy nie będą w stanie odnieść się do wcześniejszych doświadczeń i na ich bazie podejmować skutecznych działań. W zmiennym świecie warto zmienić podejście do wdrażania zmian i odróżnić kompleksowe środowisko od skomplikowanego.
W skomplikowanym środowisku/sytuacji liderzy mierzą się ze znanymi nieznanymi–czyli wiedzą, czego nie wiedzą. W związku z tym badają, czego nie wiedzą poprzez różne możliwości, definiują najlepsze praktyki i je adaptują. Zaplanowane zmiany są wdrażane z tej perspektywy. W środowisku kompleksowym nie można po prostu bazować na wcześniejszych doświadczeniach, ponieważ one nie istnieją (np. przemierzając po raz pierwszy las amazoński, nie wiesz, co może być za kolejną ścieżką, nie możesz bazować na własnym doświadczeniu). W tym przypadku liderzy muszą najpierw dokonywać eksperymentów, a następnie sprawdzić ich efekty i zdecydować, jak na nie odpowiedzieć.

Zmiany zachodzą coraz szybciej w każdym obszarze naszego życia, i tu może pojawić się pytanie o nasze reakcje wobec zmian… Przeprowadzenie siebie lub swoich współpracowników przez zmianę to nie jest interwencja, lecz proces. Na poziomie psychologicznym składa się z czterech faz. Dwie pierwsze to wyparcie i opór, dwie kolejne to podjęcie działania i akceptacja. Literatura przedmiotu wskazuje, że każdy człowiek ma inne predyspozycje na pojawiające się zmiany. Same zmiany są różnorodne, więc istnieje okoliczność, że ktoś nie przejdzie czterech faz, tylko dwie, bo może się okazać, że na przykład faza oporu nie wystąpi. Każda faza procesu zmiany ma inną dynamikę, inaczej wpływa na nasze zaangażowanie, motywację, działanie. Potocznie mówi się, że nie ma takiej zmiany, której ludzie nie potrafiliby „położyć”. Gdybyśmy pomyśleli o pralce i zastanowili się z ilu jej programów piorących korzystamy, oddźwięk może być różny. Odpowiedzi uczestników szkoleń w większości oscylowały między wyborem 2 a maksymalnie 4 programów (pytanie zadane do dziesiątek osób uczestniczących w spotkaniach szkoleniowych z tematyki zmiany). Czemu z tak małej ilości programów korzystasz? Uczestnicy mówili: „bo nie chce mi się czytać długich instrukcji, po co mi te wszystkie programy?; pranie mi się skurczy… zafarbuje”…I tak, na poziomie domowej pralki efektywność wprowadzania zmian może spadać, bo mamy swoje przyzwyczajenia, nastawienie, ograniczony czas, obawy. Słowo zmiana w języku chińskim składa się z dwóch znaków: zagrożenia i szansy, a świadomość tego procesu może przełożyć się na osiągnięcie osobistego dobrostanu. Skuteczne „zarządzanie sobą w procesie zmiany” to rozpoznanie w której fazie jesteśmy lub są nasi współpracownicy, to uważność i czujność na zachowania, komunikaty i myśli.

W FAZIE WYPARCIA typowe myśli, które mogą człowiekowi towarzyszyć to: „Wszystko rozejdzie się po kościach”, „Właściwie ta zmiana mnie nie dotyczy”, „Chcę robić to co do mnie należy”, „Tak jak jest, jest dobrze”, „Nie potrzebuję niczego zmieniać”. Uczucia, które towarzyszą człowiekowi, to podświadomy strach, obawy i obojętność. Ludzie w tej fazie ignorują inicjatywy wynikające z tej zmiany, unikają rozmów na temat zmiany, pozornie wspierają zmianę i pozornie się angażują.

FAZA OPORU to bunt, przyjęcie postawy obronnej, ironia, sarkazm, krytyka, wskazywanie negatywnych stron zmiany, udowadnianie, że „się nie da” oraz „włoski strajk”. Towarzyszące uczucia podczas oporu to: złość, irytacja, rozdrażnienie, frustracja, strach, obawy, niepewność. Typowe myśli to: „ To jest bez sensu”, „Kto to wymyślił?!”, „Nie wchodzę w tą zmianę”, „To głupie”, „Nie mam na to czasu!”, „ Nie umiem”, „To nie dla mnie”.

W FAZIE PRÓB panuje huśtawka emocjonalna od niepewności do ekscytacji. Ludzie podejmują próby działania, eksperymentują, uczą się nowych zachowań, rozwijają swoje kompetencje i myślą: „Może jednak spróbuję?”, „ To nie jest takie straszne”, „ Ta cała zmiana wygląda lepiej, niż się wydawała na początku”, „Muszę się jeszcze sporo nauczyć”, „ Potrzebuję pomocy”.

Ostatnia faza: ADAPTACJI, ZAANGAŻOWANIA stanowi dla nas poszukiwanie nowych rozwiązań, pojawia się przestrzeń dla kreatywności, ulepszenia i efektywnego działania. Ludzie czują spokój, zadowolenie, dumę, odwagę, poczucie kompetencji i zaangażowanie. Można wówczas usłyszeć: „ Mam poczucie, że panuję nad sytuacją”, „ Nie było tak źle”, „ Dobrze, że zdecydowałam/em się na tą zmianę”, „Teraz jest lepiej, widzę efekty”.

Sama rozmowa na temat zmian nie wystarczy, czasami ludzie nie mają kompetencji, żeby przez nią przejść. Najważniejsze jest przygotowanie merytoryczne, atmosfera nauki i rozmowa z ludźmi.

Zarządzanie zmianą to przede wszystkim identyfikacja faz zmiany, świadomość tego procesu i zarządzanie „mózgami ludzi”, którzy zwykle przechodzą przez wskazane fazy: wyparcia, oporu do akceptacji i działania. Jeżeli chcemy pociągnąć za sobą ludzi, zaprosić do nowego projektu, sami musimy być co najmniej w fazie prób.

Bibliografia:
Błaszczak E. (2020), Zarządzanie w chaosie. One Press: Gliwice.
Pearse N. J. (2017), Change management in a VUCA World. Visionary Leadership in a Turbulent World. Emerald Publishing Limited.

]]>
INCLUSIV http://metropolitansilesia.pl/2022/09/06/inclusiv/ Tue, 06 Sep 2022 16:50:18 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=4025

INCLUSIV

Celem kolekcji projektanta było wyrażenie własnego punktu widzenia w ważnym aspekcie społecznym, jakim jest inkluzywność. Zgodnie z jego przekonaniami, chciał, aby ta wypowiedź artystyczna, pomimo, że porusza istotny, aczkolwiek dość trudny, dla niektórych nawet kontrowersyjny temat, miała pozytywny wydźwięk. Znaczącym czynnikiem jest tutaj edukacyjny pierwiastek obejmujący przybliżenie odbiorcy społeczności LGBT+. Projektant zwraca uwagę na ważność i potrzebę uwolnienia z kajdan stereotypów oraz zaprezentowanie koncepcji transgresji, jako sposobu na pozytywny rozwój odbioru tej mniejszości w polskim społeczeństwie. Kolekcja stanowi swoisty manifest i jest realizacją marzenia o świecie, w którym panuje wzajemny szacunek, otwartość na drugiego człowieka oraz brak powierzchownego oceniania.

