Warning: Constant WP_MEMORY_LIMIT already defined in /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-config.php on line 91

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-config.php:91) in /home/colorizedspz/ftp/metropolitan/www/wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Wydanie 7 – Metropolitan Silesia http://metropolitansilesia.pl Tue, 01 Feb 2022 18:33:54 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.1.6 http://metropolitansilesia.pl/wp-content/uploads/2018/11/fav-150x150.jpg Wydanie 7 – Metropolitan Silesia http://metropolitansilesia.pl 32 32 ultrared http://metropolitansilesia.pl/2022/02/01/ultrared/ Tue, 01 Feb 2022 18:29:47 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3721

ultrared

Kolekcja “Tokyo – Modern Geisha” autorstwa młodej projektantki Moniki Łuczak swój początek wzięła w Pracowni Projektowania Bielizny ASP w Łodzi. Na potrzeby konkursu Fashion Designer Awards 2020 sylwetki zostały przekształcone w kolekcję stricte odzieżową, którą bardzo dobrze przyjęto podczas prezentacji w Warszawie.

Sylwetki nagrodzono także Nagrodą Marszałka Województwa Łódzkiego w Konkursie “Strzemiński: Projekt 2020”. Współczesna gejsza to kobieta świadoma swojego ciała i charakteru. Czerwień i teatralna forma podkreślają kobiecą siłę, jej indywidualizm i bezkompromisowość.

Fotografia, koncepcja i retusz: MAJA MACIEJKO
Fotografia, koncepcja i retusz: MAJA MACIEJKO

Sesja: ULTRARED
Modelki: Laura Luu Ly Myślińska, Zosia Janik, Alicja Strączek
Makijażystki: Viktoria Walusch, Sylwia Hoffman
Stylizacje: Angelika Szcześniak
Projektantka ubioru: Monika Łuczak
Stylista fryzur: Żaneta Goczał
Lokalizacja: Centrum Kultury im. Krystyny Bochenek
w Katowicach

]]>
Gdzie pachnie pieprz i wanilia http://metropolitansilesia.pl/2021/08/03/gdzie-pac/ Tue, 03 Aug 2021 17:33:01 +0000 http://metropolitansilesia.pl/?p=3374

Gdzie pachnie pieprz i wanilia

– tekst Ewa Jeżak – Klyta,  rys historyczny: Jacek Adamczyk
– tekst Ewa Jeżak – Klyta, rys historyczny: Jacek Adamczyk

ZANZIBAR zwany Unguja to największa wyspa Archipelagu Zanzibar, na Oceanie Indyjskim, należąca do Tanzanii. Od Afryki dzieli ją tylko 40 km. W języku lokalnym nazywany jest „piękną wyspą” lub „wyspą przypraw” ze względu na ich rozległe plantacje. To raj na ziemi, który słynie z mnóstwa hoteli w afrykańskim stylu, położonych nad Oceanem Indyjskim wśród bogatej, naturalnej przyrody. Raj pachnący goździkami, cynamonem, kardamonem, pieprzem, wanilią, gałką muszkatołową ale również cytrusami i kawą.

Stał się on moim celem turystycznym w roku ubiegłym ze względu rajski klimat, turkusową wodę Oceanu Indyjskiego oraz biały i drobny jak puder piasek na plażach.
Na początku marca tego roku, po 12 godzinnym locie, z międzylądowaniem w Hurgadzie na tankowanie, wylądowałam w nocy w porcie lotniczym Zanzibar, któremu daleko do tych, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Dzikość, która mnie otoczyła wskazywała, że rozpoczęłam swoją przygodę. Termometr wskazywał 28 stopni pomimo, że była prawie 21.00. Odprawa poszła sprawnie, formalności związane z wizą również, więc niebawem siedziałam w autokarze zmierzającym do hotelu. Przede mną była ponad godzinna jazda. Przed wyjazdem przygotowałam się i zadbałam o wygodną, przewiewną odzież, którą zabrałam do bagażu podręcznego. To był strzał w dziesiątkę, bo lotnisko nie klimatyzowane przypominało metalową puszkę nagrzaną do czerwoności.

ZANZIBAR – PODRÓŻ SPEŁNIONYCH MARZEŃ

Biały piasek jak mąka, koralowe, magiczne plaże, turkus Oceanu Indyjskiego i zapach goździków, cynamonu, imbiru czy wanilii to spełnienie marzeń dla przyjeżdżających. Raj na ziemi, w którym zachwyca piękna pogoda, gorąca woda oceanu i wszechobecna wybujała, soczysta zieleń naturalnej przyrody. Nie sposób nie dostrzec kolorowej roślinności, wśród której czujemy się bosko. Temperatura utrzymuje się na poziomie ponad 28 stopni Cejsjusza, co w połączeniu z morską bryzą daje idealną pogodę na wypoczynek stacjonarny jak i na zwiedzanie. Atrakcję stanowią odpływy i przypływy Oceanu Indyjskiego, które można podziwiać. Podczas odpływów możemy spacerować wgłąb Oceanu nawet kilometr brodząc w wodzie po kostki.
W czasie odpływu Ocean podrzuca na plaże swoje dary w postaci pięknych, dużych muszli. Zawsze marzyłam, aby wyłowić z morza duże muszle, które zazwyczaj przywożę z wakacji. Tutaj Ocean przynosił mi muszle pod stopy, których nie mogłam wywieźć z Zanzibaru. W roślinności kryją się gekony i inne barwne jaszczurki. Na wysokiej palmie, obok mojego domku zagnieździły się małpki, które szalały wydając radosne okrzyki.
HAKUNA MATATA i POLE… POLE… czyli „NIE MARTW SIĘ” i POWOLI POWOLI” to zwroty, które słyszymy na każdym kroku od tubylców. Wychodzą oni z założenia, że jak już przyjechałaś na wyspę to ciesz się chwilą, czas liczy się tylko tu i teraz, nie masz zmartwień, nikt cię nie goni, czy zrobisz coś teraz, czy później nie ma to znaczenia. Wszystko inne zostawiłaś w swoim kraju. Ciesz się życiem, zachwycaj się miejscem, do którego dotarłaś.

Atol MNEMBA – mała wysepka, bajkowe miejsce bogate w laguny, piękne rafy w sam raz na snurkowanie. Godzina 10.00 – wyjeżdżamy taksówką z hotelu, a następnie wynajętą łódką i po ok 20 min docieramy  w okolice prywatnej wyspy Billa Gaetsa. Na wyspę nie może dostać się każdy, jest chroniona i całkowicie niedostępna dla zwiedzających.
Na wyspie znajduje się tylko 10 bungalowów zbudowanych z drewna i liści palmowych, z ogromnymi oknami wychodzacymi na otaczający lazurowy Ocean Indyjski, rozmieszczonych na całym jej terenie aby zapewnić gościom intymność i luksus wypoczynku w ciszy i na bosaka. Goście mogą podziwiać piękno lazurowych wód oceanu, słuchać szumu fal przy romantycznych posiłkach serwowanych na tarasach.

MNEMBA jest rezerwatem morskim i jest chroniona. Nie można tu łowić ryb i wydobywać rafy. Aby zobaczyć piękno podwodnego świata trzeba zanurzyć twarz w wodzie. Wtedy dopiero roztoczy się przed nami kolorowy podwodny świat i najróżniejsze kształty rafy koralowej. Bogactwo rafy koralowej to prawdziwe podwodne dzieło sztuki. Z mnóstwem pięknych, kolorowych ryb jak np. barakudy, kolorowe płaszczki, papugoryby, groupery i innych zwierząt morskich z żółwiami włącznie. Jak będziemy mieli szczęście to możemy spotkać przepływające delfiny. Można również spotkać w wodach Oceanu Indyjskiego rekiny. Jest idealnym miejscem do nurkowania i snurkowania. To istny raj na ziemi. W tym raju czas nie istnieje, snurkowanie, zajadanie się cytrusami, opalanie się a potem lunch sprawia, że doceniam prostotę życia, a wolność nabiera głębszego znaczenia.

Wyspa PEMBA – to obok Zanzibaru piękna koralowa wyspa na Oceanie Indyjskim należąca do Tanzanii. Nie jest tak znana jak Zanzibar, ale podobnie jak on – jest istnym rajem na tej ziemi. To jest Afryka. Bogata roślinność na żyznych glebach sprawia, że możemy zwiedzać plantacje manioku, papai i kokosów. Jest rajem dla nurków ze względu na gigantyczne uskoki podwodne. Najbardziej rozpoznawalne miejsca dla tego rodzaju sportu to rafa Emerald, wrak greckiego statuku Panza, przeogromna rafa Samaki, koralowy ogród Misali czy wodny obszar Njao Gap. Jadąc do wioski np. Kiuyu Kwa Manda wynajętą Toyotą, polecam zwiedzić przepiękny rezerwat Ngezi Forest, który tworzą tropikalne lasy pierwotne, namorzynowe. To cuda natury, które przetrwały do dziś i możemy doświadczać je osobiście. Obfitują
w endemiczną roślinność charakterystyczną dla tego miejsca. Oprócz unikatowej roślinności w rezerwacie spotkamy rzadkie gatunki zwierząt takie jak endemiczny latający lis Pemba (Pemba Flying Fox), należący do wymarłego gatunku. Rząd Tanzanii objął ten gatunek szczegółną ochroną co przełożyło się na zauważalny wzrost populacji do ok. 20 000 osobników.

Prawie wszędzie spotykamy małpki naczelne, z podgatunku vervet i czerwonego colobusa i nawet dopisało nam szczęście, bo pojawiły się małe antylopy dujkerczyk modry. Choć nie zostaliśmy na noc to zapewniono nas, że usłyszelibyśmy endemiczną sowę Pembe Scops. Tanzania to dzika przyroda, cudowne wybrzeża ale również najsłynniejsze cuda Czarnego Lądu takie jak Kilimandżaro, karter Ngorongoro – należący do jednego z 7 naturalnych cudów Afryki, znajdujący się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Krater po wybuchu wulkanu o głębokości 610 m. Powiedziano nam, że wybuch olbrzymiego wulkanu miał miejsce prawdopodobnie ponad 3 miliony lat temu. Do dziedzictwa tego miejsca należą również równiny Serengeti, z największą na świecie populacją dzikich zwierząt tj. bawoły, zebry, antylopy, gazele, nosorożce, żyrafy, słonie, krokodyle, lamparty, geparty itd…

Jozani Forest – jedyny na Zanzibarze przepiękny, naturalny park narodowy. Zachwyca kolorowymi motylami i gatunkami zwierząt, których nie spotkamy nigdzie inndziej. Ciekawostką jest to, że od 1,5 tysiąca lat żyje w tym miejscu jedyny endemiczny gatunek małp Gerezy czerwonej (Red Colobus), które mają spore poczucie humoru i uwielbiają się fotografować. Są przyzwyczajone do obecności ludzi więc podchodzą bardzo blisko. Inne małpki to błękitne Blue Monkeys, które można już tylko było zobaczyć z oddali na wysokich koronach drzew. Ogromne wrażenie zrobił las namorzynowy (mangrowy) stanowiący pozostałość tropikalnego lasu z ogromnymi fikusami i potężnymi baobabami. Odniosłam wrażenie, że jestem w dżungli choć był jej namiastką.

Podczas kolejnego dnia zwiedzania okolicy, uznaliśmy, że idealnym miejscem na wypicie kawy i skosztowanie zanzibarskiej kuchni będzie The Rock Restaurant Zanzibar. W czasie przypływu możemy do niej dopłynąć łódką, a w czasie odpływu po prostu przejść pieszo do restauracji. Znajduje się na wodzie i to właśnie jest jej główną atrakcją. Jest prosta, ale klimat, jaki w niej panuje powoduje, że czujemy się wyjątkowo. Sam pobyt w tej restauracji jest urokliwy, a zjedzenie czy wypicie kawy dodaje smaczku romantycznego. To na pewno niezapomniane chwile, które warto było przeżyć.

Prison Island – Żółwie olbrzymy – to kolejna atrakcja Zanzibaru. Żyjące ponad 100 lat, a nawet grubo więcej, bo wiek niektórych osobników dochodzi do ponad 200 lat, ważą średnio 250 kg i osiągają wielkością do 150 cm. Na Zanzibarze te właśnie żółwie stanowią największy gatunek na świecie. Widok jest niesamowity ponieważ są wszędzie i trzeba uważać, aby się nie przewrócić, a głaskając je nie położyć ręki na styku dwóch żółwi. Może się to skończyć boleśnie. Wbrew pozorom poruszają się sprawnie i szybko i ni jak nie kojarzą się z żółwim tempem.

Kuchnia Zanzibaru – jest obłędnie smaczna. Owoce morza: homary i ośmiornice – najlepsze w mleku kokosowym, podsmażane krewetki, ryby, przyprawy i owoce egzotyczne to raj dla podniebienia. Ogromne avocado, które uwielbiam jadłam jak jabłko. Nasyciło i to zdrowo na pół dnia.

Cały nasz pobyt udany był również pod względem zdrowego odżywiania, które obfitowało w owoce cytrusowe; mango, papaje, karambole, czerwone banany, marakuję, w której zakochałam się, dżakfrut, który jest połączeniem ananasa
i banana, rambutan, który smakuje jak liczi, guyabano, który jest połączeniem truskawki i ananasa oraz warzywa: ciecierzycę, soczewicę, grillowany maniok, kachori. Wypijaliśmy duże ilości wody kokosowej na przemian z sokiem z trzciny cukrowej z imbirem i limonką.

