Fot. Maja Maciejko
Punktem wyjścia do naszej rozmowy jest otrzymanie przez Ciebie ważnej nagrody Międzynarodowego Festiwalu i Konkursu Zoom Art w kategorii kalendarzy charytatywnych za kalendarz „Pasja. Prestiż. Potencjał. Katowice Miasto Ludzi Wolnych”.
To już trzeci kalendarz i trzecia nagroda. Zaczęło się od mojej córki. 5 lat temu urodziłam dziecko i okazało się, że Kalina może być niewidoma. Świat mi się zawalił, zmieniła się moja sytuacja zawodowa, musiałam na dłuższy czas zrezygnować z pracy. Było to trudne, także dlatego, że dziennikarstwo we mnie jest, to po prostu cecha charakteru. W tamtym czasie w Regionalnej Fundacji Pomocy Niewidomym w Chorzowie poznałam inne mamy chorujących dzieci. W moim przypadku – obecnie Kalina ma 5 lat, widzi na poziomie 20 procent, jeździ na rowerze, uczy się w integracyjnym przedszkolu – mój świat, który się zawalił, wspaniale się odbudował. Ale poznałam mamy, które dźwigają znacznie więcej, mają dzieci z przeróżnymi niepełnosprawnościami i nie mogą być aktywne zawodowo. Postanowiłam opowiedzieć historie, których nikt nie opowiedział. Stąd pomysł na pierwszy kalendarz: „12 wspaniałych matek. Silniejsze niż wam się wydaje”. Drugi był o ojcach, którzy wystąpili wspólnie z dziećmi z niepełnosprawnościami. Oba te projekty były dla mnie i dla innych rodziców ważne, opowiedzenie o chorobie dziecka nie jest łatwe. Cieszę się, że te historie zostały docenione i zauważone.
A ostatni projekt o Katowicach?
10 lat temu, gdy wróciłam do Katowic po 8 latach życia i pracy w Warszawie, zobaczyłam, jak zmieniają się Katowice. Po sukcesie poprzednich kalendarzy pojawiła się we mnie chęć opowiedzenia o tym. Mam w sobie taką potrzebę opowiadania o ważnych dla mnie tematach. Tegoroczny kalendarz to też 12 historii, dla mnie fascynujących. Wspólnie z Moniką Bajką ze stowarzyszenia Dom Aniołów Stróżów pozyskaliśmy wspaniałych ludzi, którzy w kalendarzu wystąpili, m.in. profesor Tadeusz Sławek, Robert Talarczyk, Grzegorz Chudy, Ania Dudzińska, twórcy ON LEMON czy Miuosh, którego bardzo lubię słuchać. Poprzez kalendarze znalazłam sposób wyzwolenia z siebie dziennikarki, którą musiałam przestać być. Mam silną potrzebę dzielenia się spostrzeżeniami, wiele lat prowadziłam bloga o chorobie mojej córki. Ponieważ musiałam zrezygnować z pracy jako dziennikarka, szukałam niszy, w której moją ekspresję mogę wyrazić i wydaje mi się, że udaje mi się to, docieram do ludzi z pomysłami, ktoś daje na to pieniądze, albo – jak świetny fotograf Grzegorz Sikorski z Dagma Photo – zgadza się pracować pro bono dla tej idei. Dzięki temu te charytatywne inicjatywy są możliwe. Ale co najważniejsze – ktoś potem te kalendarze kupuje i przekazuje pieniądze dla dzieci.
Odeszłaś z mediów, bo musiałaś, nie chciałaś. Ale nie wydaje się, że nie żałujesz. Jak oceniasz kondycję współczesnych mediów?