Fotografia, koncepcja i retusz: MAJA MACIEJKO
Fotografia, koncepcja i retusz: MAJA MACIEJKO

Modelki: Katerina Paciećko, Kinga Kozik, Darya Chuyko, Zosia Janik, Natalia Gawryś
Makijażystki: Viktoria Walusch i Marta Podlejska
Stylizacje: Angelika Szcześniak
Projektant ubioru: Mateusz Jagodziński
Stylista fryzur: Żaneta Goczał
Asysta sesji: Patrycja Janik
Lokalizacja: Funzeum Gliwice

]]>
Prawdziwa sztuka to ta, którą dotkniesz i powąchasz http://metropolitansilesia.pl/2022/09/06/prawdziwa-sztuka-to-ta-ktora-dotkniesz-i-powachasz/ Tue, 06 Sep 2022 16:34:29 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=4001

Prawdziwa sztuka to ta, którą dotkniesz i powąchasz

Agnieszka Twaróg-Kanus i Jacek Adamczyk
Agnieszka Twaróg-Kanus i Jacek Adamczyk

Fot. Maja Maciejko

Czy Można mówić o kompetentnym artyście? Co Państwo sądzą o takim określeniu?
Prof. Kalarus: Ja w ogóle nie znoszę takich określeń, takiego nazywania na siłę.
Monika Starowicz: Tu kręcimy się wokół meritum, bo w moim rozumieniu kompetentny artysta to jest ten, który posiada warsztat twórczy, szlifowany dzięki pracy twórczej, poszerzaniu wiedzy i umiejętności. I to są nasze kompetencje.

Co jest ważniejsze: forma, czy treść?
(P.K.): Był taki malarz Jerzy Duda-Gracz, który malował treści, a odbiorca nie miał nic do powiedzenia. (śmieje się) Ale są również tacy twórcy, którzy stosują metaforę czy treści, przechodzące jedna w drugą. Oni niekonwencjonalnie bawią się tłem, formą, techniką, drugim dnem. Potem ludzie pytają: Co ten wariat chciał przez to powiedzieć?

(M.S): No tak, ale potem powstają takie dzieła, jak na przykład polichromie Profesora i jego żony Joanny Piech realizowane w kościołach, które są ludziom bardzo potrzebne. Te dzieła przez zachwyt wspierają rozwój duchowy wiernych. Bo piękno jest niezwykle stymulujące. Niedawno po raz pierwszy w swojej karierze malowałam murale w głubczyckim muzeum i rosło mi serce, gdy przychodzili ludzie i mówili, że to, co maluje jest piękne. Cieszyli się, że sztuka zmienia ich otoczenie i czyni je piękniejszym. Sztuka, zwłaszcza w tak trudnych czasach jest ludziom bardzo potrzebna.

(P.K): A propos tego co Monika powiedziała, kiedyś zadzwonił do mnie architekt z propozycją wykonania polichromii wnętrza kościoła w Tychach – oczywiście podjęliśmy się tego wyzwania w duecie z moją żoną.

(M.S.): Ludzie kochają malowidła Romana i Joanny. Ten kościół jest naprawdę przecudowny, to jest magia, którą koniecznie trzeba zobaczyć i przeżyć. To kosciół pod wezwaniem św. Karoliny Kózkówny w Tychach. Kolejne zachwycające dzieło, o którym Profesor jeszcze nie powiedział, znajduje się w krypcie arcybiskupów w katowickiej archikatedrze Chrystusa Króla. Od lipca już będzie można oglądać te piękne mistyczne polichromie autorstwa duetu Piech/Kalarus inspirowane Apokalipsą św. Jana.

(P.K.): Ostatnio zaproponowano mi wykonanie sześciu murali. Zatem namalowałem projekty, a mój kolega prof. Ksawery Kaliski, kierownik Katedry Nowych Mediów wszystko to przetworzył na język multimediów. Zrobił to pięknie! Tak powstało muzeum sławnych postaci Śląska. To muzeum składa się z kilku sal i każda sala przedstawia ludzi nauki, kultury i sztuki, etc. związanych ze Śląskiem. A na koniec przechodzi się do krypty grobowej biskupów, o której wspomniała Monika.

Kto, albo co państwa inspiruje?
(M.S.): Mnie osobiście inspiruje świat, który mnie otacza, ludzie, których spotykam i artyści z którymi blisko współpracuję. Wielką inspiracją dla mnie jako mój Mistrz jest Roman. Pokazał mi, jak wspaniała jest sztuka plakatu. Będąc na studiach oczywiście chciałam być sławną
i ekscentryczną malarką, a projektowanie to zdecydowanie nie była moja bajka. Dzięki inspiracji, jaką dawał nam nasz Profesor wraz z kolegami z roku zaczęliśmy z powodzeniem tworzyć plakaty. Rozwijał nam skrzydła, a my też w jakiś sposób inspirowaliśmy jego. To pokazuje że tak naprawdę my uczymy naszych studentów, a oni nas. Przynoszą swoje fascynacje, odkrywają nowe rejony, których my, jako starsze pokolenie nie znamy. Są to często bardzo interesujące dzieła czy twórcy.

(P.K.): Monika to wszystko ładnie powiedziała. Nic dodać nic ująć.

Pan Profesor na przestrzeni czasu: kiedyś i dziś
(P.K.): Zawsze fascynowałem się samolotami i chciałem zostać lotnikiem, ale okazało się, że niestety nie mam ścisłego umysłu, który pozwoliłby mi opanować te wszystkie techniczne szczegóły. Jakkolwiek fruwanie jest stałym elementem mojej twórczości. Od dziecka malowałem samoloty, które
z czasem często przeradzały się w latające, anioły, diabły czy koty. Poza tym, zawsze ekscytowały mnie wielkie Zeppeliny. Do tego stopnia, że gdybym miał pieniądze, to w ostatnią drogę zbudowałbym sobie takiego Zeppelina, odleciał i na wszystko patrzył z góry. Miałem bardzo fajne dzieciństwo. Mój ojciec przynosił do domu wszystkie pisma jakie wtedy były na rynku, a było tego naprawdę sporo. Kupował nam mnóstwo książek o sztuce, szczególnie albumów wydanych w Związku Radzieckim. One były bardzo pięknie wydane i tanie, tylko strasznie śmierdziały klejem stolarskim, co mnie na jakiś czas zniechęciło do sztuki dawnej. Dopiero jak pojawiły się na rynku książeczki Disney’a, które pachniały
i wtedy odkrywałem sztukę na nowo. Czytałem wszystkie serie Tygrysa, Miniatur Morskich, książki o wojnie dla chłopców. W komunie marzyliśmy o czymś kolorowym, dążyliśmy do normalności. I ja tak nasiąkałem pomału tym wszystkim.

(M.S.): To prawda. Moja mama też znosiła do domu książki
z księgarni radzieckiej. Całe mnóstwo tych albumów mam do dziś. Tata z kolei zaraził mnie muzyką – zostało mi po nim chyba ze 100 winyli. Tu w pracowni też zawsze była muzyka. Pan Profesor świetnie gra na gitarze i na basie. Założyliśmy nawet nieoficjalnie pracowniany zespół, gdzie Profesor był gitarzystą, a ja wokalistką i graliśmy w wolnych chwilach stare rockowe hity z lat 60-tych i 70-tych.

(P.K.): A dawniej, kiedy Monika jeszcze nie studiowała, grałem z kolegami bluesa. To było jeszcze w szkole średniej. Przychodzili do mnie koledzy, mama robiła kanapki, tata przynosił wino, rozmawialiśmy o muzyce i sztuce. Potem niestety skończyło się to, bo każdy z nas poszedł w swoją stronę. Razem z Profesorem Romanem Nowotarskim – wybitnym malarzem i moim przyjacielem graliśmy
w pracowni. Studenci malowali a my graliśmy, będąc dla nich nierzadko modelami. No i tak też pojawiła się Monika.