Rys historyczny

Zanzibar (znany także jako Unguja) – wyspa na Oceanie Indyjskim. Jest największą wyspą Archipelagu Zanzibar. Należy w całości do Tanzanii i wchodzi w skład jej autonomicznej części. Powierzchnia wyspy wynosi 1658 km², co czyni ją największą wyspą tanzańską. Największym miastem na wyspie jest Zanzibar.
Na początku XVI wieku wyspę opanowała Portugalia. Rządy portugalskie na wyspie trwały do XVII – XVIII wieku, kiedy to Portugalczycy zostali wyparci przez sułtanów Omanu . Wyspa rozkwitła w pierwszej połowie XIX wieku pod rządami sułtana Sayida Saida. Pod jego rządami Zanzibar stał się centrum imperium Omanu (w 1840 roku przeniesiono doń stolicę). Od początku XIX wieku wprowadzono uprawy plantacyjne. W 1856 roku Zanzibar wraz z Pembą
i posiadłościami afrykańskimi oderwał się od Omanu. W kolejnych latach utworzono Sułtanat Zanzibaru. W XIX wieku osiedlili się hinduscy bankierzy i kupcy (zmonopolizowali handel) oraz kupcy europejscy.
Od połowy XIX wieku o wpływy na wyspie walczyli Brytyjczycy, Niemcy i Francuzi. W latach 1886–1890 mocarstwa te podzieliły między siebie lądowe posiadłości sułtanatu. W 1890 Zanzibar i Pemba objęty został brytyjskim protektoratem. Próba zamachu stanu (rozbita przez siły brytyjskie) stała się pretekstem do likwidacji niewolnictwa na wyspie (zakazano go w 1911 roku). W 1926 władze kolonialne utworzyły rady: ustawodawczą i wykonawczą. W ich skład weszli przedstawiciele ludności arabskiej, hinduskiej oraz afrykańskiej.10 grudnia 1963 Zanzibar wraz z inną wyspą Pembą uzyskał niepodległość jako sułtanat, w którym władzę sprawował Dżamszid ibn Abd Allah. Zanzibar liczył wówczas około 230 tysięcy Afrykanów, których część deklarowała pochodzenie perskie i określała się jako Szirazowie. 12 stycznia 1964 wybuchła rewolucja, w wyniku której obalono sułtana. Powstańcy wywodzili się głównie spośród rdzennych mieszkańców Afryki, w tym ze zwolnionych z pracy policjantów. Sułtan i jego rząd uciekli z wyspy. Rewolucjoniści liczyli od 600 do 800 bojowników. Rewolucyjny rząd tymczasowy utworzyła afroszyrazyjska i arabska Umma. Kraj przemianowano na Ludową Republikę Zanzibaru i Pemby. 26 kwietnia 1964 roku Zanzibar utworzył wraz z Tanganiką nowe państwo – Zjednoczoną Republikę Tanzanii. Zjednoczenie to miało na celu między innymi niedopuszczenie do możliwego komunistycznego przewrotu oraz osłabienia wpływów radykalnie lewicowej partii Umma, Na wyspie istnieją liczne plantacje goździkowca i palmy kokosowej, które są głównymi towarami eksportowanymi z wyspy. Ponadto z Zanzibaru eksportuje się przyprawy, wodorosty i rafę. Dobrze rozwinięte jest rybołówstwo. Ważną rolę w gospodarce odgrywa turystyka. Zwyczajowo na Zanzibarze stosuje się pewną formę lokalnego, nieoficjalnego czasu słonecznego. Według tego czasu doba rozpoczyna się codziennie o godzinie 6:00 rano (wschód słońca), a więc jest przesunięta względem czasu oficjalnego o 6 godzin.

Warte odnotowanie jest również to, że 5 września 1946 roku w mieście Stone Town urodził się Farrokh Bulsara czyli… Freddie Mercury: muzyk, piosenkarz rockowy i autor tekstów, wokalista brytyjskiej grupy Queen. Wielokrotnie wyróżniany tytułem jednego z najlepszych wokalistów w historii muzyki popularnej, autor niezliczonej liczby przebojów. Zmarł 24 listopada 1991 roku w Londynie.

]]>
Pandemiczna e-kultura http://metropolitansilesia.pl/2021/04/13/pandemiczna-e-kultura/ Tue, 13 Apr 2021 15:02:37 +0000 http://metropolitankatowice.pl/?p=3257

Pandemiczna e-kultura

Jacek Adamczyk
Jacek Adamczyk

Jeszcze nie tak dawno wielu z nas zastanawiało się prze weekendem: gdzie tu pójść się rozerwać? Dobry koncert, Sztuka teatralna, kabaret, a może wernisaż? Oferta kulturalna była bardzo bogata i raczej mieliśmy problem z czego zrezygnować. Domy kultury, kluby, puby tętniły życiem. Te największe, jak Spodek, NOSPR, Arena Gliwice też proponowały ciekawe imprezy. Nie wspomnę o tych największych, stadionowych koncertach wielkich gwiazd. Było tego bez liku i tylko kwestia czasu i oczywiście zasobności portfela decydowała o wyborze. I nagle: życie kulturalne zamarło. Kiedy opadł pierwszy szok egzystencjalny okazało się, że pozostały nam tylko płyty, TV, internet, You Tube, Spotify, iTunes. Zostaliśmy całkowicie odcięci od jednego z najważniejszych z dóbr cywilizowanego człowieka: kultury i sztuki..

Świat artystyczny to nie tylko to, co widzimy i słyszymy, to nie tylko nasze doznania estetyczne. To olbrzymia rzesza ludzi, którzy sprawiają, że dobrze się bawimy na koncercie, na spektaklu. To cały sztab pracowników technicznych: nagłośnieniowców, oświetleniowców, pracowników transportu, ludzi budujących sceny, managerów, inspicjentów sceny, bileterów.. Długo by wymieniać. To także spora ilość agencji koncertowych, promocyjnych, managementów zespołów. A przede wszystkim artyści. Wszystkie plany, ustalone trasy koncertowe, spektakle, wystawy zniknęły bezpowrotnie z kalendarzy.

Dużo mówi się o postępie technicznym, o przeniesieniu wielu sfer naszego życia do Internetu. Branża artystyczna dość szybko zaczęła reagować i starać się nie tylko ratować, ale nie tracić kontaktu z odbiorcami, ze swoimi fanami. Wszystko przeniosło się do sieci. Owszem, wcześniej odbywały się koncerty on-line, warsztaty muzyczne w sieci, ale było to raczej dodatkową formą kontaktu: widz – artysta. Dobrze wiemy, że nic nie zastąpi osobistego obcowania ze sztuką. Ta forma jednak nie jest w stanie wypełnić luki, a przede wszystkim nie daje artystom szansy na godziwy zarobek na tak zwany „chleb”. Jeszcze Ci topowi, najbardziej popularni mogli z jakimś powodzeniem biletować wydarzenia artystyczne w sieci, ale Ci mniej popularni nie mieli na to szans. Kilkukrotnie z wielkim żalem obserwowałem próby organizacji biletowanych koncertów, spektakli on-line gdzie wykupowano…. kilka biletów. Przykre.

Pewne możliwości stworzył Fundusz Wspierania Kultury, który poprzez dotacje pozwolił wielu artystom, agencjom koncertowym, teatrom zorganizować darmowe dla widzów wydarzenia sieciowe pokryte właśnie z tego funduszu. To jednak i tak kropla w morzu potrzeb.

Mimo wszystko jestem pełen podziwu dla kreatywności wielu osób. Wbrew przeciwnością, braku odpowiednich funduszy dają nam wiele ofert z których możemy skorzystać nie wychodząc z domu.
Poprosiłem trzech artystów, którzy w takiej formie umilają nam czas, aby podzielili się z nami swoimi odczuciami. Na moje pytania odpowiadają: Ela Dębska – wokalistka, kompozytorka, aktorka przez lata występująca z nieodżałowanym Maciejem Zembatym, okrzyknięta polską Janis Joplin, Jacek Dewódzki – były wokalista zespołu Dżem, obecnie wokalista
i basista zespołu REVOLUCJA, oraz Piotr „Peter” Wiwczarek , wokalista i gitarzysta, lider światowej gwiazdy muzyki metalowej VADER.

Jak jako muzyk radzisz sobie w czasach pandemii?

Ela: Jeszcze przed pandemią część swojej aktywności zawodowej przeznaczyłam na zajęcia pedagogiczne i prowadzenie warsztatów z emisji głosu pod nazwą “Laboratorium głosu”. Jest to połączenie muzyki , literatury, teatru, psychologii, medytacji. Cieszę się , że zajęłam się właśnie tym, bo jest to bliskie temu co robię i mogę podzielić się  wiedzą , którą zdobywałam przez lata.
Jacek: Myślę ze nie tylko muzycy w czasie pandemii nie radzą sobie najlepiej, gdyż są zawody, które wymagają bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem i nie chodzi tu tylko o zarabianie pieniędzy ale też i o to że najlepszym lekarstwem na samotność jest mieć do kogo się odezwać.
Peter: Jako muzykowi ciężko jest w ogóle sobie dziś radzić. Jako muzykowi tworzącemu i grającemu Heavy Metal istnienie jest już praktycznie niemożliwe. Wybrałem styl, jaki wiąże się w 90% z trasami i koncertami NA ŻYWO. Od zakończenia trasy w USA w lutym 2020 – która była chyba w ogóle jak do tej pory ostatnią trasą tej muzyki zagraną na kontynencie północno-amerykańskim – udało nam się zagrać na ten moment w sumie 20 koncertów – z czego połowa w Polsce. Jednym z tych występów był transmitowany pod koniec grudnia online show z Torunia i był to nasz ostatni jak dotąd zagrany koncert. Jako porównanie
i ogólny obraz sytuacji mogę powiedzieć tylko tyle, że od 1993 Vader grał średnio 100 koncertów każdego roku.

Co sądzisz o przeniesieniu życia muzycznego do sieci? Jaki jest Twój odbiór koncertów online?

Ela: Właśnie część warsztatów wokalnych, które prowadziłam w grupach, przeniesionych zostało do sieci. Wszyscy pytają: “kiedy będziemy znowu na scenie?” jest jasne, że nikt nie chce śpiewać w domu, przy bliskich. Uczniowie tęsknią za sceną, ja też za sceną tęsknię. Nie da się przenieść takich emocji do online. Koncerty w sieci są tylko substytutem, oczywiście dobrze, że są, ale nie zastąpią przepływu tej energii, uczuć i wrażeń, jakie powstają w trakcie koncertu z żywą widownią. Być może jest to przyszłość, być może tak kiedyś będzie, ale w takim razie potrzebne jest jeszcze coś do emisji innego rodzaju energii.
Jacek: Życie w sieci kojarzy mi się z muchą zaplątaną w pajęczą pułapkę z której się nie można wydostać chyba, że się ma dużo szczęścia i drapieżnik przegapi okazję. Kiedyś Michael Jackson wystąpił po śmierci na scenie jako hologram. A jeżeli, jak powszechnie wiadomo TV kłamie to czy będziemy w stanie odróżnić prawdę od kłamstwa, kiedy tak naprawdę pojęcie koncert na żywo to wielka rzadkość?
Peter: Traktowałem to tylko i wyłącznie jako uzupełnienie. I do dziś tak samo traktuję…Metal to scena i wspólne występy z publicznością. Ta muzyka to emocje, jakie wywołuje masa dźwięku, atak świateł, efekty i przede wszystkim właśnie wspólne oddziaływanie zespół-publiczność.  Nawet w dzisiejszych czasach, kiedy media, internet przejęły mocno rolę pośrednika – te elementy się nie zmieniają. W ostatnich latach czuć wręcz było powrót popularności koncertów ”żywych” i zrozumieniem totalnej przewagi takowych nad transmisjami na You Tube. Pandemia i związane z nią reżimy bezpieczeństwa wyrzucają nas wszystkich znowu ze scen i koncertów do sieci i streakingów. Rozumiem powagę sytuacji i respektuję ją starając się przetrwać właśnie koncertami online oraz sprzedażą gadżetów , które stały się w pewnym sensie nową pasją dla Fanów, a nam pomagają w tym właśnie przeczekaniu pandemii. Taka sytuacja nie może jednak trwać wiecznie. Mam wrażenie, że nasze zrozumienie jest bardzo jednostronne a państwo kompletnie nie bierze pod uwagę tego, że muzyka to tysiące ludzi uzależnionych właśnie od koncertów i tras NA ŻYWO .

Jakie jest Twoje zdanie na temat przyszłości branży artystycznej? Czy jesteśmy skazani na funkcjonowanie głównie w sieci? 

Ela: Potrzeba matką wynalazków, z pewnością jest to przełom i kultura będzie się rozwijać w takim kierunku, jaki wyznaczy jej nowa technologia. 
Jacek: Branża artystyczna przeżyje każdy kataklizm bo taka jest natura człowieka, że lubi się bawić, może tylko mega imprezy, mega gwiazdy będą musiały przebranżowić się na imprezy bardziej kameralne i mniej komercyjne bo przecież sztuka nie powstaje dla pieniędzy. Chociaż oczywiście możliwości techniczne są też mega wszechmocne ale nic nie zastąpi brzmienia gitary i łomotu bębnów prosto ze sceny.
Peter: Nie znam przyszłości i nie wiem jak wpłynie na życie w ogóle. Natomiast wiem, że ani branża muzyczna ani ekonomia nie wytrzyma zamrożenia przez kolejny rok. Nasze zasoby i materialne i psychiczne mają swój limit. Po blisko 40 latach istnienia jako koncertujący na trasach zespół nie mam możliwości przebranżowienia się. W sieci możemy – i będziemy- istnieć by przetrwać ALE na pewno nie wyobrażam sobie takiego funkcjonowania jako standard. Pracujemy obecnie nad serią kolejnych występów „online”.

