– rozmowa z Łukaszem Litewką,
Radnym Rady Miasta Sosnowiec
Ilustracje: Maja Maciejko
Łukasz, obserwuję Cię już od dłuższego czasu, trudno nie zauważyć Twojej aktywności. Zanim jednak o niej opowiesz, zacznijmy od początku…
Jak zostałeś radnym?
To był dość dziwny początek. Uwierzysz mi, że w 2014 roku nie do końca wiedziałem nawet kto jest radnym w naszym mieście? Zostałem zwerbowany na listy jako młody człowiek, który miał być przystawką do dań głównych. I ja na początku tak też się czułem. Szybko jednak zrozumiałem, że można zrobić całkiem inną kampanię niż wszyscy. Odejść od tych utartych kampanijnych schematów.
Przecież najczęściej nie ma co uciekać od rzeczy, które się sprawdzają. To chyba był odważny ruch?
Pierwsza kampania była bardzo trudna. Nie przeszkodziło mi to jednak w uzyskaniu mandatu radnego. Startowałem z 5-tej pozycji i byłem zupełnie obcą osobom dla wszystkich. Nikt na mnie nie stawiał, ja za to postawiłem na kontakt z mieszkańcami. Wyszedłem do ludzi, rozmawiałem z nimi. Jako jedyny kandydat odwiedzałem ich by zostawić list motywacyjny oraz numer telefonu.
Numer telefonu? Prywatny?
Oczywiście, to był strzał w dziesiątkę i dla mieszkańców i dla mnie. Szybko okazało się, że to idealny schemat współpracy. Do dziś, po 5 latach nie zmieniłem numeru. Dla mieszkańca Zagórza to już więcej niż normalne, że gdy jest jakiś problem w dzielnicy to wykręcają w telefonie numer do radnego.
Brzmi ciekawie, rozumiem, że telefonów przez 5 lat było sporo?
Było ich setki, ale to dobrze. To też pokazuje jakie braki były w poprzednich latach, jak mieszkańcy byli bezsilni w swoich lokalnych problemach. Początkowo gdy mieszkańcy dzwonili do mnie, najczęściej po chwili padało stwierdzenie: „kurde to faktycznie pana numer”. Dziś już dzwonią i rozmawiamy jak dobrzy znajomi.
Mam wrażenie, że lubisz robić to co robisz. Sprawia Ci przyjemność pomaganie innym?
Staram się podejmować jak najwięcej inicjatyw. Mam jednak swoje zasady pracy radnego. Rzadko można mnie spotkać na przecięciu wstęgi jakiejś nowej placówki, rocznicy szkoły czy konferencji prasowej dotyczącej miasta. Zostawiam to innym radnym, mnie bardziej cieszą proste rzeczy o które walczymy razem z mieszkańcami. Nigdy nie zapomnę gdy w 2015 roku spotkaliśmy się wszyscy na nowym placu zabaw w parku na Kępie. Było bardzo dużo mieszkańców, tyle samo uśmiechów i bardzo przyjazna atmosfera. To buduje i motywuje.
Długo przeglądałam wczoraj Twój profil. Chyba lubisz zwierzęta?
Lubię, trudno ich chyba nie lubić, prawda?
Nie będę ukrywać, że urzekł mnie pomysł z bannerami wyborczymi do schroniska. Właśnie w tym roku można powiedzieć, że rzuciłeś się naprawdę na głęboką wodę…?
Chodzi Ci o wybory do Sejmu RP? Lubię wyzwania, mam 30 lat na karku i swoje ambicje. Przyznam szczerze, że długo nie zastanawiałem się nad startem w wyborach parlamentarnych. To była trudna decyzja, ale tylko ze względu na skalę trudności jaka towarzyszyła temu zadaniu. Jeśli chcesz mnie zapytać czy żałuje startu to szybko odpowiadam: Nie. Wspaniała lekcja, mnóstwo nowych osób na mojej drodze życia. I kampania, która tak, według mnie miała sens.
Skala trudności… Chyba miałeś trochę pod górkę?
To był „uczciwy deal”. Nikt mi nie kazał startować, policzyłem swoje szanse. Koledzy z polityki skreślili mnie na samym początku, byli pewni, że nie zrobię nawet 5 tys. głosów.
No właśnie, sprawdziłam, zabrakło 416 głosów…
To chyba nie za wiele?
Zrobiłem coś koło 11800, wybacz, że nie znam dokładnej liczby, ale nie lubię do tego wracać. Startowałem z 5 miejsca, miałem bardzo okrojony budżet na kampanie. Pokazałem jednak, że to trochę jak w piłce nożnej, nie pieniądze grają, a piłkar.. tzn. kandydaci.
W kuluarach politycznych mówi się, „że tak się powinno robić kampanię”.
Słyszałeś takie stwierdzenie?
Tak, ale odradzam, w końcu nie udało się wygrać (śmiech). Całkiem serio jestem ogromnie zadowolony z osiągniętego wyniku. To ogromny zastrzyk zaufania i motywacji. Kampania 2019 to nie tylko bannery do schroniska, spot wyborczy, który przerósł moje największe oczekiwania, ale przede wszystkim sygnał do tego, że w przyszłości może być tylko lepiej. Wierzę, że jeszcze przyjdzie mój czas.
Mam wrażenie, że on trwa od 5 lat. Jesteś otwarty na problemy Sosnowca i mieszkańców. Jesteś do ich dyspozycji. Rozmawiam z wieloma ludźmi – swobodnie, przyjacielsko, o ich problemach. O tym ,że mamy nie mają gdzie spędzić czasu ze swoimi pociechami, o placach zabaw. Rozmawiam na ławce z seniorami. Zawsze Łukasz na terenie Sosnowca prędzej czy później podczas takiej rozmowy pada twoje nazwisko.
Dzięki, to miłe, staram się robić po prostu swoją robotę. Gdy pewnego dnia przestanie mi sprawiać radość to co robię to po prostu z tego zrezygnuję. Zresztą co 4 lata jesteśmy podawani weryfikacji przez mieszkańców. To oni tworzą radnych, posłów i prezydentów – nie zapominajmy o tym.
Potrafisz też świetnie się bawić, twoje posty często mają w sobie dużo dystansu. No i to przebranie na Helloween.
Muszę przyznać, że człowiek bez zęba zrobił furorę. Ponoć długo krążyło po sieci, ale to tylko taka pierdoła.
Pierdoła, ale ludzie lubią tych, którzy potrafią się z siebie śmiać. To chyba o tym wiesz, mam wrażenie, że do perfekcji oponowałeś sztukę komunikacji z ludźmi?
Jest grupa ludzi, którzy mi to zarzucają, a tak całkiem poważnie to wszystko robię naturalnie. Za to nie przecinam wstęgi na otwarciu żłobka.
A przyszłość? Jak ją widzisz? Będziesz próbował swoich sił znów do Sejmu czy może będziesz chciał zostać w Sosnowcu?
Przede wszystkim niezależnie od stanowiska zawsze będę wśród mieszkańców. Wybrnąłem?
Ja tam swoje wiem i widzę, ale przyjmijmy, że wybrnąłeś. Łukasz powodzenia, chyba się przyda.
Dziękuję i wzajemnie.
literatura
– rozmowa z Mikołajem Marcelą,
pisarzem, nauczycielem akademickim
uroda
– rozmowa z Martyną Marią Mosiołek, mistrzynią fryzjerstwa
Podróże
Wielobarwna kraina różnorodności