(M.S.): To była tak zwana „instytucja wolnego słuchacza”. Przy pierwszym podejściu nie dostałam się na studia,
a nie wyobrażałam sobie innej drogi niż ASP. To był dla mnie rok intensywnej pracy jako modelka, ale i nauki pod okiem Profesorów – Nowotarskiego i Kalarusa. Pozowałam, obserwowałam, doświadczałam, chłonęłam wszystko. Bardzo dużo dała mi pozytywna energia, przyjazność, otwartość Profesorów. Po roku miałam fantastyczną teczkę z pracami
i dostałam się na studia na trzecim miejscu.

(P.K.): Monika została moją asystentką bo była po prostu najlepsza, ona przewodziła wszystkim. Wymyślała z kolegami z roku różne akcje, happeningi, wystawy, działania na żywo. Mieli grupę artystyczną i działali razem przez okres studiów organizując m. in. akcje graficzne, plakatowe i malarskie na katowickim Rynku.

Czy było jakieś dzieło malarskie, muzyczne, kontrowersyjne które Państwa poruszyło?
(M.S.): Nie lubię brudnej, brzydkiej sztuki. Czasem nie rozumiem tego przekazu, ale nie neguję takich działań. Nie jest to zdecydowanie mój świat, bo uważam, że odbiorca potrzebuje otaczać się pięknem. Świat bywa brudny
i brzydki, nie musimy tej energii powielać. Im jestem starsza, tym bardziej doceniam kunszt i warsztat starych mistrzów. Chciałabym potrafić tak pięknie malować.

(P.K.): Uwielbiam całą sztukę art deco, piękną secesję. Oczywiście są takie obrazy, które zapamiętałem przez to, że były tak brzydkie, tak ohydne, że nie mogłem na nie patrzeć, ale jednak są w moich myślach. Mam kolegę, który drukował takie plakaty – na kiepskim papierze, trochę niechlujnie, na sitodruku, najgorszą farbą. Widziałem te plakaty
i zastanawiałem się, jak on może tak tworzyć. A on wysyłał te plakaty w świat na różnego rodzaju wystawy, biennale i dostawał nagrody. Zyskiwał na tym, że był inny – taki szorstki. To dla eleganckiego technologicznie zachodniego świata było novum. Nie lubię określenia artysta, bo artysta to jest ktoś śmiertelnie poważny, kto tworzy i godnie z tego żyje. Artysta plastyk powinien mieć swojego menadżera, podobnie jak muzycy.

(M.S.): Instytucja marszanda jest bardzo potrzebna. Nikt nie uczył nas na Akademii, jak wyceniać swoje dzieła ani skutecznej autopromocji, żebyśmy wiedzieli, jak uczciwie
i godnie sprzedać się. To ułatwiłoby nam funkcjonowanie
w naszym zawodzie.

(P.K.): Pamiętam, że dawniej był taki ministerialny cennik, który wyznaczał wartość dzieła. Teraz przy wolnym rynku jest tak, że młodsze pokolenie jest bardziej ekonomicznie świadome niż my. Oni radzą sobie w tej kwestii zdecydowanie lepiej.

W procesie tworzenia plakatów nie posługuje się Pan technikami komputerowymi lecz sitodrukiem. Dlaczego nowoczesne technologie omija Pan i z czego to wynika?
(P.K.): Nie nauczyłem się obsługi komputera
i oprogramowania. Ludzie zawsze najbardziej cenili moje prace stworzone ręcznie. Uwielbiam tradycyjne narzędzia, więc moje plakaty maluję. Przekazuję potem te projekty moim współpracownikom, którzy to skanują, retuszują i wysyłają gotowe pliki do drukarni. Kiedy byłem młody
i odwiedzałem różne galerie, na przykład w Zakopanem była galeria, gdzie było dużo oryginalnych prac Jana Młodożeńca. Oglądałem je z zachwytem i wręcz wąchałem te obrazy. To jest ta autentyczność. W bibliotece w Sosnowcu pani dyrektor ma na ścianach oprawionych sporo oryginałów plakatów, które dla nich zaprojektowałem. Podobnie jest w katowickim teatrze Ateneum, dla którego zrealizowałem kilka scenografii. Ci, którzy tworzą na komputerach mają tylko wydruki, których nie można dotknąć, powąchać. To wygląda jak reprodukcja. Kocham sitodruk za jego żywą materię graficzną.

Brał pan udział w ponad 300 wystawach na całym świecie. Które były dla Pana najważniejsze?
(P.K.): Na większości z nich nie byłem. Były tam tylko moje prace. Bardzo ważne były wystawy, które fantastycznie organizował znany na całym świecie krakowski kolekcjoner Krzysztof Dydo. Przez wiele lat byłem jednym z jego „nadwornych projektantów”. Krzysztof często dzwonił, zamawiał plakaty, współpracowaliśmy. On jest najważniejszym ambasadorem polskiego plakatu. Dla niego stworzyłem około sto, dwieście plakatów. Co jakiś czas organizował mi wystawy na całym świecie i tak objechaliśmy z tymi wystawami całą Europę, a nawet byliśmy w Stanach. Pewnego razu Krzysztof zaprosił mnie do Chile i okazało się, że chilijczycy kochają polski plakat. Byłem siódmym polskim plakacistą, który odwiedził ten piękny kraj.

Pani Moniko. Jak współpracuje się z kimś takim jak Profesor Kalarus?
(M.S.): Fantastycznie. Mogę śmiało powiedzieć, że jestem artystyczną córką Kalarusa. Gdy Profesor zaproponował mi współpracę to był dla mnie wielki zaszczyt. Początki nie były wcale łatwe. Gdy zostałam świeżo upieczoną asystentką, Roman od razu rzucił mnie na szerokie wody i oświadczył, że wyjeżdża właśnie do Tel Awiwu, aby przeprowadzić warsztaty z tamtejszymi studentami, a ja miałam zaopiekować się pracownią. Nie jest łatwo przeprowadzić samotnie korektę kolegom czy koleżankom, z którymi pół roku wcześniej jeszcze chadzało się na piwo. Nasza współpraca z Profesorem trwa ponad dwadzieścia lat. To czas niezliczonych rozmów, inspiracji, działań. Najpierw on rozwijał moje skrzydła,
a potem już rozwijaliśmy je razem naszym studentom próbując ich pozytywnie motywować. Wiem, że jest dumny ze swoich absolwentów i każdego ich sukcesu. A my wszyscy jesteśmy dumni z bycia kalarusowymi dziećmi.