]]>
Dorosłe uczenie http://metropolitansilesia.pl/2021/04/13/dorosle-uczenie/ Tue, 13 Apr 2021 14:40:10 +0000 http://metropolitankatowice.pl/?p=3245

Dorosłe uczenie

Agnieszka Twaróg - Kanus
Agnieszka Twaróg - Kanus

Kiedy myślimy o dorosłości przychodzi nam do głowy kierowanie własnym życiem i przejęcie za nie odpowiedzialności. Fazę dorosłości za Knudem Illerisem możemy scharakteryzować w następujący sposób: jednostka opuszcza dom swojego dzieciństwa i przejmuje odpowiedzialność za projekt własnego życia; ma własną rodzinę albo pozostaje z kimś w związku partnerskim; została ukończona edukacja wraz z uzyskaniem specyficznych kompetencji zawodowych; człowiek jest zorientowany na osiągnięcie stabilnej pozycji na rynku pracy…ale nie samą pracą człowiek żyje. Dorośli uczą się tego co chcą, i tego co jest dla nich znaczące, często korzystając ze źródeł, które już wykorzystywali. W konsekwencji dorośli mają mniej lub bardziej spójne strategie osiągania celów, które jasno definiują i których są świadomi.

Gdybyśmy mieli porównać jak uczą się dzieci (pedagogika), a jak dorośli (andragogika) to zestawilibyśmy po pierwsze to, że dziecko w procesie edukacyjnym jest całkowicie zależne od nauczyciela-eksperta i od wiedzy, którą mu on przekazuje. W przypadku edukacji dorosłych doświadczenie i samodzielność ma olbrzymi wpływ na proces edukacyjny. Po drugie, sposób podejścia do nauki. Według Malcolma Knowles’a dzieci uczą się tego, czego oczekują od nich dorośli i za co mogą zyskać ich aprobatę (nagrody). Dorośli potrzebują z kolei odpowiednich kompetencji, przydatnych w radzeniu sobie z wymogami współczesnego życia, wspieraniu własnego samorozwoju czy rozwiązywaniu problemów. Dlatego muszą dostrzegać pragmatyczność zastosowania nabytych umiejętności i wiedzy w praktyce. Uczący się dorośli koncentrują się głównie na efekcie – nieuzyskanie go w zamierzonym czasie bywa miarą niepowodzenia. Owo nastawienie na efekt często pozbawia osoby dorosłe możliwości czerpania radości z uczestnictwa w procesie edukacyjnym. Jest jeszcze podatność na zmiany- odczuwamy lęk przed nowością, której nie znamy, przejawiamy nieufność wobec każdej próby zmiany istniejącego stanu rzeczy. Kontrola i ocena (za którą chyba obie grupy nie przepadają) skierowana w dorosłego powinna mieć wyraźnie formatywny charakter, powinna wiązać się z udzielaniem konstruktywnej informacji zwrotnej, mówiącej o konkretnym aspekcie, jakie coś jest, w jakim kierunku można coś zmieniać, usprawniać i doskonalić. Tak jak u dzieci dominuje motywacja zewnętrzna kierowana uzyskaniem nagród od ważnych dla nich ludzi, w przypadku osoby dorosłej najskuteczniejsza jest motywacja wewnętrzna sterowana ciekawością, własnymi zainteresowaniami czy potrzebami. Uruchamia się ona, gdy uczący się dostrzega związek między tym, co już umie i wie, a tym, jaka jest oferta – czy angażuje jego doświadczenie osobiste i czy w jej kontekście jest ono ważne.

Jak mawiał Leonardo da Vinci: Nauka nigdy nie wyczerpuje umysłu. Potoczna wiedza głosi, że ludzie starsi uczą się gorzej… Stwierdzenie to można przeramować na okoliczność, że ludzie starsi uczą się wolniej rzeczy nowych, szczególnie gdy ich ta wiedza nie interesuje…

Mając na względzie rolę czasu, cierpliwości, konsekwencji w nabywaniu wiedzy i umiejętności warto przytoczyć eksperyment inżyniera Destina Sandlin’a. Eksperyment polegał na nauce jazdy na rowerze, który skręcał w odwrotną stronę niż normalny rower. Kiedy skręcało się kierownicą w prawo, to rower jechał w lewo i odwrotnie. Sandlin nauczył się jeździć na rowerze jako sześcioletnie dziecko i doskonalił tę umiejętność do osiągnięcia lat dorosłych. Uznał, że nauczenie się jazdy na rowerze z odwróconymi kierunkami nie będzie specjalnym wyzwaniem – jakże się pomylił! nie udało mu się przejechać nawet 10 metrów. Fakt, że dla wszystkich osób, które razem z nim podjęły się tego eksperymentu, jeżdżenie na rowerze było umiejętnością opanowaną w okresie dziecięcym i stale doskonalone, stanowiło przeszkodę i było kluczową barierą do nauczenia się nowego sposobu jazdy. Bo jak coś robimy w określony sposób przez długi okres czasu to oduczenie się tego jest dla umysłu trudnym zadaniem. Umysł każdego, kto sprawnie jeździ na rowerze utworzył konkretne połączenia synaptyczne i specyficzną siateczkę neuronów, która obsługuje jazdę na jednośladzie. Umysł poprzez ilość przejechanych godzin i kilometrów dokładnie poukładał swoje algorytmy. Te algorytmy doskonale działają w momencie kiedy jesteśmy gotowi do jazdy i rower znajduje się w zasięgu naszej ręki… Zmiana zasad jazdy na rowerze do którego mózg stworzył już algorytm jest jak zimny prysznic wylany na śpiącą osobę. Dla mózgu to brutalne działanie, umysł jest sfrustrowany bo nie wie jak obsłużyć nową sytuację. Mózg aby odnaleźć się w nowej okoliczności musiałby się nauczyć nowego sposobu jazdy na rowerze, ale też oduczyć się starego sposobu jazdy. To o wiele trudniejsze niż uczenie się jazdy od podstaw. Osiem miesięcy 34- letni Sandlin oduczał się jazdy na normalnym rowerze i nabywał płynnego jechania na rowerze z odwróconymi kierunkami jazdy.. tyle czasu mózg przebudowywał siatkę neuronalną aby oduczyć się starego systemu i opanować nową umiejętność. Dla porównania nauka jazdy na rowerze z odwróconymi kierunkami jego synkowi, który jeździł na normalnym rowerze zaledwie 3 lata zajęła dwa tygodnie… co stanowi dowód na plastyczność umysłu dziecka.

To też informacja dla dorosłych – należy się uzbroić w cierpliwość ucząc się nowych umiejętności, bo dorośli nie uczą się tak jak dzieci – od zera, oni mają swój bagaż doświadczeń. Dorośli się uczą i oduczają równocześnie. Proces oduczania się i nowej nauki nie odbywał się liniowo, przez 8 miesięcy w przypadku ojca i 2 tygodnie w przypadku syna nauka nowego sposobu szła bardzo opornie, mózg przebudowywał siatkę neuronalną- po tym czasie umiejętność została wdrożona. Zanim wykształcimy nową umiejętność musimy ją wielokrotnie powtarzać. Ciekawe jest też to, że jak Destin chciał wrócić do „normalnej” jazdy na rowerze, mózg ponownie doznał szoku i nie potrafił pokierować ciałem do normalnej jazdy, tym razem wystarczyło pół godziny by mózg odświeżył stare szlaki neuronalne. Jaki wniosek: stare nawyki i ścieżki neuronalne nie znikają, są jedynie zastępowane przez nowe.

Wiesz jaki jest Twój styl uczenia się?
Rozpoznanie swojego stylu uczenia się jest możliwe poprzez dostępną literaturę czy testy. W dzisiejszym świecie, w którym tempo zmian jest ogromne, umiejętność przyswajania nowej wiedzy i wykorzystania jej w praktyce jest cenna. Znajomość swojego preferowanego stylu nauki i korzystanie ze skutecznych dla nas metod, technik czy narzędzi może przynieść wiele korzyści.

Wielu teoretyków edukacji dorosłych zaznacza, że nie wszyscy uczymy się w ten sam sposób. Każdy z nas przez lata wyrabia sobie pewne nawyki, które sprawiają, że w określonych sytuacjach uczymy się łatwiej w innych trudniej. Ludzie przyswajają informacje i wiedzę na różne sposoby. Ucząc się czegoś stosujemy preferowany styl uczenia się, czyli taki, którego prawdopodobnie użyjemy w sytuacji, gdy musimy przyswoić wiele treści. Jeśli tylko metody nauczania dopasowane są do naszego preferowanego stylu uczenia się, proces nauki jest bardziej efektywny i przyjemniejszy. Aby podnieść poziom własnego procesu uczenia się powinniśmy określić jaki jest nasz styl uczenia się i z niego korzystać. Na dominację jednego spośród wielu stylów wpływ mają geny, doświadczenia oraz cechy aktualnego środowiska.

W wyniku badań realizowanych nad stylami uczenia się wyróżnione zostały ich cztery rodzaje:

  • konwergencyjny – preferowany przez empiryków, czyli osoby uczące się poprzez działanie. Empirycy najefektywniej uczą się, gdy są stawiani wobec nowych doświadczeń i problemów, które muszą rozwiązać. Aktywatorzy chętnie godzą się na to, by całkowicie pochłonęły ich doświadczane przeżycia. Lubią być skoncentrowani na chwili obecnej – tu i teraz. Cechuje ich otwartość i entuzjazm w stosunku do tego co nowe.
  • asymilacyjny – lubiany przez analityków, osoby refleksyjne, które wolą zbierać dane, rozważać sytuacje i wyciągać z niej wnioski, niż pochopnie przystępować do działania. Wolą uczyć się w sposób przemyślany. Cechuje ich ostrożność. Kontemplatorzy to ludzie rozważni, którzy zanim podejmą jakąś decyzję czy wykonają jakiś krok, będą analizować sprawy pod każdym możliwym kątem i brać pod uwagę różne konsekwencje z tym związane.
  • dywergencyjny – preferowany przez teoretyków, poszukujących wzajemnych związków i zależności, lubiących łączyć obserwacje w złożoną, uporządkowaną logicznie całość. Adaptują swoje obserwacje i włączają je w złożone, ale logiczne teorie. Wykazują tendencję do perfekcjonizmu. Nie kończą dopóki nie uporządkują wszystkiego i nie dopasują do racjonalnych schematów. Lubią podstawowe zasady, modele, teorie i myślenie systemowe. Cenią racjonalność i logikę. Stawiają pytania o sens i przyczyny, o podstawowe założenia. Wolą to co jest obiektywne i racjonalne od tego co jest subiektywne i niejednoznaczne.
  • akomodacyjny – stosowany przez pragmatyków, których interesuje możliwość zastosowania nabywanej wiedzy w praktyce. Pragmatycy lubią uczyć się, kiedy mogą wszystko dokładnie wypróbować, przećwiczyć i uzyskać informację zwrotną od eksperta. Przeszkadza im brak jasnych i konkretnych wskazówek. Poszukują nowych pomysłów, lubią eksperymentować i sprawdzać ich praktyczne zastosowanie. Lubią działać szybko, szczególnie gdy coś ich interesuje. Pragmatycy to osoby rzeczowe i praktyczne. Mają podejście, że „zawsze można zrobić coś lepiej” i „skoro coś działa to jest dobre”. 

Niezależnie od stylu uczenia się, czy dominującego zmysłu warto pamiętać, że nic nie chroni przed rozwojem i można zgodzić się z Henrym Fordem, że Każdy, kto przestaje się uczyć, jest stary, czy to w wieku dwudziestu, czy osiemdziesięciu lat. Każdy, kto kontynuuje naukę, pozostaje młody”.

Bibliografia:
Illeris K., Trzy wymiary uczenia się, Wydawnictwo naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej Edukacji TWP, Wrocław 2007.
Knowles M.S., Holton E.F. III, Swanson R.A. (red.), Edukacja dorosłych, PWN, Warszawa 2009.

]]>
Kraina długiej białej chmury http://metropolitansilesia.pl/2021/03/22/kraina-dlugiej-bialej-chmury/ Mon, 22 Mar 2021 19:33:15 +0000 http://metropolitankatowice.pl/?p=3160

Kraina długiej białej chmury

Dominika Rojecka
Dominika Rojecka

Aotearoa – Maoryska nazwa Nowej Zelandii, w której chmury stały się stałym gościem, żeby nie powiedzieć, że gospodarzem. W końcu to jedno z miejsc na świecie z najwyższą roczną sumą opadów. Na południowej wyspie, która jest celem tej wyprawy, ląduję z upalnego Sydney, które zdążyło już przyzwyczaić do pięknej słonecznej pogody i wszechogarniającego żaru. A tutaj, tuż po wylądowaniu w Christchurch, od razu widać na niebie senne obłoczki, które sprawiają że tę „niepewność” pogody czuć w powietrzu. Nowa Zelandia to miejsce, gdzie można karmić zmysły, więc zwiedzanie południowej wyspy czas rozpocząć. Przygodo na końcu świata, czas START!

Przystanek Arthur’s Pass
– początek bezkresu

Południowa wyspa ma charakter górzysty. Taki też charakter ma Park Narodowy Arthur’s Pass w południowych Alpach. Pierwszy pośredni przystanek w kierunku zachodniego brzegu wyspy. Droga tam daje pierwsze wyobrażenie, czego można się podziewać po południowej wyspie. To co uderza, to ogromne przestrzenie. Góry, pagórki, skałki i kamienie, rozliczne jeziorka komponują krajobraz niezwykły. Natura ma w sobie energię piękna, a jednocześnie surowości i niedostępności.