Kierunek, w którym idą media powoduje, że faktycznie nie jest mi żal, że odeszłam z tego zawodu. Nie podoba mi się zwłaszcza to, co dzieje się w telewizji. Zaczynałam w Radiu Flash, to było silne komercyjne radio regionalne, które nie bało się tropić afer regionalnych, patrzeć władzy regionalnej na ręce, mieć fachowych reporterów na miejsce. Bardzo mi takiego radia brakuje w dzisiejszej przestrzeni medialnej. Kariera w „Faktach” za czasów Tomka Lisa to była dla mnie wspaniała przygoda i lekcja dziennikarstwa na wysokim poziomie. Oczywiście dziś wciąż jest wielu dobrych reporterów, ale od kiedy media zarabiają na newsach, ich poziom musiał się obniżyć. Byłam świadkiem, gdy każdego dnia oglądaliśmy słupki oglądalności, analizowaliśmy które materiały były bardziej oglądane, a które mniej, uczestniczyłam w procesie szycia newsów na miarę widza, a nie tak, by widza nieść w górę. Cieszę się, że już nie uczestniczę w procesie dawania ludziom papki i jednego wielkiego lokowania produktu. Media, także telewizje informacyjne, nie tłumaczą dziś widzom złożoności świata, tylko mielą te same treści. Jako odbiorca wróciłam więc do śledzenia regionalnych mediów, głównie „Dziennika Zachodniego”, bardzo ich lubię, cieszę się, że tego typu media przetrwały. Co ciekawe, także TVN, według założycielskich idei Wejcherta i Waltera, miał być telewizją według modelu niemieckiego, gdzie miały być nie tylko tematy „warszawskie” ale też silna obecność oddziałów i regionów, a wiemy jak to w praktyce wygląda. Na pewnym etapie zrozumiałam, że będąc dziennikarką wpływowego opiniotwórczego programu informacyjnego w żaden sposób realnie nikomu nie pomagam, niczego nie zmieniam. Robiąc trzy kalendarze charytatywne mam większe poczucie spełnienia, chociażby dlatego, że pieniądze trafiły do ludzi potrzebujących.
Media społecznościowe pomagają zrozumieć świat, czy bardziej zaciemniają medialny obraz?
To wspaniałe narzędzie, jeśli jest właściwie użyte, a z tym bywa różnie. Niebezpieczne jest to, że wszyscy stali się nadawcami komunikatu, a nie ma kogoś, kto to kanalizuje, werbalizuje, oprócz algorytmów wyłapujących słowa. Samo narzędzie uwielbiam, szczególnie Twitter, ta tkwiąca we mnie dziennikarka dostała w ten sposób fajne narzędzie komunikowania swojego zdania, dyskusji. Uważam, że przeszłam dobrą szkołę dziennikarstwa, studiowałam, trafiłam na fajnych ludzi, którzy mi ten zawód wytłumaczyli i czuję się odpowiedzialna za słowo które pisze, także w mediach społecznościowych. Jednak te same media społecznościowe dały tubę wielu ludziom, którzy nie mają tej odpowiedzialności i powstaje chaos. Jesteśmy otępieni przez komunikaty sprasowane, które dostajemy z mediów tradycyjnych, a media społecznościowe paradoksalnie tylko pogłębiają naszą niewiedzę. Musimy być mądrzy, nie powinniśmy czytać słów ludzi, którzy piszą głupoty, ale od razu mówię – nie mam remedium, jak uzdrowić sytuację. Obawiam się, że jak nie postawimy na edukację, zaczynając, od dzieci, będzie źle. Muszą z Internetu korzystać mądrze, muszą myśleć samodzielnie, czytać papier, gazety i książki, choćby dlatego, że słowo drukowane „przechodzi przez więcej głów” nim się ukaże.
A propos książek, w działalności swojej firmy, w sektorze PR, masz okazję współpracować z Grupą Wydawniczą Sonia Draga.
Miałam to szczęście, że po powrocie do Katowic poznałam Sonię Dragę, która dała mi szansę pracy przy wielu dużych projektach. Sonia kupiła wydawnictwo książek dla dzieci Debit, tworzy imprinty Młody Book i Post Factum, dzięki czemu czytelnik jest zagospodarowany od malucha po dorosłość. Nie wiem, czy jest coś piękniejszego niż to, że kochając literaturę dostajesz przed wszystkimi ważną książkę, która musisz przeczytać, bo będzie duża promocja. Tak miałam np. w przypadku „Co się stało” Hillary Clinton. Ale moja firma działa już ponad 7 lat i mam wrażenie, że obroniłam się jako pijarowiec. Z wielu akcji jestem wręcz dumna, jak z biegu „Zdążyć przed rakiem” propagującego profilaktykę w badaniu piersi, czy biegu dla Oliwiera Pelona, gdzie zbieraliśmy środki na protezy dla tego wspaniałego chłopca, który urodził się w Zawierciu bez rączki i nóg. Do tego to wspaniałe, że w mojej pracy mogę pokazać różne ciekawe rzeczy, które dzieją się na Śląsku. Byłam również trenerką Śląskiej Akademii Liderek, to była super okazja poznawania kobiet które chcą coś robić na Śląsku. Jesienią wracamy do tego projektu w Siemianowicach Śląskich i już nie mogę się doczekać.