Profesor Kalarus prywatnie. Co Pan robi w wolnym czasie?
Jakie ma Pan hobby?
(P.K.): Uciekam do pracowni i wycinam. Jak mówiłem wcześniej miałem strasznie dużo gazet, które przynosił do domu mój ojciec, a po upadku komuny pojawiły się na rynku różne czasopisma dla panów, które oczywiście kupowałem. Ja z tych wycinanek tworzę kolaże, bo uważam, że z wszystkich rzeczy, które kiedyś służyły, a teraz stały się niepotrzebne można zrobić nową wartość. Moja żona i syn widząc jak zaczynam wycinać żartują: Ojciec co ty robisz? Przecież powiedzą że jesteś erotoman! Z tych erotycznych wycinanek powstają jednak rzeczy całkiem niesprośne jak na przykład eskadra samolotów czy dziwnych helikopterów i nikt nie wie że powstają one z takich pisemek. Mało tego – kiedyś miałem wystawę, gdzie oprócz grafik i plakatów pokazałem właśnie te kolaże i podeszła do mnie pewna pani – Polka mieszkająca w Niemczech. Kupiła wtedy chyba dziesięć prac. Później, jak bywała w Polsce kupowała następne. Zapytałem: co Ty z tym robisz? Jak to co? Wieszam w domu. Przychodzimy
z mężem po pracy, siadamy, pijemy wino i patrzymy na tego Kalarusa – odpowiedziała. Mam wokół siebie pełno takich „pozytywnych wariatów”, którzy szczególnie przed świętami, kupują ode mnie kolaże, a potem rozdają je rodzinie czy przyjaciołom jako prezenty. Często, gdy idę z wizytą do znajomego lekarza, to zanoszę mu jeden z moich kolaży, co sprawia mu zawsze wielką radość.

]]>
Nowoczesna filharmonia to nasz cel http://metropolitansilesia.pl/2022/09/06/nowoczesna-filharmonia-to-nasz-cel/ Tue, 06 Sep 2022 16:22:43 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3993

Nowoczesna filharmonia to nasz cel

Agnieszka Twaróg-Kanus i Jacek Adamczyk
Agnieszka Twaróg-Kanus i Jacek Adamczyk

Fot. Wojciech Mateusiak

Talent, dyscyplina, zainteresowania. Co jest miarą powodzenia w świecie muzyki?
To jest stwierdzenie, które wielokrotnie powtarza się w świecie muzyki. Jest to połączenie talentu i pracy. Oczywiście artyści mają swoją miarę. Jedni mówią 10% talentu i 90% pracy. Moim zdaniem trochę więcej talentu, gdzieś na poziomie 30% i 70% pracy ale z uwagi na to, że muzyka jest sztuką (artyzm nie jest mierzalny) to w związku z tym są to nasze subiektywne oceny.

Przywództwo czy kierowanie? Co jest Panu bliższe w pracy menedżera kultury?
Myślę, że oba słowa nie są tu adekwatne. Idę raczej w kierunku inspirowania i w jakimś stopniu partnerstwa. Odpowiedzialność menedżera w kulturze jest ogromna, ale niestety jednoosobowa. W związku z tym zarządzanie przez inspirowanie. Branża kulturalna wymaga tworzenia nowych wydarzeń i współpracy z organizatorami życia kulturalnego. Menedżer z wyobraźnią tworzy kierunki i określa cel. Dotyczy to obszarów tworzenia części artystycznej z całą działalnością organizacyjną Filharmonii. Bardzo ważna jest promocja naszej instytucji aby odpowiadać na zapotrzebowanie miłośników. Instytucja kultury, która zajmuje się organizacją i prezentacją muzyki o charakterze pełnoorkiestrowej nie jest tak atrakcyjna dla agencji marketingowych jak sfera komercyjna. Sami więc kreujemy nasz wizerunek i zajmujemy się sprzedażą koncertów.

Czy miał Pan Dyrektor swojego mentora, autorytet, który wpłynął na Pana karierę?
Mentorów, autorytetów, które wpłynęły na mój rozwój było kilku. Człowiek w miarę upływu lat się zmienia. Myślę, że tak jak u większości z nas początkowo są to rodzice i rodzina. Z wiekiem dochodzą osoby z zewnątrz. Nauczyciele,
a w naszym przypadku artyści, których spotykamy gdzieś na koncertach. Takim pierwszym artystą, który mnie zawsze inspirował i motywował swoją osobowością był profesor Wojciech Świtała. Uczył mnie nie tylko gry na fortepianie, ale podejścia do sztuki rozbudzając wyobraźnię. Później inspirowali mnie kompozytorzy, których poznałem niekoniecznie osobiście. To byli wielcy ludzie, których muzyka nadal na mnie oddziałuje. Ich wielka, ponadczasowa twórczość zainspirowała mnie do poznania ich biografii. A na myśli mam dwóch największych kompozytorów XX wieku rosyjskiego Igora Strawińskiego i węgierskiego Bela Bartoka. Ich twórczość to połączenie emocji z rozumem.

Kim dla Filharmonii był i z pewnością jest Karol Stryja?
Karol Stryja, dyrygent to osobowość, która wprowadziła Filharmonię na arenę światową. Filharmonia Śląska za jego czasów odnosiła ogromne sukcesy, które na arenie ogólnopolskiej i europejskiej były zauważalne. Filharmonia Śląska wiodła prym i tworzyła polską i śląską kulturę. Był twórcą dzisiejszej Śląskiej Orkiestry Kameralnej. Od 2002r. nasza filharmoniczna sala koncertowa została nazwana jego imieniem.
Od przejęcia przeze mnie sterów tj. od trzech lat często odwołuję się do tej osobowości i chciałbym aby Filharmonia Śląska nadal była wyznacznikiem polskiej muzyki. Poprzez bliskie kontakty z kompozytorami i z osobami, które ją tworzą jesteśmy na dobrej drodze, aby osiągać tak fantastyczne sukcesy jak Karol Stryja. Jest dla nas wzorem i będziemy się starać, aby godnie kontynuować jego dzieło.

Słynnym i ważnym wydarzeniem dla Filharmonii Śląskiej jest międzynarodowy Konkurs Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga. Jak przebiegają przygotowania do kolejnej jego edycji?
Konkurs Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga to nasz sztandarowy polski konkurs wykonawczy, który organizujemy od 1979r. W przyszłym roku odbędzie się XI edycja . Stale ewoluuje i moim zadaniem jest, aby stał się jednym z pięciu najważniejszych konkursów dyrygenckich na świecie. Światowa kariera wielu uznanych dyrygentów rozpoczęła się właśnie od udziału w naszym konkursie. Zawsze starannie dobieramy grono zacnych jurorów i staramy się, aby nagrody były spektakularne. Jestem przekonany, że pula nagród w kolejnym konkursie dyrygenckim będzie na światowym poziomie. Oprócz nagród finansowych będą również nagrody koncertowe co jest ważne dla dyrygentów. Będą mogli poprowadzić wspaniałe orkiestry nie tylko w Polsce ale i na świecie. Przygotowaliśmy pulę 30 koncertów dla laureatów; z tego 20 koncertów w Polsce i 10 poza granicami w takich miastach jak Londyn, Drezno, Paryż i Cannes.