W przydrożnej restauracji, podczas kawowej przerwy, na stole siada drapieżna papuga kea. Lokalny endemit. Za chwilę ściągają kolejne, by zabawiać swym pięknem również innych gości restauracji. Gatunek kea, to jedyne na świecie papugi górskie. Niezwykła mieszanka wyglądu, jak i osobowości. Ich wygląd to połącznie orła z papugą. Upierzona na zielono, jak Nowa Zelandia, z płomieniem po wewnętrznej stronie skrzydeł. Z jednej strony papuga kea oskarżana jest o zabijanie, czy ranienie owiec, z drugiej szanowana jako najinteligentniejsza z papug. Do tego, jak to typowa papuga niezwykle ciekawska, gotowa na nawiązywanie nowych znajomości. Siada bardzo blisko, na wyciągniecie ręki, widać, że zdążyła się na dobre oswoić a i ma interes w takich znajomościach. Pewnie nie bezinteresownie, bo licząc na łatwy posiłek, ale w zamian kea daje poczuć obcowanie z wyjątkowym pięknem.

Wokół przełęczy Arthur’s Pass rozciąga się park narodowy, na terenie którego można znaleźć, aż szesnaście szczytów powyżej 2000 m.n.p.m Wiele jest miejsc do pieszych wycieczek, dzięki rozlicznym szlakom, prowadzącym w różne strony. Przejażdżka samochodem jest również ciekawa, ze względu na rozliczne punkty widokowe, których jest wiele i które dają dobry pogląd na krajobraz. Park narodowy, jak cała wyspa południowa nie rozpieszczają pogodą, póki co jest jednak przyjaźnie.

Przystanek Hokitika
– wąwóz i krzesło na plaży

Pogoda jeszcze niby dobra, ale już widać, że chmury intensywnie knują na niebie.

Przed wjazdem do miasta obowiązkowa wizyta w wąwozie – Hokitika Gorge. W zasadzie wizyta w wąwozie jest celem tego postoju, a miasto jest jedynie przy okazji.

I wreszcie jest, wreszcie nawigacja pokazuje cel podróży. Spośród zieleni wyłania się powoli wąwóz. Ukryty w bogactwie roślinności tak soczystej i gęstej, że stanowiącej wręcz żywą ścianę. Można bez trudu dostrzec przynajmniej kilka rodzajów paproci, które widać, że mają się tu bardzo dobrze. Pnie drzew są porośnięte mchami, porostami. Pnącza oplatają pnie, a z gałęzi zwisają grube liany. Bogata roślinność ukrywa przed ciekawskimi to, co najlepsze. Wąwóz wypełniony błękitnoturkusową wodą, przepasany drewnianym mostem. Do tego cudowny zapach, esencja natury w pełnej krasie. A co najważniejsze, prawie żadnych turystów, jakby natura dawkowała swoje uroki jedynie wybranym. Oczywiście nadchodzi to co nieuniknione. Zaczyna padać, najpierw delikatnie dając jeszcze nadzieję na zmianę, ale potem już bezlitośnie. Kraj długiej białej chmury przypomina o swoim charakterze…

Miasto Hokitika, które miało być jedynie dodatkiem do zwiedzania tego regionu okazuje się ciekawym odkryciem. Być może dlatego, że nie było względem niego większych turystycznych oczekiwań. Tymczasem Hokitika wita maleńką ogólnodostępną pralnią, w której można wysuszyć przemoczone ubranie, co jest kluczowe dla dalszego losu wyprawy. Miasto niegdyś górnicze. Dzięki gorączce złota było w pewnym momencie najludniejszym miastem Nowej Zelandii. Dziś sławne dzięki jadeitowi. Wokół więc masa sklepów i sklepików z jadeitową biżuterią i ozdobami.

Jedyny zabytek w tej miejscowości, czyli wieża zegarowa to największy i raczej jedyny ciekawy okaz architektoniczny w miejscowości, więcej jednak nie trzeba.

Za to plaża jest wyjątkowa. Plaża w Hokitice jest jednym z najlepszych punktów widokowych zachodu słońca na wybrzeżu. Dodaje miejscowości niezwykłego smaku, otwierając Hokitikę na Morze Tasmana. Na plaży jest charakterystyczny dla tego miejsca napis – instalacja utworzona z wyrzuconych przez morze konarów drzew, ułożonych w słowo – HOKITIKA. Wreszcie jest też kolorowe krzesło, które widać na wielu pocztówkach z regionu i na którym można usiąść i podumać. Te charakterystyczne elementy, a do tego parkujące nieopodal hipisowskiej kampery, sprawiają że klimat plaży czyni z niej bardziej miejsce do zabawy i spędzania czasu na refleksyjnej tułaczce po brzegu, niż typowego plażowania.

Przystanek Tekapo
– natura wzniesiona na ołtarze

Doga ku jeziorom prowadzi majestatycznymi pustkowiami. Ruch jest mały, chwilami żywej duszy. Dookoła widok gór i zboczy porośniętych obłoczkami owiec. Owce – wizytówka południowej wyspy. Wełniane sylwetki ciągną się aż po horyzont. Szacuje się, że w Nowej Zelandii na jedną osobę przypadka około 8 owiec. Nic więc dziwnego, że na drugim miejscu na podium „zwierząt narodowych” Nowej Zelandii, zaraz po kiwi, dumnie beczy owca. Okoliczne sklepiki pełne są pamiątek z tymi zwierzętami, aż chwilami nie jest się pewnym, czy nie przeniosło się na Krupówki. Baranina równie często gości na talerzu, co na stokach. Taki urok, takie koło życia. Owcze koło życia.

Wreszcie nadszedł czas jezior. Na początek jezioro Tekapo. Wyłania się majestatyczne, otoczone górami parku narodowego Mount Cook. Tak piękne, że aż bezwstydne. Miejsce magiczne. Pierwsze miejsce, gdzie turystów jest znacznie więcej. A właściwie wypadło by napisać, gdzie turyści zaczynają się pojawiać. Tekapo to polodowcowe jezioro, które dostarcza wyjątkowych wrażeń estetycznych. Krystalicznie czyste, ogromne, turkusowe, że aż bolą oczy. A wokół łąki, skały z ośnieżonymi szczytami. Kraina elfów i magii.

Do tego punkt charakterystyczny dla tego miejsca. Stary kamienny kościółek. Oczywiście Kościół Dobrego Pasterza, bo jakże w tym miejscu mogłoby być inaczej. Wybudowany w 1935 r. zaprojektowany w oparciu o malarskie szkice, sam jest niczym malowany na tle jeziora. Uwagę zwraca niezwykły ołtarz. Został ograniczony jedynie do kamiennej mensy. A główny ołtarz to okno prezbiterium, z którego roztacza się widok na jezioro Tekapo. Niezwykły symbolizm, ołtarz natury.

Tuż obok ciągnie się jezioro Pukaki, zupełnie nie ustępujące swoją urodą Tekapo. Dłuższym brzegiem jeziora zmierza droga dojazdowa do Mt Cook Village. Po drodze wiele punktów widokowych, gdzie można się zatrzymać na zdjęcia. Opóźnia to bardzo dalszą podróż, bo właśnie nie sposób przestać się zatrzymywać.

Przystanek Mount Cook Village
– wokół góry na końcu świata
 

Mount Cook Village, znajduje się w nowozelandzkim parku narodowym Aoraki/Mount Cook, zaledwie 15 kilometrów na południe od szczytu najwyższej góry kraju, zwanej w języki Maorysów Aoraki. Góra Cooka to najwyższy szczyt Nowej Zelandii, który znajduje się w łańcuchu górskim ciągnącym się wzdłuż zachodniego wybrzeża południowej wyspy. Jako nieliczna, Góra Cooka zmniejszyła swoją wysokość w wyniku osunięcia się skał. Jej wysokość pierwotnie wynosiła 3 764 m n.p.m., jednak
w grudniu 1991 r. jest wysokość zmniejszyła się o 10 m, zaś w roku 1996 r. o kolejne 30 m. Na zboczach góry ciągną się dwa lodowce górskie – Lodowiec Tasmana i Hookera.

Okolice Parku Narodowego Mt Cook, Tekapo, Twizel, Mount Cook Village tworzą Rezerwat słynny z … ciemności. Rezerwat Nocnego Nieba, cieszy się niezwykłą popularnością. To właśnie tu, w bezchmurne noce widać miliony gwiazd. Zanieczyszczenie światłem jest praktycznie zerowe, dzięki czemu można kontemplować niezwykłe kosmiczne widoki. Osoby szukającego „zorganizowanych” obserwacji zostaną obsłużone przez uniwersyteckie obserwatorium na szczycie Mount John w Tekapo. Widok rzeczywiście magiczny, gdyż obserwatorium zyskuje na tym, że jest wyniesione ponad okolicę, z widokiem na ogromne jezioro. Ale miejsca jest dosyć również dla samotników, stroniących od zorganizowanego zwiedzania. Miejsca jest tyle, że wystarczy się zatrzymać na poboczu krajowej drogi, punktach widokowych przy jeziorach, czy po prostu pójść przed siebie, by zanurzyć się
w ciemności i podziwiać południową hemisferę z malowniczą Drogą Mleczną.

W samym Mount Cook Village praktycznie niczego nie ma, oprócz kilku hosteli i pola namiotowego. Nie ma nawet sklepu spożywczego. Cudownie miejsce dla samotników i odludków.

Mount Cook Village stanowi jednak świetną bazę wypadową, a Park Narodowy dostarcza wielu atrakcji. Tras trekkingowych nie ma zbyt dużo, ale za to są naprawdę piękne i ewidentnie różnią się od typowych górskich ścieżek. Szlaki prowadzą przez wzniesienia oraz liczne mosty linowe. Z punktów widokowych można obserwować szczyty, w tym Górę Cooka.

To również miejsce na chwilę zastanowienia się nad zmianami klimatu. O wszechobecnej degradacji klimatu przypomina Jezioro Tasmana. Jeszcze przed 1973 r. Jezioro Tasmana w ogóle nie istniało. Od Lodowca Tasmana, największego lodowca górskiego w Nowej Zelandii, oderwało się sporo dużych fragmentów lodu, które dały początek jezioru. Wzrost Jeziora Tasmana, to również bezpośredni wynik trzęsienia ziemi w Christchurch, które miało miejsce w lutym 2011 roku. Wówczas od lodowca odłamał się kawał lodu o masie 30 milionów ton. Wpadając do jeziora utworzył falę przypływową o wysokości trzech i pół metra.

Ten region jest też bardzo ważny dla rozwoju alpinizmu. 29 maja 1953 roku Nowozelandczyk Edmund Hillary i nepalski Szerpa Tenzing Norgay jako pierwsi ludzie zdobyli Mount Everest – najwyższy szczyt świata. Sukces przypisuje się doświadczeniu, jakie Edmund Hillary zdobył wspinając się właśnie na Mount Cook. Nowozelandzkim Alpom przypisuje się bowiem dużo podobieństwo do Himalajów. Dzisiaj można podziwiać brązowy posąg Hillarego stojący przed The Hermotage Hotel w Mount Coon, a sam Hilary codziennie spogląda, w towarzystwie hoiho – żółtookiego pingwina z nowozelandzkiej pięciodolarówki.

Przystanek Oamaru
– pingwiny i Steampunk
 

Miasto charakterystyczne, pełne niepasujących do siebie z pozoru elementów, które składają się jednak w logiczną układankę. Kolejne prawie puste miejsce, jakby tu na końcu świata nikogo nie było. Pierwsze co rzuca się w oczy, to bogata kolekcja wiktoriańskiej architektury. Harbour Street to prawdziwa szkatułka z której wysypują się kolejne perełki XIX wiecznej architektury. W Oamaru wita też podróżnych malutka stacyjka kolejowa, chyba jedna z ładniejszych na świecie. Czasami zatrzymuje się na niej stary pociąg, który przejeżdża przez starą część miasta. I nagle z tym urokliwym, wręcz sielankowym klimatem zderza się Steampunk HQ. Trudno nawet określić czym do końca jest. Chyba można go uznać, za rodzaj ekscentrycznej instalacji, rodzaju galerii, muzeum nasiąkniętego surrealizmem. Chwilami przerażającego, ale z pewnością wciągającego. Na dziedzińcu na zewnątrz jest kilka dziwacznych urządzeń i pojazdów prowadzonych przez upiory. Stampunk HQ jest bardzo interaktywny – można się na niego wpinać, zaglądać do przerażających wnętrz, by osobiście wziąć udział w tej przedziwnej grotesce.

Kolejny puzzel wśród atrakcji Oamaru to Teatr Małych niebieskich pingwinów. Znajduje się blisko nadbrzeża. Jest to płatne, zorganizowane wodowisko. Zaczynać się powinno w okolicach zachodu słońca, kiedy pingwiny wracają z morza, do swoich domostw. Pingwiny wracają do małych domków, które wybudowali im organizatorzy, ku uciesze turystów. Niebieskie pingwiny to najmniejsze pingwiny świata o średnim wzroście wynoszącym zaledwie 33 cm. W teatrze pingwinów zasiada się na trybunach i czeka, aż małe stworki powrócą na brzeg, by spędzić noc na lądzie. Zdjęć nie można im robić, o czym przypominają rozliczne tabliczki z zakazami. W powietrzu czuć niecierpliwość w oczekiwaniu zgromadzonych. Wszyscy są bardzo ciekawi, a przybyszów nie widać. Na szczęście jest tam molo pełne ptaków, które po części rekompensuje długie oczekiwanie. Wreszcie są. Pojedyncze sztuki wychodzą z morza. Niektóre mkną prosto do domków, inne pozwalają nieco nacieszyć oko turystów. Obraz jest jednak daleki, od tego przedstawionego na zdjęciach zamieszczonych na ulotce reklamującej całe przedsięwzięcie. Po wyjściu z komercyjnego teatru, czeka jednak niespodzianka. Po nadbrzeżu biegną pingwiny, dezerterzy, które nie były zainteresowane udziałem w widowisku. Można je swobodnie podziwiać, praktycznie dotknąć, cieszyć się czystym obcowaniem z naturą. W każdym razie kolejny dowód na to, że najlepsze rzeczy w życiu są za darmo.