Mam wrażenie, że to ważny dla ciebie temat. Bardzo zaangażowałaś się w promocję książki „Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek”, opisującej sylwetki stu kobiet odgrywających ważną rolę w dziejach świata.
Tę książkę sprowadziła do Polski Asia Walczak, dyrektor wydawnicza Debitu. Wszystkie w zespole jesteśmy mamami, także Agata Picheta, to dość duży zespół, ta książka była dla nas na tyle ważna, że angażowałyśmy się w jej promocję bardziej, niż ktoś od nas oczekiwał. Dostałyśmy jako mamy materiał do rozmowy z dzieckiem, ile kobiety robiły i robią na świecie, świetną okazją do tego jest zresztą tegoroczny jubileusz 100-lecia praw wyborczych kobiet. Realnie w życiu często nie mamy wyboru, wtłoczone przez wychowanie w schemat, że rodzina i dom są najważniejsze. Dla mnie oczywiście rodzina i dzieci są najważniejsze, ale feminizm rozumiem jako równe prawa wyboru, a z tym bywa różnie. Tłumaczę to swoim córkom, a ta książka w tym pomaga, by to, co wybiorą było ich wyborem, a nie narzuconym przez społeczeństwo.
Wracając do wątku public relations i reklamy, ciężko było zamienić dziennikarstwo na PR?
U mnie to był proces. Nigdy nie chciałam działać w PR i reklamie rozumianych jako sprzedawanie, akwizytorstwo. Na szczęście PR poszedł bardziej w stronę komunikacji i budowania relacji z mediami, niż sprzedaży. W moim przypadku pomiędzy dziennikarstwem, a PR był okres przejściowy w postaci prowadzenie szkoleń, szkoły trenerów, miałam czas, by zastanowić się nad tym, że jeśli już PR, to jaki? Moim zdaniem dobry PR-owiec powinien być wcześniej dziennikarzem. To pomaga w budowaniu relacji z mediami, ale też w rozumieniu istoty przekazu. Oczywiście ten rynek jest popsuty i są osoby traktujące go bardzo po macoszemu, ale ja mówię za siebie.
Jako PR-owiec jak postrzegasz kierunek rozwoju, w którym podąża się Śląsk, także w kontekście powstania Metropolii?
Gdy wróciłam na stałe z Warszawy byłam absolutnie zachwycona tym, jak region zmienia się na lepsze. Mój tata jako rodowity Ślązak od zawsze zarażał mnie tym miejscem, zieloną przestrzenią. Śląsk wciąż zmienia się, cieszy mnie powstanie Metropolii, cieszę się, że ten region staje się to czymś realnym, a nie tylko historią polityczną. Kluczowe wydaje się jednak promowanie publicznego transportu, by nie zakorkować całkiem naszych miast, które przecież nie są z gumy, dbanie o mądrą politykę ekologiczną, tak, aby nie wycinać na każdym kroku drzew, jednocześnie narzekając na wielkie problemy ze smogiem.
Coś czuję, że chcesz uczestniczyć w tych zmianach. Kalendarzem?
Nie. W tym temacie powiedziałam pas. Jeśli chodzi o realne zmiany postanowiłam działać na poziomie samorządu. Wystartowałam w wyborach do Rady Jednostki Pomocniczej w Ligocie – Panewnikach. Dostałam się i – co dla mnie ważne – zostałam jednogłośnie Przewodniczącą Zarządu. Wygląda na to, że otwieram nowy rozdział w swojej książce.
Pasja, prestiż, potencjał?
Na razie potencjał, pasja zawsze.