Ściśle współpracujecie z Akademią Muzyczną w Katowicach. Na czym ta współpraca polega?
Przede wszystkim na wspólnym tworzeniu koncertów, wzajemnej pomocy merytorycznej i organizacyjnej. Często korzystamy wzajemnie ze swoich lokali na koncerty czy spotkania. Filharmonia i Akademia są otwarte na współpracę. Ta współpraca to również zapraszanie solistów, organizowanie koncertów organowych. Tu głów-nie współpracujemy z Panem Rektorem prof. Władysławem Szymańskim. Będziemy również ściśle współpracować przy organizacji konkursu dyrygenckiego im. G. Fitelberga. Akademia będzie realizować część warsztatów, spotkań i sympozjów. Planujemy stworzyć wspólny konkurs organowy o zasięgu międzynarodowym. Mam nadzieję, że wpisze się na stałe w nasz kalendarz imprez i może być kolejną wizytówką Śląska w świecie. Filharmonia przeszła gruntowną modernizację. Daje to wiele nowych możliwości. To nie jest tak, że siedziba raz wyremontowana spełni wszystkie oczekiwania. Świat idzie do przodu, wymagania wzrastają a w związku z tym budynki muszą temu odpowiadać. Każdego roku realizujemy nowe inwestycje. Za mojej kadencji zainwestowaliśmy w instrumenty dla muzyków i w nowe technologie infrastruktury Filharmonii. Chcemy być postrzegani jak nowoczesny obiekt. Wprowadziliśmy szereg innowacyjnych wydarzeń. Posiadamy jedyną w Europie salę koncertową z hologramem. Uruchomiliśmy w zeszłym roku specjalny cykl pod nazwą „Hologramy”. To cykle koncertów z muzyką ilustracyjną, gdzie hologram współtworzy dzieło muzyczne. Nowe technologie zastosowaliśmy w wieczorach organowych, które teraz mają swoją nazwę „Multimedialne wieczory organowe”. Słuchacze w sposób szczególny mogą doznawać emocji. Osiem kamer pokazuje obraz emocji artysty. Publiczność ma okazję zobaczyć co dzieje się z jego rękami, nogami, jakie emocje wyraża jego twarz. Pamiętajmy, że organista siedzi tyłem do publiczności. Jest to więc nowatorskie. Kilka kamer znajduje się wewnątrz instrumentu i możemy na żywo zobaczyć, jak ta potężna mechanika instrumentu się przemieszcza i zmienia, jakie barwy uzyskuje. To jest potężna machina, którą pokazujemy w czasie rzeczywistym.

Jakiej muzyki słucha Pan w czasie wolnym? Jakie książki Pan czyta? Jakie sporty uprawia?
Jeśli chodzi o muzykę to nie mam sprecyzowanego gatunku. Słucham muzyki dobrej we wszelkich gatunkach. Z uwagi na to, że sam komponuję to analizuję każdą muzykę i zawarte w niej wartości. W zależności od dnia, od nastroju, od okoliczności słucham różnej muzyki. U mnie również z biegiem czasu to się zmienia. W dzieciństwie na przykład, słuchałem bardzo ciężkiej muzyki hardrockowej, a nawet metalowej. Oczywiście zawsze obok muzyki klasycznej. Z czasem się to zmieniało i dziś nie mam jednego ulubionego gatunku. Słucham tego co aktualnie mnie zafascynuje. Moim nieszczęściem jest, że bardzo tą muzykę analizuję i nie odbieram jej tylko wyłącznie emocjami ale filtruję ją przez rozum i przez mój warsztat kompozytorski. Jeśli chodzi o zainteresowania czy też o czas wolny to z pewnością podróże i odkrywanie nowych miejsc oraz kontakt z ludźmi. To jest wartość, która w dzisiejszym świecie nam umyka. Doba internetu spowodowała, że emocje między ludźmi się oddaliły na rzecz komunikacji przez internet. Tam zauważamy, że ludzie w sposób prosty te emocje wyrażają. Ja dążę do bezpośrednich kontaktów z ludźmi. Mój dom jest zawsze otwarty, zawsze pełen ludzi. Staram się aby ten czas spędzony z drugim człowiekiem zawsze był inspirujący. Książki ? Sięgam po takie, które przedstawiają rzeczywistość więc zazwyczaj po autobiografię. Sport to dyscyplina, w której są interakcje z ludźmi. W młodości czynnie grałem w koszykówkę. Z uwagi na kontuzję przestałem ale niekiedy chętnie zagram w siatkówkę. Udzielam się też jako kibic.

]]>
Biznes to nie tylko cyfry. Empatia, uśmiech i życzliwość to podstawa sukcesu. http://metropolitansilesia.pl/2022/09/06/biznes-to-nie-tylko-cyfry-empatia-usmiech-i-zyczliwosc-to-podstawa-sukcesu/ Tue, 06 Sep 2022 16:11:01 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3988

Biznes to nie tylko cyfry. Empatia, uśmiech i życzliwość to podstawa sukcesu.

Jacek Adamczyk,
Jacek Adamczyk,

Fot. Maja Maciejko

Co nowego w działalności Beaty Drzazgi biorąc pod uwagę pandemię i ostatnie wydarzenia?
Zmiany totalne i mentalne. To prawda, że w naszym życiu one ciągle się dokonują. Kto dobrze funkcjonuje i jest zorganizowany potrafi się szybko dostosować. Firma to żywy organizm, w którym cały czas coś ewoluuje. Zaskakują nas nowe sytuacje, które niezmiennie się pojawiają. Przykładem tego jest pandemia, która nauczyła nas szybkiego reagowania i bycia w gotowości. Dla mnie najważniejsze jest aby nasi seniorzy i pacjenci pod respiratorami byli bezpieczni. Ważne jest też aby nasi pracownicy, którzy dbają o pacjentów czuli się komfortowo. Dotyczy to również całej administracji. Nie mogliśmy się wszyscy pozamykać w domach, musieliśmy mądrze i skutecznie podzielić się pracą i jak najefektywniej ją kontynuować. Skończyła się pandemia zaczęła się straszna wojna. To niesamowite, że w ogóle o czymś takim mówimy!
I znów trzeba było włączyć się w akcję tym razem pomocy Ukrainie i jej uchodźcom. Oczywiście pomagamy jako firma, ale i osobiście jestem w tą pomoc mocno zaangażowana.

Jak łączy Pani tyle obowiązków przy realizacji różnych projektów, czy można to pogodzić?
Można pogodzić. Myślę, że jak coś rozrasta się organicznie, to człowiek przyzwyczaja się do rozwoju. Czy ma się stu, pięciuset, czy tysiąc pracowników. Przyzwyczaiłam się do tego. Otwierając kolejne firmy nabieram rozpędu, a to dostarcza pozytywnej energii i fascynuje. Daje satysfakcję i poczucie rozwoju. Nie tracę z oczu celu głównego czyli BetaMed-u, ale prawdą jest, że ta spółka żyje już własnym rytmem. Mogę więcej uwagi poświęcić na rozwój pozostałych projektów. Nie da się być wszędzie w tym samym czasie, ale to też nie oznacza, że nie poświęcam uwagi innym tematom. Fascynującym i inspirującym dla mnie jest prowadzić jednocześnie działalność w różnych obszarach biznesowych. Na przykład w Miami zajmuję się komputerami i telefonami. To zupełnie inny temat niż dotychczasowe. Poza tym organizuję pokazy mody. Mam za sobą pokazy
w Monako, w Monte Carlo i w Dubaju na targach Expo. W lipcu zrobiliśmy kolejne pokazy mody za granicą a to mnie bardzo motywuje do życia. Za każdym razem, gdy wracam do kraju jestem jeszcze bardziej naładowana energią.

Jakie jest Pani motto? Co jest najważniejsze?
Najważniejsze jest to, aby się nigdy pod pewnymi względami nie zmieniać. Zawsze być sobą, z pokorą i szacunkiem do otaczającego świata. Mam na koncie kilka sukcesów, nagród i wyróżnień ale staram się zachować równowagę pomiędzy życiem biznesowym a prywatnym, aby zaszczyty i pieniądze nie przyćmiły wartości, które są ważniejsze niż to wszystko. Dla mnie ważny jest szacunek do samej siebie, bycie normalnym człowiekiem. Otwartość i życzliwość.