I chociaż miasto wydaje się totalnie ciche, kolejną niespodzianką wieczoru jest pub, który do późnych godzin tętni życiem. Przy akompaniamencie największych hitów lat 80-tych bawią się lokalni mieszkańcy. Są też Maorysi zasymilowani z emigrantami, na przybyszów patrzą życzliwie. Można się poczuć bardzo swojsko, choć na końcu świata.

Przystanek Kaka Point
i latarnia morska
 
Kaka Point – miejsce magiczne. Mała osada z pięknymi plażami, której niezwykłego smaku dodaje Nugget Point z maleńką latarnią morską. Miejsce znane, uwiecznione na wielu oferowanych w internecie tapetach, czy pocztówkach z regionu, cieszy się zasłużoną sławą. Do latarni zmierza się wąskim cyplem otwierającym południową wyspę na ocean. Niebo styka się z głębią wody, fale uderzają o brzeg. Idąc do celu patrzy się na wielki błękit.

U podnóża skał, przy brzegu kłębią się kolonie fok, bawiące się w falach. Można tez spostrzec lwy morskie. Mający więcej szczęścia widują delfiny lub żółtookie pingwiny. Sama latarnia kusi urokiem. Latarnia została zbudowana w latach 1869-70, ma 9,5 m wysokości i znajduje się 76 m n.p.m. i jest urokliwym wykończeniem wybrzeża, chłostanym przez wysokie fale.

Przystanek plaża Koehoke
i kosmiczne kule
 

Tuż niedaleko kolejny cud natury. Oto plaża, a na niej spoczywają wielkie kuliste głazy, niczym porozrzucane jaja dinozaurów. Skąd to i dlaczego? Głazy Moeraki  (Moeraki Boulders) – to grupa dużych, kulistych konkrecji występujących na plaży Koehoke, na wybrzeżu regionu Otago, południowej wyspy. Ich szare zabawienie przypomina nieco krajobraz księżycowy. Wyglądają jakby rodziły się na brzegu i podążały w stronę morza. Niektóre wędrują pojedynczo, inne grupami. Ich liczba robi wrażenie.

Widok niezwykły. A wszystko to za sprawą erozji występującego na wybrzeżu mułowca, wywołanej przez fale uderzające o brzeg. To fala sprawia, że wybrzeże uwalnia regularnie nowe kule, które toczą się następnie w kierunku morza, jakby ich misją było płynąć, nie zważając na gabaryt. Maorysi twierdzą w swych legendach, że głazy to resztki koszy na węgorzy i tykw, które zostały wyrzucone na brzeg ze statku. Z kolei klify wychodzące w morze, to kadłub statku, a położony w pobliżu cypel, to ciało kapitana. Być może coś w tym jest, że tak ciągną do morza. Widok niesamowity.

Przystanek Zatoka Milforda
i kaskady ze skał

Droga do Zatoki Milforda prowadzi z Queenstown. Zatoka Milforda jest częścią regionu Fiordland południowej części Wyspy Południowej, jest parkiem narodowym Nowej Zelandii wpisanym na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Uformowana przez lodowiec, który wyżłobił rów spływając do morza. Unikatowa flora i fauna jest wynikiem sąsiadowania ze sobą słonych i słodkich wód, tworzących środowisko będące po części jeziorem i oceanem. Jest to region, w którym biegnie jeden z najsławniejszych szlaków turystycznych – Milford Track.
Najsłynniejszy spacer w Nowej Zelandii, Milford Track, od ponad 150 lat zachwyca wędrowców. Alpejska sceneria oraz fiordy sprawiają, że wędrówka jest niezwykłą przygodą. Dlatego też rezerwację wejścia należy planować z dużym wyprzedzeniem, bo zamawiając na ostatnią chwilę można się rozczarować brakiem miejsc.

Spacer prowadzi przez wiszące mosty. Na drodze Milford Track ukazują się dziewicze jeziora, szczyty górskie. Widoki na bezkresne zielone doliny. Można też poczuć mglisty oddech wodospadu Sutherland, najwyższego wodospadu w Nowej Zelandii. Oczywiście tak długi spacer nie może obejść się bez niespodzianek pogodowych. W słoneczny dzień trakt roztacza przed turystami sielankowe widoki.

Sama podróż z Queenstow do Zatoki Milforda jest równie ciekawa, co jej cel. Niesamowita gęsta roślinność, która wydaje się aż przejaskrawiona swym kolorem. Wokół drogi pełno klifów, z których spływa kaskadami woda. Zatoka Milforda to jedno z najbardziej deszczowych miejsc na Ziemi. Statystyki są nieubłagane i podają, że tylko co trzeci dzień jest bezdeszczowy.

W porcie duży ruch. Tłumy turystów są dosłownie wszędzie. Głownie Azjaci, polskich słów raczej nie słychać. Rejs po zatoce trwa około dwóch godzin. Prom podpływa pod skały, by ostatecznie zmierzać w kierunku otwartego morza. Sytuacja komplikuje się, gdy zaczyna mocno padać. Wiatr rzuca promem, trzeba się mocno trzymać. Mało kto zostaje na pokładzie. Prawie wszyscy chowają się w środku odtwarzając skrzętnie swoje dotychczasowe nagrania. A szkoda, bo najlepsze właśnie dopiero się zaczyna. Choć wiatr mocno wieje w twarz, a ubranie zaczyna być mokre, mimo peleryny szarpanej podmuchami, dopiero teraz widać piękno i dzikość krajobrazu. Kaskady jeszcze bardziej ożywają, czuć ich krople na twarzy gdy prom zbliża się ponownie do skał. Widok i przeżycie niesamowite, być może nawet ciekawsze, niż w słoneczny dzień.

Przystanek Queenstown
i potężna dawka adrenaliny

Zupełna odmiana, po dotychczasowych bezkresach. Miasto tętni życiem i słusznie jest nazywane przez niektórych adrenalinową stolica świata. Queenstown jest znanym zimowym kurortem, zaś latem kusi ekstremalnymi sportami. Można skakać na bungy (pisane lokalnie właśnie w taki sposób) i to z kilku lokalizacji. Można tez cieszyć się pięknymi widokami jeziora Wakatipu, nad którym położone jest miasto. Na szczycie miasta znajduje się kompleks Skyline.

W okolicach miasta znajdują się liczne trasy rowerowe, głównie do zjazdów na rowerach górskich. Zimą z kolei Queenstown zamienia się w kurort dla narciarzy i fanów sportów zimowych. Miasto działa na pełnych obrotach przez cały rok. Okolica oferuje też coś dla zwolenników górskich wycieczek. Można się wspiąć na Queenstown Hill, Bob’s Cove, czy podążyć szlakiem Ben Lomond. Niezależnie od wyboru, niesamowite widoki są gwarantowane.

Lokalnym, lecz działającym globalnie dostawcą adrenaliny jest AJ Hackett, który kieruje się zasadą Live more. Fear less. Alan John Hackett to nowozelandzki skoczek i prekursor bungy. Rozwijając ten ekstremalny sport i swoją pasję inspirował się rytuałami z wysp Vanuatu. Szukał sposobu, by skoki z bungy były bezpieczne. Opierając się na nauce, używając matematycznych wzorów, w połowie lat osiemdziesiątych stworzył super – rozciągliwy, elastyczny sznur do skoków. AJ Hackett był oczywiście pionierem, który osobiście testował swoje wynalazki. Do niego należy między innymi słynny skok z Wieży Eiffla w Paryżu w dniu 26 czerwca 1987 r. za który otrzymał karę aresztu. Odsiadka jednak się opłacała, gdyż bardzo spopularyzowała bungy, jak i postać Hacketta.

Obecnie AJ Hackett Bungy to profesjonalna firma, która ma swoje miejsca do skoków w wielu krajach świata. Na południowej wyspie w ramach oferty AJ Hackett można skoczyć z malowniczego mostu Kawarau (43m), platformy Nevis (134m), czy też Ledge Bungy znajduje się w Skyline Queenstown. Ale to nie wszystko. Można też wykrzesać z siebie super bohatera na największej ludzkiej katapulcie, pędząc 150 m przez dolinę Nevis, wzbijając się w powietrze z niesamowitą prędkością – z siłą do 3G – po czym cieszyć się ekscytującym odbiciem, gwarantującym niesamowitą adrenalinę. Nieco „spokojniejszych” atrakcji dostarczają natomiast górskie huśtawki, gdzie z nieco mniejszą prędkością można zachwycać się widokami łączącymi skał i turkusowych górskich jeziorek. Odważni niech skaczą, bo to już koniec tej wyprawy. A za rogiem niestety czeka powrót do codzienności, choć dalej pozostaje niedosyt tego niezwykłego miejsca. Kia Ora, czas wracać, południowa wyspo!

]]>
MoNoChroMaToNe http://metropolitansilesia.pl/2021/03/22/monochromatone/ Mon, 22 Mar 2021 19:27:16 +0000 http://metropolitankatowice.pl/?p=3148

MoNoChroMaToNe

Projektantka Sonia Chruścińska w kolekcji zainspirowała się architekturą wybranych kościołów i katedr jednego z jej ulubionych regionów – Toskanii. Jako źródła inspiracji wskazuje:

  • Katedra Santa Maria del Fiore we Florencji
  • Kościół Santa Maria Novella we Florencji
  • Kościół San Miniato al Monte we Florencji
  • Cattedrale Metropolitana di Santa Maria Assunta w Sienie

Zamysł kolekcji to obrysowanie konturem i dokładne odtworzenie elewacji budowli, a następnie stworzenie unikalnego wzoru nadrukowywanego na tkaninie.

Kolekcja jest geometryczna, opiera się na prostych formach, liniach i cięciach.
Użyte materiały są również głęboko osadzone w architekturze. Wspomnieć tu można o czarnej i czarno- białej ażurowej siatce z której zostały uszyte garnitur i sukienka będącej nawiązaniem do szrafu, czy bezbarwnej folii z czarną lamówką, stanowiącą odniesienie do czarnych konturów szkiców. Główne cechy kolekcji to: bryłowość, ażurowość, monochromatyzm i transparentność.

Fotografia, koncepcja i retusz: MAJA MACIEJKO
Fotografia, koncepcja i retusz: MAJA MACIEJKO

Stylistka: Angelika Szcześniak
Projektant mody: Sonia Chruścińska
Modelki: Laura Luu Ly Myślińska, Zosia Janik, Alicja Strączek
Make up artists: Viktoria Walusch, Sylwia Hoffman
Stylistka fryzur: Żaneta Goczał Your Hair
Oprawa świetlna: Zbigniew Dzienynski
Lokalizacja: Strefa Centralna CKK

]]>
To nie jest zwykły optyk, to jest StudioOptyczne44 http://metropolitansilesia.pl/2021/03/22/to-nie-jest-zwykly-optyk-to-jest-studiooptyczne44/ Mon, 22 Mar 2021 19:13:41 +0000 http://metropolitankatowice.pl/?p=3137

To nie jest zwykły optyk, to jest StudioOptyczne44

Jacek Adamczyk
Jacek Adamczyk

Fot. Maja Maciejko

Jest 2008 rok. W Katowicach powstaje Studio Optyczne 44. Naszym celem było stworzenie firmy optycznej, w której najnowszym trendom modowym towarzyszą najnowsze technologie optyczne „zatopione” w szkłach okularowych, zarówno przeciwsłonecznych jak i korekcyjnych.

Co nas wyróżniało wtedy?

  • unikalne kolekcje okularów takich marek jak: Chanel, Dior i wielu innych znanych projektantów,
  • unikalny warsztat optyczny z bardzo nowoczesnym parkiem maszynowym,
  • zespół optyków i specjalistów do spraw sprzedaży wszechstronnie wykształconych i umiejących sprawić, aby każdy użytkownik naszych okularów miał wrażenie, że jego okulary są magiczne. Nigdy nie sprzedawaliśmy okularów z których klient mógłby być niezadowolony,
  • zespół lekarzy okulistów, optometrystów, ortoptystów czyli tych osób, które potrafią dobrać nawet najtrudniejszą korekcję okularową i pomóc osobom dorosłym i dzieciom w leczeniu narządu wzroku.

Co zmieniło się przez te 12 lat?

Spełniły się nasze marzenia: zdobyliśmy ogromne zaufa-nie klientów, pacjentów i współpracujących z nami firm optycznych. Dzięki temu rośniemy, oczywiście pilnie śledząc najnowsze rozwiązania modowe i optyczne, nowinki technologiczne. W chwili obecnej możemy się pochwalić trzema lokalizacjami stacjonarnymi:

  • w Katowicach przy ul. Kopernika 3 – w naszym nowej siedzibie, gdzie rozbudowaliśmy gabinety okulistyczne dla dorosłych i dzieci poszerzając je o terapie widzenia,
  • w CH Trzy Stawy w Katowicach ul. Pułaskiego,
  • w CH Designer Outlet w Sosnowcu ul. Orląt Lwowskich 138

a także sklepem internetowym: www.okularymarkowe.pl
Prowadzimy również dwie strony internetowe: www.studiooptyczne44.pl i www.progresywne.eu

Dlaczego Wasze okulary są magiczne? Czym różnią się od okularów, które można kupić też gdzie indziej?

Są magiczne gdyż na każdym etapie projektu okularów wkładamy całe nasze serce, radość tworzenia, wiedzę, wieloletnie doświadczenie, najnowszą technologię wykorzystywaną w doborze korekcji powiązaną z najnowszymi rozwiązaniami optycznymi i miłość w końcowej fazie pracy w warsztacie szlifierskim.