Była Pani wielokrotnie nagradzana. Które nagrody są najcenniejsze, które sprawiły Pani największą satysfakcję?
Wszystkie nagrody są piękne i ważne bo dotyczą poszczególnych etapów mojego życiowego rozwoju. To nie tak, że któraś była ważniejsza. W moim sercu są przede wszystkim te nagrody, które dotyczą filantropii. Ogromną satysfakcję sprawiają mi te, które doceniają moje umiejętności z zarządzania. Szczególnie cenię nagrody, które honorują pracowników mojej firmy. To dowodzi, że nie tylko ja, ale cały nasz zespół pracuje na najwyższym poziomie. Jestem dumna z nagrody Prezydenta Rzeczpospolitej i Ministerstwa Zdrowia, jako firma najlepiej zarządzana w służbie zdrowia. To nobilituje podobnie jak wyróżnienie z Biznes Centre Club. Długo można by wymieniać wszystkie trofea. Ogromnym wyróżnieniem dla mnie jest tytuł Ambasadora biznesowego Stanu Newada USA tym bardziej, że rozpoczęłam współpracę ze słynną Doliną Krzemową. Bezcenne jest też to, że przy różnych okazjach podchodzą do mnie kobiety i mówią: Pani Beato, dzięki Pani otworzyłam firmę, gdyż Pani historia i droga biznesowa bardzo mnie zainspirowały. Po którymś z kongresów podeszła do mnie kobieta i powiedziała, że oglądała moje wystąpienie na Forum Kobiet kilka lat temu. Pomyślała: dlaczego nie ja? Mnie też przecież może się udać! To jest coś pięknego, że można ludzi motywować i inspirować do rozwijania skrzydeł. Warto dzielić się swoimi historiami, ludzie tego potrzebują.

Jakie są najcenniejsze cechy dobrego menadżera?
Na pewno menadżer to przywódca i dobry organizator, który dobrze zna swoich pracowników aby ich motywować i wiedzieć jak im zapewnić rozwój. To człowiek z pasją, który szybko i skutecznie podejmuje decyzje. Mądry i odpowiedzialny za decyzje jak również za konsekwencje tych decyzji aby nikomu nie wyrządzić krzywdy. Na pewno musi mieć dużo siły i energii aby sprostać wszystkim zadaniom.
Dobry menadżer musi być dobrym strategiem i chcieć czerpać garściami dobre wzorce i uczyć się na błędach innych. To osoba, która nieustannie się rozwija. Musi wierzyć w sukces i być wizjonerem. Potrafi planować i realizować zaplanowane działania. I co ważne: mieć kontrolę nad wszystkim co dzieje się w firmie.

Czy zgodzi się Pani ze stwierdzeniem, że przyjmujemy do pracy za kompetencje twarde, a zwalniamy za miękkie?
Nie. Ja się z tym stwierdzeniem nie zgadzam. Czasem ktoś mówi o swoich kompetencjach twardych, o tym jakim jest dobrym pracownikiem, jaką ma wiedzę, ale ja nie czuję, że ta osoba ma dobrą energię i wiem, że nie będzie pasowała do naszego zespołu. Nie czuję tego i nie zatrudnię choćby nie wiem jaka była wybitna. Nie mogę pracować z ludźmi, z którymi nie czuję empatii. Zdarzało się tak, że zwalniam ludzi za brak kompetencji twardych, za brak wiedzy na zajmowanym stanowisku. Również nie znajdą u mnie pracy osoby pozbawione zasad kultury osobistej. Jeśli ktoś nie chce od siebie dawać to co najlepsze to nie pasuje do mojego zespołu.

Jak wygląda dzień Beaty Drzazgi?
Wstaję bardzo wcześnie, karmię moje psy i inne zwierzątka, witam się z dziećmi. Bardzo szybko się ubieram i już w trakcie tych porannych czynności odbieram i wykonuję mnóstwo telefonów. Oczywiście staram się zjeść pożywne śniadanie. Biegiem do auta i jadę do Kliniki. W Klinice standardowo: spotkania z dyrektorami i kierownikami wszystkich naszych działów. Omawiamy bieżące sprawy, rozwiązujemy problemy, także śmiejemy się, owszem, czasem też stresujemy i w tym codziennym ferworze pracy szybko nadchodzi wieczór. Zaglądam również do pacjentów, aby dowiedzieć się co u nich słychać i jak już wiem, że wszystko jest w porządku to wracam do domu. W międzyczasie mam telefony od dzieci: mamo kiedy wrócisz? To jest taki normalny dzień pracy. Jak mam świadomość, że moi pracownicy zadbają o wszystko to wtedy spokojnie mogę z moimi dziećmi czy przyjaciółmi gdzieś na chwilę uciec. Każdy dzień jest inny. Raz śpieszę się na jakąś konferencję, jadę samochodem, a za chwilę siedzę
w pociągu, czy jestem na jakiejś pięknej uroczystości, czy balach charytatywnych. Bezcenne jest to, że wszędzie tam poznaję nowych ludzi, nowych przedsiębiorców. Nawiązuję nowe kontakty w sposób naturalny i swobodny, z życzliwością. Ludzie pytają mnie o wszystko więc opowiadam jaka jestem, co przeżyłam, jak w danej sytuacji się zachowałam, co zrobiłam, czego żałuję a czego nie. Widzę, że ludzie cenią szczerość moich wypowiedzi. Może ktoś inny by się krępował opowiadając o swoim życiu, ale na pewno nie ja.

BetaMed SA to największa w Polsce prywatna firma medyczna, co ją wyróżnia, skąd ten sukces?
Tu sprostuje: BetaMed SA to największa w Polsce prywatna firma medyczna w obszarze opieki długoterminowej.
Co ją wyróżnia? Jakość i doświadczony, stały zespół ludzi, który od lat ze mną pracuje, a większość pracowników nawet od początku. Wiele osób pracuje dziesięć, a nawet dwadzieścia lat. Pielęgniarki, koordynatorzy współpracują ze mną od lat i jak sami mówią, wyróżnia nas życzliwa, miła a wręcz rodzinna atmosfera, którą tworzymy i co najważniejsze, życzliwa atmosfera udziela się naszym pacjentom. To bardzo cementuje ludzi, szczególnie w sytuacjach kryzysowych życia firmy. Aby zbudować takie relacje a firma mogła przetrwać to trzeba ludziom pokazać, że są wartością samą w sobie, są partnerami. Każdego roku obdarowujemy prezentami na święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc wszystkich pracowników. Ten gest pokazuje pracownikom, że są ważni. Jeszcze dodam, że lekarze z różnych przychodni w całej Polsce mówią pacjentom: jeśli masz jakiś problem to jedź do BetaMed-u. Tam jest jakość i wzorowo opiekują się pacjentami.

Proszę kilka słów o pozostałych projektach, między innymi Drzazga Clinic?
Zanim odpowiem na to pytanie chciałbym się jeszcze pochwalić tym, iż w czerwcu Forbes ogłosił, że BetaMed SA jest najlepszym pracodawcą
w Polsce. Jestem z tego faktu bardzo dumna. Zawsze wiedziałam, że powinno się dywersyfikować biznes ze względu na koniunkturę rynku. Pierwszym projektem po BetaMed SA był salon mody. Powód był prozaiczny: nie miałam i nie mam czasu na zakupy więc postanowiłam otworzyć własny sklep. Mam
w nim wszystkie interesujące mnie kolekcje i jestem teraz swoim najlepszym klientem.
Kolejną firmą był BetaMed Electronic Miami. Następną jest BetaMed International w Las Vegas. Ostatnia założona przeze mnie firma to Drzazga Clinic zajmująca się medycyną estetyczną. Wraz z projektantką zadbałyśmy o każdy szczegół i detal tego miejsca, aby klient od wejścia poczuł się wyjątkowo. To ma być wyjątkowe miejsce pod każdym względem.

Z jakich narzędzi, szkoleń korzystacie, aby Wasza oferta była jak najlepsza?
Uważam, że każdy dział powinien dbać o to, aby podnosić poziom swojej wiedzy i rozwijać kompetencje na bieżąco. Pracownicy wybierają odpowiednie dla siebie szkolenia i konsekwentnie w nich uczestniczą. To jedna z najlepszych form rozwoju dla personelu. Nikomu nic nie narzucam. To wychodzi z poszczególnych działów.
Dlatego są z branżowymi nowinkami na bieżąco i na bieżąco zdobywają kolejne kompetencje przydatne w pracy. Edukacja i rozwój powoduje, że są lepszymi i profesjonalnymi pracownikami.

Prywatnie: jaką kuchnię Pani lubi? jak Pani spędza wolny czas?
Kocham gotować i piec. Jestem kobietą z tych lat, kiedy w domu to właśnie ona dbała o podniebienia domowników. Nie ukrywam, że sprawia mi to olbrzymią przyjemność.
Będąc w Miami pokochałam owoce morza. Lubię też delikatną włoską kuchnię. Dokładam starań aby to co jemy było zdrowe i wartościowe. Moje hobby: kocham podróże. Kocham towarzystwo, taniec, lubię bawić się, śmiać się i być radosną. Uwielbiam też robić niespodzianki moim dzieciom, przyjaciołom i znajomym. Kocham to. Często wymyślam, żeby gdzieś polecieć, pojechać, coś zrobić razem. Są momenty, w których lubię pobyć sama. Z książką, w samotności. Szczególnie wieczorem, po kolacji znajduje czas dla siebie aby poczytać na przykład Briana Tracy. Uważam jego książki za wspaniałe. To jest mój guru.

]]>
Kalarus na dziś – 12 http://metropolitansilesia.pl/2022/09/06/kalarus-na-dzis-12/ Tue, 06 Sep 2022 16:02:36 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3980

Kalarus na dziś

Koniec z kobietami Vesna kopia

Trójka artystów tworząca Pracownię projektowania Plakatu na katowickiej Akademii Sztuk Pięknych.

Profesor Roman Kalarus to światowej sławy grafik znany z poetyckich erotycznych drzeworytów i barwnych charakterystycznych plakatów, których nie da się pomylić z nikim innym na świecie. Monika Starowicz tworzy plakaty i rysunki, których główną bohaterką jest zazwyczaj kobieta wraz z jej erotyzmem, emocjami i tajemniczą duchowością. Filip Ciślak jest młodym projektantem, plakacistą i wielkim pasjonatem sztuki kaligrafii, którą skutecznie zaraża studentów ASP w Katowicach.

Roman Kalarus Akwarium collage kopia
]]>
Rzeźbię nie tylko w kamieniu, ale także w ludziach http://metropolitansilesia.pl/2022/09/06/rzezbie-nie-tylko-w-kamieniu-ale-takze-w-ludziach/ Tue, 06 Sep 2022 15:04:38 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3933

Rzeźbię nie tylko w kamieniu, ale także w ludziach

Jacek Adamczyk,
Jacek Adamczyk,

Fot. Maja Maciejko

Panie doktorze. Trzydzieści lat doświadczenia, jak zmieniła się pana praca w tym czasie?
Nawet czterdzieści od kiedy zaczynałem pracę  w szpitalu. Tych zmian jest wiele. Kiedyś nie było takiej możliwości, żeby po dyżurze wyjść do domu. Dyżury trwały 48, a nawet 72 godziny i po takim dyżurze nadal pozostawało się w pracy. Teraz inaczej to wygląda. Na pewno lepiej i dla lekarza  i dla pacjenta. Lekarze są mniej zmęczeni, ale niestety tych lekarzy coraz bardziej brakuje i będzie to coraz gorzej wyglądać. To też zmiana, która obawiam się, że nas czeka. Co jeszcze? Na pewno trendy w mojej specjalizacji. Obecnie w chirurgii plastycznej, estetycznej i rekonstrukcyjnej idzie się w kierunku przeszczepów tkankowych, prze-szczepów tkanki tłuszczowej, przeszczepów kości oraz skóry. Są to procedury stosowane już od wielu lat, ale są cały czas doskonalone. Wprowadza się nowe leki, nowe technologie. Stosuje się również izolację komórek macierzystych i ich namnażanie. Jest to stosowane nie tylko w chirurgii plastycznej, ale i w innych działach chirurgii.

Skąd wzięła się pana pasja rzeźbiarska? Jak to się zaczęło?
Pasji miałem zawsze sporo. Zaczynałem od rysowania, malowania akwarel, robienia prostych rzeźb z gliny czy nawet z plasteliny. Później przyszedł czas na rzeźby z drewna. Materiały na przestrzeni lat zmieniały się. Rzeźbiłem również w kamieniu, głównie w granicie i marmurze. Później dołączyły też metale, głównie stal nierdzewna i aluminium.

A pana największe sukcesy, wystawy jeśli chodzi o rzeźby?
Tych wystaw było sporo. Od lat osiemdziesiątych w Galerii Małej u Tadeusza Michała Siary, poprzez galerię w Paryżu na Montmartre, w Szybie Wilsona oraz w galerii Korez w Katowicach. Zawsze wiązały się z dużą logistyką, bo te rzeźby trzeba było przetransportować, ustawić, opisać i oświetlić. Robiłem te wystawy nie częściej niż co trzy – cztery lata. Były to okazje do spotkania nie tylko ze sztuką, ale z przyjaciółmi. Wernisaże były połączone z występami artystów śpiewających i grających na różnych instrumentach. Były to także wystawy łączone z malarzami, grafikami. Ciekawe zawsze były spotkania po wernisażu, w takich mniejszych grupach, gdzie dyskutowaliśmy na różne tematy, nie tylko artystyczne. Taką najbardziej zwariowaną wystawę jaką zrobiłem to była ekspozycja rzeźb pływających. Było to dwanaście dużych rzeźb które były zakotwiczone na Dolinie Trzech Stawów i przez jakiś czas sobie tam pływały. Te rzeźby pod wpływem falowania wody, pod wpływem wiatru poruszały się na wodzie i szczególnie w dni słoneczne, były bardzo dobrze widoczne, ponieważ były pokryte srebrną farbą, co skutkowało pięknymi przebłyskami na tafli jeziora.