Studio Optyczne 44 przez 12 lat zdobyło wszystkie najważniejsze tytuły w branży optycznej:

  • jedyny w Katowicach Specjalista Seiko,
  • wielokrotny lider sprzedaży soczewek progresywnych firmy Rodenstock,
  • Certyfikowany Specjalista technologii DNEye® PRO,
  • członkowsko w Prestige Club skupiających firmy optyczne wyróżniające się najwyższą jakością.

4 filary Studio Optycznego 44 to:

  • nadążamy za modą – uczestniczymy we wszystkich międzynarodowych targach optycznych, m.in. w Paryżu, Mediolanie, Monachium;
  • stale uzupełniamy wiedzę optometrystyczna oraz umiejętność doboru korekcji okularowej z wykorzystaniem najnowszej wiedzy i urządzeń;
  • rozbudowujemy usługi medyczne – w 2019 roku otworzyliśmy podmiot medyczny Gabinety Okulistyczne przy „Studio Optycznym 44” z terapią widzenia dla dorosłych i dzieci, w którym lekarze okuliści poradzą sobie ze wszystkimi schorzeniami narządu wzroku, a ortoptyści ustalą proces terapii wzroku;
  • rozbudowujemy warsztat i szlifiernię optyczną – w trosce o najwyższą jakość produktu końcowego jakim są okulary, stworzyliśmy własny nowoczesny warsztat optyczny wyposażony w najnowocześniejszy park maszynowy, w którym pracują optycy o uni- kalnych umiejętnościach. Dzięki temu nie boimy się najnowszych rozwiązań technologicznych zarówno w obszarze szkieł jak i opraw.

Co dalej?

Magii ciąg dalszy……
Rynek optyczny na świecie jest bardzo dynamiczny i wymaga od nas ciągłej uwagi i śledzenia oraz oczywiście reakcji na zmiany w trendach. Zmieniamy cały czas naszą ofertę w kierunku zaspakajania oczekiwań najbardziej wymagających klientów. Właśnie z tego powodu postanowiliśmy nawiązać współpracę z ekskluzywnym i bardzo wymagającym w stosunku do swoich partnerów duńskim producentem firmą Lindberg. Bardzo cieszymy się na tą współpracę. Okulary firmy Lindberg można kupić jedynie w 6-ciu miastach w Polsce, a od marca 2021 roku również w Katowicach, właśnie w Studio Optycznym 44.
W chwili obecnej jesteśmy również autoryzowanym partnerem takich marek okularowych jak: Dior, Dita, Bottega Veneta, Gucci, Fendi, Celine, YSL, Silhouette, ic!berlin, Chanel, Linda Farrow, Maybach i od marca 2021 roku marki Lindberg. Na tym nie koniec. Dla naszych klientów już w kwietniu szykujemy następną niespodziankę, jednak na razie nie mogę zdradzić tajemnicy.

Ważnym elementem okularów są też są szkła, czy w tej dziedzinie również działa magia?

(śmiech..) Ten element okularów to prawdziwy czaro-dziejski tygiel, w którym cały czas należy mieszać, aby wyczarowywać nowe rzeczy. A poważnie… Aby móc pracować z najnowszymi technologicznie produktami musimy cały czas się uczyć, wykorzystywać nowoczesne urządzenia pomiarowe i z niesłychaną precyzją dobierać wartości korekcji okularowej. Istotnym elementem, aby uzyskać perfekcyjne widzenie jest zdefiniowanie potrzeb stylu życia u pacjentów i zgodnie z najnowszą wiedzą zaproponowanie najbardziej optymalnych rozwiązań w zakresie soczewek okularowych.

A jak znajduje się Czarodziejów?

To inny rodzaj magii. Nie mogę zdradzić tej tajemnicy, ale wszystkie te osoby to niesamowici ludzie, godni zaufania. Wkładają w swoją pracę całą, niemałą wiedzę i doświadczenie optyczne, aby uzyskać finalny produkt jakim są okulary. To osoby z dyplomami w optyce okula-rowej i ortoptystyce, po wielu kursach, z umiejętnościami zdobytymi na zjazdach optometrystycznych i w trakcie wielu indywidualnych szkoleń. Potrafią połączyć niezwykłą estetykę, optyczną doskonałość i komfort tworząc unikalne produkty okularowe.

Uruchomiliście Państwo gabinety okulistyczne z terapią widzenia. Dla kogo?

Dla wszystkich pacjentów. Zarówno dorosłych jak i dzieci. Nasi specjaliści są pełni pasji, zaangażowania w leczenie każdego pacjenta. W naszych gabinetach mamy zespół i urządzenia dedykowane do diagnostyki schorzeń siatkówki w tym plamki żółtej (AMD), jaskry, zaćmy. Specjalny zespół lekarzy i ortoptystów zdiagnozuje problemy związane z zaburzeniami widzenia u dorosłych i u dzieci. Mamy w pełni wyposażoną pracownię ortoptyczną, urządzenia do badania małych dzieci,  w tym unikalne urządzenie DNEye® Scaner do obrazo-wania zaburzeń aberrometrycznych w narządzie wzroku z mapowaniem rogówki i oznaczeniem kąta Kappa, wykonującym pomiary refrakcji narządu wzroku w różnych warunkach oświetlenia. Zespół lekarzy okulistów i ortoptystów też nas wyróżnia. Przyjęliśmy schemat diagnostyki, który sprawdził się w wielu krajach zachodnich: okuliści leczą, a ortoptyści dobierają korekcję okularową. W mojej ocenie robią to znakomicie. Inny schemat przyjęliśmy w diagnostyce i leczeniu dzieci. Tutaj większość procedur medycznych wykonują okuliści i dopiero po szczegółowych badaniach dzieci dalszy schemat leczenia ustalają ortoptyści. Konsylium lekarza okulisty i ortoptysty w trakcie jednej wizyty jest również niespotykanym rozwiązaniem, a jakże ważnym przy podejmowaniu decyzji o leczeniu.

Jak Państwo radzicie sobie w czasach Koronawirusa?
Przede wszystkim od samego początku epidemii nie lekceważymy żadnych zagrożeń. Restrykcyjnie przestrzegamy stosowanie środków ochrony osobistej i dezynfekcji. Wdrożyliśmy wszystkie procedury dezynfekcji pomieszczeń, urządzeń. Pracujemy i przestrzegamy zasad epidemiologicznych tak, aby nie narażać siebie, swoich bliskich, pacjentów i klientów. Zasada jest prosta: tak jak sami chcielibyśmy być traktowani tak traktujemy innych. Ta zasada działa też w innych przestrzeniach życia i wydaje się być prosta i czytelna dla wszystkich.

Nie ma wyjątków?
Nie, nie ma wyjątków, poza naszymi Klientami, bo każdy z nich jest wyjątkowy.

]]>
Najpierw pokaż co potrafisz… http://metropolitansilesia.pl/2021/03/22/najpierw-pokaz-co-potrafisz/ Mon, 22 Mar 2021 19:02:13 +0000 http://metropolitankatowice.pl/?p=3117

Najpierw pokaż co potrafisz…

Jacek Adamczyk
Jacek Adamczyk

Fot. Maja Maciejko

Aktywna, niezależna, spełniona rodzinnie. Kobieta sukcesu. Przedsiębiorca i youtuberka Jolanta Milas – bo o niej mowa – od wielu lat z powodzeniem prowadzi agencję doradztwa personalnego. Wykonywała projekty rekrutacyjne na różne stanowiska, włącznie z tymi najwyższymi w międzynarodowych korporacjach. Wcześniej była specjalistką w eksporcie polskich wyrobów hutniczych na cały świat. To doświadczenie pozwoliło jej poznać specyfikę funkcjonowania największych firm nie tylko w Polsce, ale i za granicą, a także sposoby organizacji pracy, weryfikacji i rekrutacji pracowników. Co ciekawe, jest również producentem i wraz z Tomaszem Jacykowem gospodarzem programu telewizyjnego „Z kamerą wśród posłów”. To program społeczno- satyryczny, w którym nie ma mowy o polityce, ale o ludziach, ich pasjach, rodzinach i oczywiście o ubiorach. Program można oglądać na kanale Prime Video „Amazon” w trzech wersjach językowych: polskiej, angielskiej i niemieckiej.

Jest również twórczynią autorskiego programu na kanale You Tube „U Jolanty Milas” gdzie spotyka się i rozmawia z wieloma znamienitymi gośćmi jak np.: profesor Robert Gwiazdowski, Mirosław Neinert, mecenas Grzegorz Długi, profesor Marcin Matczak, Tomasz Jacyków, Rafał Ziemkiewicz, Dr Anna Stępień, Andrzej Sośnierz i wielu innych. Lubi gości (i nie tylko np. Artur Andrus) obdarowywać charakterystycznymi śląskimi kapeluszami by podkreślić swe regionalne przywiązanie. Chyba coraz bardziej widoczne jest jej rosnące zainteresowanie polityką. Czy faktycznie to jest właściwa droga, aby działalnością publiczną i polityką zajmowały się osoby, które już wykazały się w innych dziedzinach? Dowiedzmy się.

Pani Jolu jaka jest i czym dla Pani jest Śląskość?

Bogactwem każdego państwa jest jego różnorodność. Przecież społeczeństwo i państwo składa się z wielu ludzi – u nas z dziesiątków milionów. To ta zbiorowość tworzy państwo. Czym różnorodność jest silniejsza, lecz działająca razem, tym silniejsze jest państwo. W Polsce żyje grupa obywateli, która ma własne poczucie tożsamości, która określa siebie samych jako Ślązacy. Niestety jest to urzędowo niedostrzegane, a poza Śląskiem pomijane albo buduje się pewne stereotypy i to z reguły negatywnie. Zapominamy, że żyjemy w kraju demokratycznym i określenie się obywateli w takiej czy innej etniczności choć ma znaczenie, to jednak nie jest to najważniejsze dla oceny osoby. Pierwszorzędne znaczenie ma jednak to, że państwo jak i społeczeństwo mają prawo i obowiązek opiekować się swoją różnorodnością. Dlatego potrzebne jest uznanie tego, że są ludzie na Śląsku, którzy mówią w inny sposób. Mnie jako mieszkańca mało obchodzi, czy według naukowych analiz jest to język czy to jest gwara czy też to odmiana czegoś tam? To nie ma w zupełności znaczenia. Znaczenie ma to czy ludzie chcą tak mówić, czy ludzie tak mówią i czy my wszyscy staramy się kultywować i rozwijać tę różnorodność i starać się, aby nie zaginęła. Ileś języków w Polsce już zniknęło – przykładowo język wilamowski – już podobno tylko kilkanaście osób go używa. Dlatego ślonsko godka zasługuje na ochronę – taką ochronę jak ma przykładowo kaszubski. Ochrona oznacza rozwój – bo to oznacza przeznaczenie środków, aby godkę fachowo opracować, ujednolicać i nauczać. Wszyscy wiemy, że w ramach śląskiego inaczej się mówi  w Bytomiu, Raciborzu czy Rybniku. Wobec tego to wszystko wymaga pracy, katalogowania, porządkowania i to jest coś co wzbogaci Polskę jako całość. Najgorsi są ci, którzy tego nie rozumieją i uważają, że to ma cokolwiek wspólnego z odrywaniem czegoś od Polski itd. Jest to nawet zabawne, bo godka używana jest też na niektórych obszarach Czech. W obecnej, wspólnej  i otwartej Europie odbieranie tego w kategoriach granic jest po prostu dziecinadą. Ślązacy, obojętnie jakiej opcji – nie odczuwają potrzeby zmiany granic – natomiast odczuwają wielką potrzebę, aby ich kultura i sposób mówienia – ślonsko godka – była dostrzeżona. Aby  o nią dbano i aby była wola polityczna i środki – żeby  o nią dbać. Aby uczono jej i o niej w szkołach, używano w wydawnictwach, w mediach. Chcą, aby odwrócić trend ostatnich kilkudziesięciu, prawie stu lat, uznawania śląskiego za coś wstydliwego. Przecież wiemy, że doprowadzono z jednej strony do sporego uproszczenia a potem wulgaryzacji tej mowy – co teraz trzeba oczyścić – a z drugiej strony wpojono jakieś zażenowanie – że jak ktoś mówi po śląsku, to jest traktowany przez tzw. „prawdziwych” Polaków jako coś gorszego, jako obcy element. Ślązacy są tutaj u siebie – nie są obcym elementem. Jestem Ślązaczką z dziada pradziada – jestem z tego dumna i uważam, że to wzbogaca, że tacy ludzie jak ja mają możliwość wzbogacać cały nasz kraj, a skoro to wzbogaca to też Polska powinna dać coś w drugą stronę – czyli szacunek i wsparcie. Tylko ludzie źli albo nierozsądni straszą różnością i podsycają emocje antyśląskie. Tworzenie demonów jest po to by nas dzielić i osłabiać. Niektórzy ciągle hołdują idei „dziel i rządź”. Ja śląskie elementy wrzuciłam nawet do swojego rap-klipu w ramach akcji #hot16Challenge.