Czy ten rodzaj rzeźby, który Pan uprawia można jakoś sklasyfikować?
To co robię, moje prace to są głównie prace realistyczne, ale jest też dużo rzeźb abstrakcyjnych. Przedstawiają formę przestrzenną, niekoniecznie jakieś postacie, czy zwierzęta. Są to po prostu uformowane bryły z kamienia, czy szkła często połączone z metalem czy innym rodzajem materiału. Często używam bolców ze stali nierdzewnej, które służą do przekłuwania ciała i przeprowadzania drenów przez skórę. Są jednorazowego użytku, ja je zbieram i wykorzystuję. Czasami proszę moich przyjaciół ortopedów, by zostawiali dla mnie zużyte protezy stawów. Można powiedzieć, że rzeźbiąc uprawiam recykling. W czasie pandemii i lockdownu powstała na przykład rzeźba „KoronaWilgus”. Naszkicowałem sobie na kawałku drewna usta. Myślałem, że to będą krzyczące usta, ale w końcu umieściłem w tych ustach pustą butelkę po rumie.
A potem pojawiło się więcej butelek. Ostatecznie rzeźba przypomina koronawirusa…

Jaki wpływ na pracę ma pana pasja rzeźbiarska? To przecież też forma rzeźby.
Często moi przyjaciele żartują, że ja rzeźbię w kamieniu, szkle, w metalu i w ludziach. Na pewno jest to pomocne przy projektowaniu np. wyglądu nosa, twarzy czy piersi. Również w rzeźbieniu sylwetki ciała ludzkiego, ale sądzę że wielu chirurgów plastycznych ma takie zdolności. Potrafią wybiec myślami do przodu. Wyobrazić sobie, co chcą osiągnąć w wyniku danej operacji.

Czy ingerencja w ludzkie ciało nie jest w sporze z „Przysięgą Hipokratesa”?
Absolutnie nie. Przysięgaliśmy w „Przysiędze Hipokratesa”, że będziemy leczyć ludzi, a nasza działalność polega na leczeniu ciała i duszy. Leczymy też kompleksy, leczymy choroby nowotworowe, rekonstruujemy brakujące części ciała. Powieki, uszy, piersi, pośladki. Jest to bardzo szeroka działalność skupiona na całym człowieku i nie jest to tylko jakaś kosmetyka, ale jest to leczenie.

Czym wyróżnia się państwa klinika, Euroklinika w Katowicach?
Nasza klinika wyróżnia się tym, że nie skupiamy się tylko na chirurgii plastycznej, rekonstrukcyjnej i onkologicznej, ale również wprowadziliśmy zabiegi z zakresu neurochirurgii, ortopedii i chirurgii ogólnej. Oczywiście pacjenci bólowi, którzy mają ograniczoną ruchomość, zaburzenia czucia
w kończynach są u nas leczeni i często odzyskują sprawność. W chirurgii plastycznej na przykład, wczoraj miałem pacjentkę po operacji raka piersi. Do rekonstrukcji z przeszczepami własnych tkanek. Opowiadała mi, że przez cały czas choroby bardzo cierpiała i wpłynęło to też na jej wygląd. Spowodowała to też chemioterapia i radioterapia. Poprosiła, aby przy rekonstrukcji też ją troszkę odmłodzić. Zrobić mały lifting twarzy. To jest też bardzo ważne. Nie tylko leczenie, ale też samoakceptacja pacjentki oraz leczenie kompleksów.

Jakie przeprowadził pan zabiegi które szczególnie utkwiły w pamięci?
Jest tego tak wiele. W zasadzie bardzo często robimy tak zwane mnogie operacje chirurgii plastycznej, gdzie w ciągu jednej procedury wykonujemy kilka zabiegów. Operujemy na przykład ogromny brzuch z przepukliną. Jest to procedura lecznicza, ale jeśli zdrowie pacjenta pozwala, to dołączamy jakiś zabieg kosmetologiczny lub zabieg chirurgii plastycznej, który poprawi samoakceptację pacjenta.

Jak postępująca technologia wpływa na waszą pracę?
Jeżdżę dość często na zjazdy Towarzystwa Chirurgii Plastycznej. Ostatni raz byłem w Wiedniu w zeszłym roku. Staram się wyszukiwać wśród setek różnych wystąpień, wykładów jakieś perełki, które wprowadzają nowe typy operacji i nowe technologie, które pozwolą nam usprawnić leczenie, przyspieszyć je i poprawić jego skuteczność. Wprowadziliśmy na przykład nowy rodzaj zabiegu do obkurczania skóry Renovion J-Plasma. Podczas tego zabiegu podajemy podskórnie gaz szlachetny – hel, który działa przeciwoparzeniowo. Stosując tą metodę rzeźbienia ciała od razu redukujemy nadmiar skóry, a działanie jest zdecydowanie mniej inwazyjne niż typowe dla chirurgii usuwanie nadmiaru skóry, po którym zostają blizny.

Czy działacie państwo tylko na obszarze Śląska, czy macie też klientów z innych rejonów, lub nawet z zagranicy?
Mamy pacjentów w zasadzie z całej Polski, ale przyjeżdżają też pacjenci z Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Niemiec czy Francji. W zasadzie z całego świata. W zeszłym tygodniu na przykład miałem pacjentkę z Nowej Zelandii. Polkę, która ma tutaj rodzinę i oczywiście skorzystała z tego gdyż ceny w Nowej Zelandii takich zabiegów są czterokrotnie wyższe niż u nas.

Jak ostatni czas pandemii, a później wojny w Ukrainie wpłyną na działalność kliniki?
Pandemia trochę przyhamowała pracę kliniki. Okres lockdownu to czas, kiedy przez półtora miesiąca klinika w ogóle nie pracowała. Gdy ten okres minął to nawet mieliśmy więcej pacjentów, gdyż czekali, aż zaczniemy działalność. Szczególnie pacjenci z chorobami nowotworowymi, z rakami skóry, ze zniekształceniami powypadkowymi, a także pooparzeniowymi. Jeżeli chodzi o wojnę to niedobry czas. Trafiają do nas pacjenci z Ukrainy. W tym tygodniu, na przykład, operowałem dwunastoletniego chłopca z Charkowa, który przybył tutaj z mamą. Miał dużego guza na twarzy. Tych pacjentów operujemy oczywiście za darmo. Trudno od takich ludzi brać pieniądze. Jest to straszne i obawiamy się, że ta sytuacja szybko się nie wyjaśni
i niestety potrwa długo.

Jakie plany rozwojowe na przyszłość?
Dążymy do rozwoju nowoczesnych technologii. Ostatnio udało nam się zakupić bardzo przydatny mikroskop operacyjny, który pozwala na szybsze
i dokładniejsze wykonywanie zabiegów, szczególnie z zakresu neurochirurgii.


Tyle pracy i pasji, zdarza się panu mieć czas wolny i spędzać go nie tylko w pracowni rzeźbiarskiej?
Tego czasu wolnego to naprawdę mi cały czas brakuje. W weekendy sporo czasu faktycznie spędzam w mojej pracowni rzeźbiarskiej. Oprócz tego od czterdziestu pięciu lat jestem skipperem jachtowym. Pływam po morzach i oceanach świata. Czarterujemy jachty na Karaibach, Seszelach, w Tajlandii, na Balearach, Kanarach, Grecji, Chorwacji, Włoszech. Wszędzie tam, gdzie są piękne tereny i gdzie można pożeglować. Mamy taką grupę przyjaciół, którzy chętnie z nami pływają, chcą miło spędzić czas w pięknych okolicznościach przyrody. I oczywiście są kajaki. Od nie pamiętam ilu lat
z naszym Akademickim Klubem Włóczęgów przy Śląskiej Akademii Medycznej, a obecnie Śląskiego Uniwersytetu Medycznego spędzamy pierwszy tydzień sierpnia na spływach kajakowych. Zasadą jest to, że spływy są organizowane w jak najbardziej dzikich terenach. Musi to być rzeka, która jest nieuregulowana. Piękne tereny. Większość rzek w Polsce mamy już zaliczonych. Pływamy też na Litwie, kiedyś też na Ukrainie, co niestety obecnie jest niemożliwe. To jest taka nasza miła tradycja, którą mamy nadzieję jeszcze przez wiele lat kontynuować.

]]>