Proszę przybliżyć nam Pani działalność telewizyjną, You Tubową

Programy „Z kamerą wśród posłów” powstawały w momencie rosnącego – co zresztą nadal trwa- wielkiego sporu i pogłębiającego się podziału, wielkiej politycznej kłótni, okropnej bitwy plemion. Cel był właśnie taki, żeby pokazać, że bezsensowny jest taki podział, że to wszystko są ludzie z krwi i kości – czasami bardzo fajni. W pierwszym odcinku dobrałam posłów z wszystkich opcji politycznych, którzy zanim poszli do polityki – to sobie bardzo dobrze poradzili w życiu rodzinnym, zawodowym czy materialnie. W kolejnych pokazywałam umiejętności współdziałania, pokonania różnic, żeby coś zrobić np. ugotować wspólnie obiad czy nawet wspólnie umyć naczynia. Ideą było to co mi przyświeca, że do polityki powinni iść ludzie przede wszystkim normalni, z krwi i kości, po drugie ludzie, którzy już czegoś dokonali poza polityką, mają zaplecze i chcą teraz te dokonania, swoje doświadczenia jak również swój wolny czas, a czasami i pieniądze przeznaczyć na rzecz dobra wspólnego. Tego rodzaju ludzie byliby bardziej przydatni w polityce, na pewno bardziej niż niektórzy powszechnie znani. W Szwajcarii jeden z głównych przedmiotów debaty publicznej to – czy właściwi ludzie są wybierani do polityki? Program ma również zacięcie obyczajowo satyryczne. Chodziło mi o pokazanie jak się politycy ubierają, a jak się powinni ubierać. Chciałam też dowcipnie, czy raczej  „z przymrużeniem oka”, pokazać tych ludzi w pracy i panujące nastroje w sejmie i chyba to się udało. Obecna polityka jest taka, że media w tym główne telewizje, są tak zainteresowane podlewaniem konfliktów i walki politycznej, że nie byłyby zainteresowane programem, który buduje wspólnotę i nie podsyca wojny plemiennej. Dlatego nie zdecydowałam się dać tego do naszych mediów, a do mediów, poza tym głównym trendem. Aby znaleźć program wystarczy wpisać tytuł „Z kamerą wśród posłów” do wyszukiwarki internetowej. Program jest dostępny w języku polskim, angielskim, niemieckim prawie na całym świecie na PRIME VIDEO AMAZON. Ta sama idea, która przyświecała stworzeniu tego programu telewizyjnego jest kontynuowana na moim kanale na youtube, w programie „U Jolanty Milas” gdzie stawiam pytania trudnym rozmówcom.

Jak Pandemia, Pani zdaniem, zmieniła świat?
Pandemia zmieniła wszystko. Moje życie i działalność społeczna polegała na kontaktach z ludźmi a to w tej chwili jest uniemożliwione. Pozostały media społecznościowe, ale wszyscy doskonale wiemy, że media społecznościowe nie zastąpią normalnego kontaktu ludzi i nie powinny go zastępować. Być może młodsze pokolenie wpadło  w tę pułapkę, ale to nie jest dobrze, że ludzie się będą coraz mniej znali – i to tylko z mediów społecznościowych. Jest to tym bardziej niebezpieczne, gdy jak obserwujemy ostatnio, a Australia i Ameryka są dobrymi przykładami, media społecznościowe albo ich właściciele mają swoje interesy – niekoniecznie zbieżne z interesami nas, zwyczajnych ludzi. W tym momencie jestem zmuszona funkcjonować w mediach społecznościowych – jednak liczę na to, że to się skończy i wszystko wróci do normalnego życia. Jako headhunter doskonale wiem, że żadne CV nie zastąpi chwili rozmowy na żywo – tak samo wiem, że życie społeczne musi być też „na żywo” i musimy wrócić do normalnych kontaktów, bo bezpośrednia rozmowa bardzo dużo nam daje i bardzo dużo mówi o człowieku.

]]>
Andragogika na zdrowo http://metropolitansilesia.pl/2021/03/22/andragogika-na-zdrowo/ Mon, 22 Mar 2021 18:55:37 +0000 http://metropolitankatowice.pl/?p=3102

Andragogika na zdrowo

Agnieszka Twaróg-Kanus
Agnieszka Twaróg-Kanus

Fot. Maja Maciejko

Pani doktor, po co dorosłemu wiedza o andragogice?

Jestem pedagogiem specjalnym. Na co dzień pracuję z uczniami ze Szkoły Specjalnej, tutaj zdobywałam doświadczenie zawodowe z każdą grupą wiekową. Każdy z nas przechodzi w życiu przez etapy rozwojowe. Dorosłość to najbardziej rozległy w czasie okres naszego życia, który podlega wewnętrznym etapom.
W andragogice można przyjąć, że dorosłość konsty-tuuje pięć etapów rozwojowych. Jak mamy 18 lat i kończymy 25 r.ż. jesteśmy w okresie, który się nazywa przedproże dorosłości, potem jest wczesna dorosłość (od 25 – 40 lat), następnie środkowa dorosłość (od 40- 60/65 lat). Późna dorosłość-starość to czas od 60/65 do 80 lat,  a powyżej 80 roku życia to wiek sędziwy. W okresie dorosłości można zauważyć duże indywidualne zmiany zależne od czynników biopsychospołecznych. Nawiązując do Pani pytania osoba dorosła powinna wiedzieć, że andragogika jako nauka pedagogiczna zajmuje się nie tylko nauczaniem osób dorosłych, edukacją i kształceniem tych osób, ale zajmuje się także ich samorozwojem, stymulacją rozwoju i działaniem terapeutycznym.

Ile w dorosłości jest progresu, ile regresu?

Opisując dorosłość poprzez pryzmat procesów rozwojowych zwracam uwagę, że rozwój to nie tylko proces zmian progresywnych, ale także zmian regresywnych. W okresie dorosłości zmniejsza się aktywność poznawcza i emocjonalna, a zatem spada koncentracja uwagi, myślenia, pamięci, zdarza się mniejsza motywacja do pracy, obniżony nastrój, uczucie przemęczenia czy osłabiona kreatywność. Te problemy mogą narastać. To czy narastać będą szybciej czy wolniej zależy od wielu czynników. Proszę spojrzeć na współczesny świat, zdarza się, że już niemowlakowi rodzice, będąc np. w galerii i chcąc by dziecko nie płakało dają do ręki: telefony, tablety, ipady. Do tego dochodzą głośne dźwięki płynące z mikrofonów, głosy innych ludzi a w domu ogromne telewizory, które „wchłaniają” dziecko i … dochodzi do przebodźcowania, przestymulowania dziecka, a co za tym idzie do zaburzeń słuchania. Drugi przykład: dorośli w okresie pandemii pracując zdalnie przez kilka godzin przed komputerem i z telefonem w ręce, kończąc pracę dalej korzystają ze sprzętu medialnego i tak przez kilkanaście godzin dziennie. Często dziwią się, że rozmawiając z drugą osobą nie mogą odpowiednio skoncentrować się na głosie rozmówcy, mimo że dobrze go słyszą. I tutaj podobnie jak u dzieci dochodzi do zaburzeń uwagi słuchowej.
Podałam dwa przykłady, ale takie zaburzenia mogą wynikać z różnych przyczyn, zarówno fizjologicznych, jak i psychologicznych. W przezwyciężaniu tych problemów mogą nam pomóc współczesne terapie. Jedną z takich terapii jest Metoda TOMATISA®, która pomaga lepiej słuchać, a nie lepiej słyszeć. Metodę stworzył Alfred Tomatis, francuski otolaryngolog, który w latach 50 tych XX wieku wskazał na zależność pomiędzy uchem a głosem i różnicę między słuchaniem a słyszeniem.

Czy i jak można zwiększyć potencjał człowieka w zakresie uczenia się?

Istnieje wiele metod uczenia się, ale według współczesnych koncepcji, uczenie się zakłada zdolność mózgu do nieustannej reorganizacji sieci neuronów w celu przyswojenia nowej wiedzy i nowych umiejętności. To zjawisko nosi nazwę plastyczności mózgu. Terapia TOMATISA pozytywnie wpływa na plastyczność mózgu. Do prawidłowego działania mózg potrzebuje przede wszystkim stymulacji, a ponad 80% tej stymulacji zapewnia ucho. Niezależnie od tego, czy czuwamy czy też śpimy, ucho nieustannie bombarduje mózg różnymi bodźcami. Alfred Tomatis podkreślał, że ucho związane jest nie tylko ze słyszeniem i słuchaniem otoczenia, ale odgrywa też inne role. W uchu wewnętrznym, znajduje się narząd równowagi oraz kanały półkoliste, odpowiedzialne za naszą równowagę i orientację w przestrzeni. Dźwięk ma również wpływ na naszą motorykę. Według niego niskie częstotliwości mają większy wpływ na sferę motoryczną, natomiast wysokie – na sferę intelektualną. Ponadto wysokie dźwięki mają duży efekt stymulujący. Twierdził także, że istnieje jeszcze trzecia funkcja ucha – energetyzująca, w której ucho dostarcza mózgowi energii koniecznej do optymalnego funkcjonowania. Zatem trening słuchowy wspomaga rozwój na przyswajanie wiedzy.

XXI wiek to Industry 4.0, rozproszone zespoły, szum informacyjny… Jak znaleźć dobry sposób na koncentrację?

Nowe technologie i rozwiązania mogą wspomagać nasz rozwój. Nie tylko pedagogiczne metody tradycyjne, ale przede wszystkim te innowacyjne mogą wspomóc rozwój zarówno dzieci jak i osób dorosłych, zwiększyć aktywność poznawczą i emocjonalną, a tym samym wydłużyć czas koncentracji uwagi.
W Metodzie TOMATISA® korzysta się z takich urządzeń, jak: TLTS® (do badania uwagi słuchowej), Solisten® czy TalksUp®. TalksUp to profesjonalny, innowacyjny i niewielki sprzęt, który w czasie rzeczywistym przetwarza głos i muzykę.
Metoda TOMATISA®, potwierdzona jest przez ponad 80 badań naukowych i klinicznych, nie przestaje zadziwiać i budzić zainteresowanie naukowców. Sam Alfred Tomatis wydał 14 książek i szereg publikacji. Z licznymi badaniami naukowymi i publikacjami, które wykazują skuteczność w różnych obszarach jej zastosowania można zapoznać się na stronie Tomatisa.

Co to jest Terapia Tomatisa?

Terapia TOMATISA® to naturalny sposób stymulacji neurosensorycznej. Jest to terapia, która może stanowić uzupełnienie innych metod terapeutycznych lub pedagogicznych. Metoda ta działa dzięki wspomnianemu wcześniej przenośnemu urządzeniu o nazwie TalksUp®. Podczas seansów słuchowych płynąca przez słuchawki muzyka charakteryzuje się nagłymi zmianami kontrastów, zależnymi od barwy i natężenia dźwięku. Kontrasty te są niemożliwe do przewidzenia, zaskakują one mózg, który automatycznie zwraca na nie szczególną uwagę. Dzięki powtarzanym i nieprzewidywalnym kontrastom dźwiękowym mózg stopniowo uczy się uwagi słuchowej. Muzyka przekazywana jest drogą przewodnictwa powietrznego, jak i kostnego. Podczas seansów dziecko czy osoba dorosła słucha odpowiednio przetworzonej muzyki. Jako materiału dźwiękowego wykorzystuje się utwory Wolfganga Amadeusza Mozarta, ponieważ jego muzyka charakteryzuje się dużą dynamiką, ma silne działanie stymulujące. Innym wykorzystywanym rodzajem muzyki są chorały gregoriańskie, które mają działanie uspakajające, wyciszające oraz ugruntowujące w sferze fizycznej. Ważne jest indywidualne podejście do każdego dziecka czy osoby dorosłej.

Kto może z tej terapii skorzystać?

Terapia TOMATISA skierowana jest do dzieci i dorosłych w każdym wieku. Jest to metoda uzupełniająca inne profesjonalne metody wsparcia. Możemy ją stosować gdy występują: problemy w uczeniu, np. trudności w czytaniu i pisaniu; zabu-rzenia uwagi; problemy związane z komunikacją np. niechęć do komunikowania się z innymi, brak płynności wypowiedzi, brak precyzji w artykulacji, jąkanie, opóźniony rozwój mowy, wady wymowy; zaburzenia emocjonalne, wszelkie stany lękowe, stres, depresja; zaburzenia psychomotoryczne – słaba koordynacja prawej i lewej strony ciała; zaburzenia ze spektrum autyzmu; całościowe zaburzenia rozwoju. Terapia ta może stanowić wsparcie dla rozwoju osobistego i obniżonego samopoczucia, gdy brakuje nam motywacji do pracy, towarzyszy obniżony nastrój, uczucie przemęczenia i osłabiona kreatywność. Może przyczynić się do muzykalności (poprawa emisji głosu) i wsparcia nauki języków obcych poprzez przyswojenie rytmu danego języka.

Z kim dzieliła się Pani swoim doświadczeniem?

Moje zainteresowania badawcze oscylują wokół wspomnianej andragogiki oraz kształcenia osób ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Aktualnie współpracuję ze Stowarzyszeniem Na Rzecz Osób Niepełnosprawnych w Katowicach, wsparłam terapeutycznie liczne przedszkola w Katowicach. Metropolia Śląska jest miejscem, które stwarza możliwości do kontaktów z różnymi odbiorcami, na przykład podczas spotkań konferencyjnych, warsztatów, szkoleń, seminariów mam możliwość poznania innych specjalistów i wymiany poglądów. Lubię śląskie festiwale. Dzieliłam się wiedzą podczas Ogólnopolskiego Festiwalu Ekspresji Dziecięcej, jak również z niej korzystałam szczególnie podczas Śląskiego Festiwalu Nauki, który jest największym wydarzeniem popularnonaukowym w kraju.

Czym jest dla Pani Śląsk?
Pomimo tego, że nie mam korzeni śląskich, od urodzenia jestem związana z Katowicami. Czuję się Ślązaczką. Dla mnie Śląsk, to Park Śląski -moje dzieciństwo i dorosłość związane są z tym miejscem. Park to oaza zieleni- stawy, sadzawki, liczne gatunki drzew i krzewów, rozległe łąki, które podziwiam podczas spacerów i uprawiania nordic walking.  ZOO, Wesołe Miasteczko, Fala, Planetarium czy Skansen, to miejsca pełne wspomnień. Śląsk to Rawa Blues, koncerty w filharmonii czy NOSPR. Śląsk to architektura – ciągle odkrywam piękno naszego regionu. Zafascynowana jestem zabytkową dzielnicą Nikiszowiec, z rynkiem, familokami  z czerwonymi okienicami, kościołem św. Anny z cudownymi witrażami Georga Schneidera z Ratyzbony i zabytkowymi organami braci Rieger z Krnowa. Kiedyś ta dzielnica nie cieszyła się dobrą opinią, jednak od kilku lat to bardzo atrakcyjne miejsce dla miejscowych i turystów, którego nie można przeoczyć będąc na Śląsku. Z rozrzewnieniem wspominam sztandarowe wydarzenia kulturalne, w których uczestniczyłam obok tysięcy innych osób: Jarmark na Nikiszu, Odpust u Babci Anny czy Industriada. Nikiszowiec oprócz Spodka, chorzowskiego ZOO, Parku Rozrywki stał się wizytówką i symbolem Katowic. Niezwykłość Nikiszowca przedstawił Kazimierz Kutz, w filmie Sól ziemi czarnej. Nie można nie wspomnieć o Grupie Janowskiej – artystach plastykach, których połączyła wspólnota kulturowa, miejsce zamieszkania w osiedlach robotniczych Janowa oraz praca w kopalni „Wieczorek”. W styczniu bieżącego roku zmarł ostatni twórca tej grupy- Erwin Sówka, malarz z Grupy Janowskiej, który właśnie Nikisz najczęściej malował na swoich obrazach.

]]>
Połączyć innowacjez pasją http://metropolitansilesia.pl/2021/03/22/polaczyc-innowacje-z-pasja/ Mon, 22 Mar 2021 18:37:28 +0000 http://metropolitankatowice.pl/?p=3069

Połączyć innowacje
z pasją

Jacek Adamczyk
Jacek Adamczyk

Fot. Łukasz Jungto

MONTALLPOL Constructions to marka, która na rynku w branży budowlanej działa od 10 lat. W tym czasie w większości realizowała zlecenia jako wykonawca lub podwykonawca na rynkach zagranicznych, głównie w Szwecji specjalizując się w montażu balkonów dostawnych. Posiada doświadczenie w pracach wykończeniowych i montażu konstrukcji stalowych hal przemysłowych. To dobrze zorganizowany zespół fachowców, który samodzielnie radzi sobie w realizacji zleceń za granicą, prowadzi powierzone budowy i rzetelnie wywiązuje się z powierzonych obowiązków.

Właściciel firmy, Sylwester Borowik posiada wieloletnie doświadczenie zdobyte szczególnie na rynkach zagranicznych. Zatrudnia 5-o osobowy zespół fachowców, który szczególnie dobrze sobie radzi w sytuacjach nieprzewidzianych mających niekiedy miejsce na placach budów. Realizują zadania zarówno w kraju jak i zagranicą a szczególnie w Szwecji, kraju o szczególnych wymaganiach. Firma początkowo działała jako REMBOR, a następnie po przekształceniu jako MONTALLPOL.  
REMBOR – specjalizował się w pracach wykończeniowych budynków jako kompleksowy wykonawca. Standardowe zakresy to wykończenia obiektów przekazanych w stanie surowym, tynki, elewacje, montaże blachy trapezowej, obudowy hal, kładzenie dachów płaskich itd…
MONTALLPOL Constructions od 3 lat zajmuje się montażem balkonów jako podwykonawca i główny wykonawca. Rynek szwedzki stał się dla Sylwestra Borowika polem doświadczalnym i inspiracją  w zakresie poszukiwań nowych rozwiązań technologicznych dla płyty balkonowej, na którą było duże zapotrzebowanie. Technologia szwedzka wyprzedziła dotychczasowe stare rozwiązania charakteryzujące się ciężarem samego produktu, długim terminem wykonawstwa i sposobem montażu. Postanowił wyjść naprzeciw oczekiwaniom rynku polskiego i zaproponować nowy produkt, który zrewolucjonizuje dotychczasową technologię, inną od szwedzkiej. Różniącą się lekkością konstrukcji, krótkim czasem montażu ale przede wszystkim o podwyższonych parametrach wytrzymałościowych. Produkt, który zredukuje koszty związane z jego wytworzeniem, transportem i montażem.
MONTALLPOL CONSTRUCTIONS powoła spółkę MONTALLPOL BALKONY, która ma być liderem innowacji na rynku krajowym w branży balkonowej, tak aby być marką pierwszego wyboru.

Panie Sylwestrze, jaka jest misja Państwa firmy i jakimi wartościami się kierujecie?

Naszą misją jest dzielenie się nowoczesną technologią i innowacyjnymi rozwiązaniami z partnerami aby wspólnie realizować cele biznesowe. A wizja ma odzwierciedlać zaangażowanie na rzecz inspirowania społeczności wdrażaniem nowych technologii innowacyjnych produktów i tworzeniem kreatywnych rozwiązań. Nie chcemy zamykać się przed światem, chcemy się dzielić naszymi pomysłami, rozwiązaniami z innymi firmami w branży, a przede wszystkim z docelowym odbiorcą, aby mógł wykorzystać przestrzeń w swoim mieszkaniu i docenić balkon, który w czasie pandemii stał się naszym fragmentem podwórka. Chcemy aby każdy mógł korzystać z tej przestrzeni ale przede wszystkim osoby niepełnosprawne, dla których obecne konstrukcje balkonów stanowią wiele barier i ograniczeń. Główne wartości jakimi się kierujemy to wiedza i wieloletnie doświadczenie, dzięki, którymi realizujemy zlecenia terminowo, z należytą starannością i jakością. Nie boimy się wyzwań, zawsze szukamy innowacyjnych rozwiązań. Naszą mocną stroną jest własne know-how nad którym obecnie prężnie pracujemy. Kładziemy duży nacisk na bezpieczeństwo, nauczyła nas tego praca na wysokościach, która jest szczególnie niebezpieczna.

Swoja przygodę z balkonami dostawnymi rozpoczynał Pan na bardzo trudnym i wymagającym szwedzkim rynku. Jakie odczucia? Jak ten rynek reagował na polskiego podwykonawcę?

Najbardziej dała nam się we znaki pogoda. To ona była jednym z największych wyzwań. Nasza polska zima to w Szwecji przedwiośnie. Głównie na północy gdzie realizujemy większość Naszych zleceń. Niejednokrotnie maszyny odmawiają posłuszeństwa podczas 35 stopniowych mrozów. Na swojej drodze zawodowej spotkałem wspaniałych ludzi zarówno właścicieli firm, pracowników ale również mieszkańców, którzy nas bardzo ciepło traktowali i wspierali, choćby ciepłą herbatą a czasem regionalnym specjałem. Wielokrotnie byliśmy zapraszani przez lokalna społeczność na obiad
w świetlicy, którą posiada każde osiedle. Pomimo częstych głośnych prac, nigdy nie zdarzyło się aby lokatorzy byli nieżyczliwi. Szwedzi bardzo mocno identyfikują się ze swoją ojczyzną, chcą ją wspierać i rozwijać. Dlatego trudno było przekonać do siebie przedsiębiorców, gdyż zwykle wybierają rodzime firmy. Dostałem szanse pokazania jak działa moja firma i się obroniliśmy. Po pierwszym zleceniu, pojawiło się kolejne z polecenia poprzedniego zadowolonego klienta. Nasze działania są zgodne z polityką prowadzenia działalności w Szwecji. Najważniejsza jest jakość i precyzja wykonanej pracy.

Prowadzicie Państwo firmę razem z żoną. Jaki jest podział Waszych kompetencji? Czy da się efektywnie współpracować w układzie: żona – mąż?

Oczywiście nie jest łatwo, wszystko co dzieje się w firmie przechodzi na życie domowe. Jeżeli natrafimy na jakiś problem, jest on z nami do czasu rozwiązania. Ja zajmuję się realizacją projektów, kontaktami biznesowymi i błądzeniem w chmurach ciągle pojawiających się nowych pomysłów, Asia natomiast mocno stąpa po ziemi i to dzięki niej wszystko jest w porządku z punktu formalnego. Ona zajmuje się rachunkami, fakturami, umowami i wszystkimi innymi papierkami o których istnieniu nawet nie mam pojęcia. To dzięki temu tak dobrze funkcjonujemy. Każdy zna swoje zadania i je realizuje. Nie wchodzimy sobie w drogę i kompetencje. Myślę że to dzięki wieloletniemu stażowi nauczyliśmy się współpracować, a naszą tajną bronią jest poczucie humoru i dystans do siebie.

Proszę trochę szerzej przybliżyć historię firmy MONTALLPOL

Nasza firma działa na rynku już 10 lat. Początkowo nazywała się REMBOR i wtedy zajmowaliśmy się głównie wykończeniem wnętrz w Polsce. Prowadzenie takiej działalności nie sprostało moim ambicjom, chciałem czegoś więcej, uczyć się nowych rzeczy. Kolejnym etapem były prace przy montażu poszyć hal przemysłowych. Wtedy miałem możliwość podjąć zlecenie w Szwecji przy realizacji balkonów dostawnych. Pomyślałem, że to może być coś ciekawego i wyjechałem. Pracowaliśmy na terenie Szwecji kilka lat, gdzie zdobyliśmy cenne doświadczenia. Poczułem że to jest to co chcę robić i w czym chciałbym się realizować. Zmieniliśmy profil firmy, potem nazwę i z pełnym zaangażowaniem wdrażałem się w technologię budowania balkonów. Z biegiem lat poznałem wielu nowych przedsiębiorców, z którymi łączą nas relacje biznesowe i nie tylko do dzisiaj.  Postanowiłem, że będziemy gromadzić doświadczenia, pokonywać przeszkody i konsekwentnie zmierzać do wybranego celu. Potrafimy wyciągać wnioski z własnych i cudzych błędów i bierzemy odpowiedzialność za efekty naszej pracy. To właśnie wartość naszej marki, która została dostrzeżona i doceniona na szwedzkim rynku.

Podobno macie Państwo w zanadrzu nowe, innowacyjne rozwiązania. Zdradzicie rąbka tajemnicy?

W czasie wieloletniej pracy w Szwecji montowałem przeróżne systemy balkonowe. Jedne były lepiej drugie gorzej skonstruowane. Przy każdym montażu zastanawiałem się jak można byłoby dopracować nowy system. Tak właśnie powstała idea stworzenia lekkiego podestu balkonowego. Sam mieszkam w bloku z wielkiej płyty i posiadam balkon o wymiarach 300x70cm. Pracując w Szwecji patrzyłem z zazdrością na Szwedów, którzy umiejętnie wykorzystują przestrzeń balkonu na spotkania towarzyskie, co u nas jest niemożliwe, chyba że chcemy zrobić standing party.
Podest, nad którym pracujemy, na wyróżniać się podwyższonymi parametrami technicznymi, walorami estetycznymi i użytkowymi. Powinien zminimalizować koszty transportu, czas montażu, zminimalizować prawie do zera koszty renowacji. Korzystając z tradycyjnych balkonów napotykamy na problemy z odpadającą terakotą czy łuszczącą się warstwą tynku wynikającą często z błędów wykonawczych, sama technologia tradycyjnej płyty balkonowej jest dobra pod warunkiem, że produkcja i montaż są wykonane rzetelnie. Użytkownicy często próbują zaoszczędzić na tym elemencie domu bo jest na zewnątrz i wydaje się być nie istotny. Często słyszę, że to beton więc co może się z nim stać… Jednak po krótkim czasie użytkowania generują spore i regularne koszty związane z koniecznością użycia wysokiej jakości materiałów renowacyjnych. W Polsce balkony są niedocenianym miejscem i właśnie to chciałbym zmienić. Dzięki właściwościom opracowywanej przez nas innowacyjnej technologii będzie lekki, łatwy w transporcie i montażu a przede wszystkim zapewni komfort i trwałość użytkowania tego niedocenianego często elementu prawie każdego domu i bloku.

Jak firma radzi sobie w tym trudnym czasie Pandemii?
Chodź dziwnie to zabrzmi Nam takie zwolnienie było potrzebne. Oczywiście obroty firmy drastycznie spadły. Wstrzymana została współpraca ze szwedzkimi przedsiębiorstwami i musieliśmy poszukać innego źródła dochodu w kraju aby utrzymać pracowników. Na szczęście to się nam udało, dzięki dywersyfikacji biznesu. Podjęliśmy współpracę z pośrednikiem nieruchomości zapewniając pracę naszym pracow-nikom i tym samym weszliśmy w kolejną branżę. Czas okazał się sprzymierzeńcem aby zacząć mierzyć się z pomysłem stworzenia innowacyjnej płyty balkonowej, nad którym obecnie pracujemy. Wydaje mi się, że gdyby nie doszło do spowolnienia rynku nie znalazłbym czasu na to co teraz się dzieje.

Wasze życie to nie tylko praca. Jakie macie pasje? Jak spędzacie czas wolny? Hobby? Zainteresowania?
Moją największą pasją jest strzelectwo sportowe. Pomimo ciągłej gonitwy życia codziennego staram się znaleźć chwilę tylko dla siebie. Wtedy można mnie znaleźć na strzelnicy. Asia w wolnej chwili zatapia się w świat kryminalnych przygód bohaterów jej ulubionych książek. Inną jeszcze większą pasję dzielimy wspólnie. Jest to nasza rodzina. Pomimo niewielu wolnych chwil staramy się aktywnie spędzać czas, w czym świetnie odnajduje się Asia organizując nam wycieczki te dłuższe i krótsze. Jest świetnym przewodnikiem i organizatorem- zarówno w firmie jak i życiu rodzinnym. Podczas dłuższych wyjazdów nigdy nie siedzimy w jednym miejscu zawsze zwiedzamy nowe miejsca. Kiedy brakuje czasu na dłuższy wyjazd skupiamy się na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i wraz z dziećmi odkrywamy jej tajemnice i legendy.

]]>